UWAGA!

Towar z wyższej półki

„Lecz kiedy widzę na koncertach w oczach słuchaczy skrawek nieba, to myślę sobie - dobry Boże, a co mi tam - niech się nie sprzeda...” - śpiewała w niedzielę Edyta Geppert. Artystka zamknęła swoim występem 13. edycję Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Słowa „...czy to jest kochanie?”.

Choć w wywiadzie Edyta Geppert przyznaje, że gatunek muzyczny - który sama od lat z zamiłowaniem uprawia - powoli wymiera, to pełna sala wniebowziętych widzów i tłumek ludzi wokół stoiska z jej płytami pozwala wierzyć, że jeszcze przez pewien czas artyści „z górnej półki” będą mieli dla kogo śpiewać. Publiczność młodnieje. Geppert wciąż zachwyca. Wzrusza i bawi. Jej siła głosu gwarantuje wierność starszego pokolenia i ciekawość młodszego, które po wysłuchaniu kilku utworów wstępuje w - niemałe już - szeregi miłośników „geppertowej” muzyki.
     Niedzielny koncert był wyjątkowy. Zobaczyliśmy - i usłyszeliśmy - Edytę Geppert nostalgiczną i pogodną, szaloną i skromną. Artystka zasypała publiczność różnorodnym repertuarem. W zamian otrzymywała gromkie brawa. Geppert śpiewająco narzekała na męża, który nigdy nie ma czasu, na przyjaciela uparcie reklamującego swojego... przyjaciela. Śpiewała o ciarkach na plecach, gorzkich żalach i słodkich grzechach. Nie skarżyła się na swój los. Zapewniała, że kocha życie, że nie jest źle, że nic już nie musi.
     Czego nie musi, co kocha, a czego nie lubi Edyta Geppert, próbowałam się dowiedzieć u źródła
     
     Olga Kaszubska: Śpiewa Pani „Milutkie trzy słowa, jak miód na mą duszę, powtarzam od nowa, że już nic nie muszę....”. Czego nie musi już Edyta Geppert?
     Edyta Geppert: Mówić „tak”, jeśli jestem przekonana, że powinnam i chcę powiedzieć „nie”.
     
     Czy po 25 latach bycia na estradzie osiągnęła Pani wszystko to, co chciała?
     Zawsze chciałam śpiewać to, co lubię, tak jak lubię i w towarzystwie, które lubię. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że to mi się udaje, nie tracąc jednocześnie zainteresowania publiczności. Prawdę mówiąc, nigdy nie stawiałam sobie żadnych zadań, żadnych poprzeczek do przeskoczenia. No cóż... Może jednego tylko trochę żałuję... Będąc na stypendium we Francji w 1986 roku miałam propozycję od menadżera, który później przyczynił się do wylansowania Celine Dion. W następnym roku przyleciał specjalnie do mnie do Paryża menadżer Toma Jonesa z propozycją zajęcia się moją karierą. Obie te propozycje były bardzo poważne, właściwie oszałamiające, ale obie zakładały, że zostanę już na Zachodzie na stałe i nawet na chwilę nie wrócę już do Polski. Musiałam dokonać najtrudniejszego wyboru w swoim życiu, bo obaj panowie nie chcieli mieć do czynienia z polskimi „urzędnikami od kultury”. Takie były wtedy realia - polityka wciskała się z butami w każdą dziedzinę mojego życia. Ale ten czas już, na szczęście, minął.
     
     Co jest dla Pani największym sukcesem?
     To, że jestem osobą całkowicie niezależną. I choć płacę za to wysoką cenę - bo ludzie prawdziwie niezależni nie są mile widziani w tzw. show biznesie - to mój największy sukces.
     
     Ćwierć wieku brzmi dość poważnie, choć gdyby nie liczby, ciężko byłoby się zorientować, że śpiewa Pani dla nas już tak długo. Zmieniła się „moda” na muzykę, zmieniła się publiczność. W radiu i telewizji króluje pop. Jak przez te lata zmieniała się Pani twórczość?
     Zmienił się oczywiście repertuar. I ciągle się zmienia. To świadczy o tym, że nie popadam w zabójczą rutynę i - mam nadzieję - ciągle się rozwijam. Natomiast nie zmieniłam swojego podejścia do zawodu, który uprawiam.
     
     Czy stara się Pani dotrzymywać kroku obecnym trendom muzycznym czy jest wierna
     ciągle swoim ideom?

