Ukryty pośród hip-hopu, rockowej transfuzji, z elektroniką w tle. W wykonaniu trzech młodych, zdolnych i już dobrze zapowiedzianych "EPką", a rozwijających się wśród "wiewiórek i motylków". Trio Michała Milczarka przyjemnie poruszyło w Mjazzdze.
Uczciwie przyznam, za jazzem nie przepadam, ale dżentelmeni: Michał Milczarek (gitarzysta), Mateusz Modrzejewski (perkusista), Bartek Łuczkiewicz (basista) nie są natrętami w tym temacie. Choć jazz jest wspólnym mianownikiem ich kompozycji to zręcznie budują na nim konstrukcje z bluesa, psychodelii, doprowadzają też do fuzji z rockiem. Łączą gatunki ku radości własnej i słuchaczy. I opowiadają, nie tylko dźwiękami. Podczas wczorajszego (31 stycznia) koncertu w Mjazzdze zdradzili na przykład, co w
"próbowni" przechowuje Michał Bryndal (perkusista Voo Voo). Z tej obserwacji powstał utwór "Mount Brynd". Świetny, trzeba zaznaczyć, więc słuchacze powinni być wdzięczni Bryndalowi. Także za okładkę płyty Michał Milczarek Trio, którą zaprzyjaźniony z zespołem perkusista zaprojektował.
Podczas wczorajszego koncertu znakomicie bawili się i miłośnicy jazzu, i znawcy gitarowych riffów, i panie, które, co prawda, nie są recenzentkami "Jazzpressu", ale potrafią docenić dobrą muzykę, a dodatkowo fantazyjny, miętowy kolor gitary lidera trio.