     Staram się odróżniać chwilowe mody od rzeczy naprawdę nowych i świeżych. Jestem otwarta na wszelkie zmiany, o ile mieszczą się one w moim kodeksie estetycznym.
     
     Czy w świecie wykreowanym przez media jest miejsce na indywidualności?
     Nie wiem. Kompletnie nie interesuję się światem wykreowanym przez media.
     
     W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że nie lubi „szufladkowania”, ale przez wielu Pani twórczość klasyfikowana jest jako piosenka aktorska, poezja śpiewana. Jak Pani widzi
     przyszłość tej kategorii muzyki?

     Nie przepadam za tego rodzaju klasyfikacjami. Są one wysoce nieprecyzyjne. Jaki gatunek uprawiali na przykład Frank Sinatra cz Barbara Streisand? Czy wykonywali „piosenkę aktorską”, czy „poetycką”? Według mnie piosenka to historia, którą się opowiada przy pomocy muzyki. Więc jeżeli miałabym się zdecydować na określenie bliskiego mi gatunku, to wybrałabym termin „piosenka literacka”. Termin ten, według mnie, obejmuje dużo szerszy zakres stylistyczny niż to, co kojarzy się powszechnie z hasłem „poezja śpiewana”. Poezja śpiewana to jeden z wielu podgatunków piosenki literackiej, na którą składają się utwory we wszystkich stylach muzycznych - tyle tylko, że muszą być one ozdobione tekstami napisanymi przez ludzi, dla których język polski nie ma tajemnic. Mądrych i znających swój warsztat twórczy autorów. Prawdziwie utalentowanych. Wśród nich zdarzają się też i poeci z prawdziwego zdarzenia. Do pewnego czasu w naszym kraju był ogromny urodzaj na tego typu twórców i choć o tym nie wiedzieliśmy powszechnie, zaryzykuję twierdzenie, że byliśmy pod tym względem potęgą światową. Od kilkunastu lat tzw. show biznes i jego ludzie, którzy kierują się wyłącznie zyskiem za wszelką cenę, robią wszystko, co mogą, żeby udowodnić, że piosenki może pisać każdy. Gatunek piosenki, który cenię sobie szczególnie, nie ma dziś żadnych szans na wsparcie ze strony anten radiowych czy też wielkich wytwórni płytowych. Więc powoli ginie. A powszechnie słyszy się na tle muzyki - jak to się teraz „wytwornie” mówi - „zajebiste” potworki językowe.
     
     Czy uważa Pani, że uczestnicy festiwali takich jak ten w Elblągu, mają przysłowiową szansę na sukces?
     Każde miejsce, gdzie utalentowani młodzi ludzie mogą się pokazać i ewentualnie zwrócić na siebie uwagę, jest cenne i zwiększa tę szansę.
     
     W Pani przypadku udział w Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu w 1984 roku zaowocował wielką karierą. Dziś startujący artyści mają łatwiej czy trudniej?
     Prawdziwy talent to wielka wrażliwość. Ludziom wrażliwym jest ciężko w każdej rzeczywistości.
     
     A co zrobić,by tej szansy nie zmarnować? Jakie rady dałaby Pani młodym, początkującym artystom?
     Należy się skupić na tym, co, jak i dlaczego się robi, a nie na tym, jak to jest odbierane przez innych. Wtedy można mieć nadzieję, że jeśli odniesie się sukces, to będzie on trwały
     i niepodważalny, bo będzie wynikiem tego, co zrobiliśmy z potrzeby własnego serca i umysłu. Osoby bezkrytycznie goniące za modą powinny pamiętać, że nic nie starzeje się równie prędko jak ona i że trudno dogonić coś, co ulega bezustannym modyfikacjom.
     
     Jak ocenia Pani dzisiejszą scenę muzyczną?
     Kiedyś, przed laty obiecałam sobie, że dopóki sama występuję na scenie, nie będę publicznie oceniać innych. Bo to nieetyczne. I tego się trzymam do dziś.
     
     Podoba się Pani to, co słyszy w radiu czy widzi w telewizji?
     Zależy w jakiej telewizji. Jest taka stacja Mezzo, która pokazuje bardzo interesujące koncerty - od muzyki poważnej do rozrywkowej. Natomiast nie mam swojej ulubionej stacji radiowej.
     
     Czy jest coś, czego Pani nie pochwala w dzisiejszym show biznesie?
     Nie interesuje się nim kompletnie i na szczęście - w rewanżu - show biznes nie interesuje się mną.
     
     Na Pani koncerty przychodzą tłumy ludzi w różnym wieku, jak się Pani z tym czuje?
     Uważam to za normalne. Na całym świecie artyści, których podziwiam i szanuję, mieli i mają taką właśnie publiczność.
     
     Co daje Pani kontakt z publicznością podczas występów na żywo?
     Ten kontakt jest mi potrzebny jak tlen do życia. Jeśli uda mi się kogoś poruszyć i wzruszyć lub rozbawić, odczuwam niezwykłą i nieporównywalną z niczym innym satysfakcję. Koncerty traktuję jako próbę porozumienia i rozmowę z drugim człowiekiem. To, że muszę wyjść na scenę i ciągle być w formie, jest dla mnie bodźcem, który utrzymuje mnie w dobrej kondycji psychofizycznej. A więc pomaga mi żyć.
     
     Na scenie występuje Pani zawsze w czerni (z jednym do tej pory wyjątkiem). Dlaczego?
     Czerń najlepiej, według mnie, współgra ze światłem. Pozwala skupić uwagę na wykonawcy. Powtórzę za Leszkiem Mądzikiem: „W czerni mam szansę, aby być z drugim człowiekiem sam na sam”.
     
     Jak dobiera Pani sobie repertuar? Co jest dla Pani najważniejsze i co chce przekazać Pani swoim słuchaczom?
     Najważniejszy jest tekst. On powoduje, że chcę daną piosenkę włączyć do repertuaru.
     
     W Elblągu wykonała Pani piosenki z najnowszej płyty „Nic nie muszę”. Czym jest dla Pani ta płyta?
     Spełnieniem wieloletniego marzenia. Od lat pragnęłam nagrać płytę z piosenkami Seweryna Krajewskiego.
     
     Według jakiego klucza dobierała Pani utwory do niej?
     Materiał na płytę dostałam w prezencie imieninowym od Piotra Loretza, mojego menedżera i opiekuna artystycznego, człowieka, którego przedstawiam na koncertach słowami „mój osobisty personel”. Zebrał go w tajemnicy przede mną i poprosił Seweryna Krajewskiego o skomponowanie muzyki. Wydaje mi się, że wszystkie piosenki, które powstały, są bardzo piękne. Jest jednak coś, co będzie szczególnie wyróżniać ten album - akompaniuje mi 60-osobowa orkiestra radiowa pod kierownictwem Krzysztofa Herdzina, który jest autorem wszystkich, niezwykłej urody, aranżacji. Mam nadzieję, że brzmienie tej płyty satysfakcjonuje Seweryna, którego opinię niezwykle sobie cenię.
     
     Dlaczego akurat Seweryn Krajewski?
     Jako człowiek urzeka mnie swoją skromnością i niechęcią do blichtru. Jako twórca Seweryn jest kimś wyjątkowym. Posiada rzadki dar tworzenia melodii, które chce się nucić już po pierwszym ich usłyszeniu. Myślę, że nasza najnowsza płyta jest tego kolejnym dowodem.
     
     Ile jest Edyty Geppert w jej utworach?
     Staram się tak dobierać teksty, aby stały się w efekcie moją osobistą wypowiedzią. To jest podstawowe kryterium. Tekst musi mnie zaciekawić, dotknąć, poruszyć lub rozbawić. Niezależnie od tego, czego dotyczy, musi być napisany językiem, z którym mogę się identyfikować. Na szczęście ludzie, z którymi współpracuję, na ogół to rozumieją i nawet wtedy, kiedy tekst jest już gotowy, wprowadzają sugerowane przeze mnie zmiany. Do momentu, aż poczuję, że stał się zgodny z moim sposobem myślenia.
     
     Co, oprócz muzyki, jest dla Pani najważniejsze w życiu?
     Ludzie, których spotykam na swojej drodze.
     
     Czy to prawda, że najlepszym lekarstwem na stres jest dla Pani podróż pociągiem w nieznane?
     Kiedyś rzeczywiście tak było. Dziś, po stracie anonimowości, podróże koleją są już tylko dla mnie dodatkowym stresem. Staram się ich unikać.
Olga Kaszubska

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Uwaga! Opinia zostanie zamieszczona na stronie po zatwierdzeniu przez redakcję.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama