Podróżują z trzech powodów: aby wystartować w turniejach tanecznych, aby poznać odmienne kultury i aby wypocząć. Dłuższe wojaże zaczęli o karawaningu. Anna i Jarosław Kraińscy są małżeństwem, które zapewnia, że należy posmakować danego kraju i nie bać się. Zobacz zdjęcia z wypraw.
- Od ponad 25 lat jesteście małżeństwem, a od 10 lat parą taneczną.
Jarosław: -Tak! Nasza przygoda z tańcem towarzyskim zaczęła się 10 lat temu, lecz dopiero od roku jesteśmy parą sportową. Efektem tego są starty na międzynarodowych turniejach. Często odbywają się one w miastach o bogatej historii. Dla nas jest to również okazja, aby je poznać. Dzięki temu, w ciągu ostatniego roku, odwiedziliśmy między innymi Wiedeń, Pragę, Drezno czy włoskie Rimini. Ponadto w niektórych miastach turnieje odbywają się w obiektach historycznych (często niedostępnych dla przeciętnego turysty). Przykładem może być piękna sala balowa w wiedeńskim ratuszu, sala w Wuppertalu czy sala w praskiej Lucernie, która znajduje się 4 kondygnacje pod ziemią i robi niesamowite wrażenie. W tym roku przed nami jeszcze odwiedziny w Graz w Austrii, Stuttgarcie w Niemczech, Paryżu i Rydze.
- Tańcząc, występując, macie okazję zwiedzić trochę świata. Jednak to tylko jedna kategoria waszych podróży.
Jarosław: - Nasze podróże rozpoczęły się od Paryża, miasta zakochanych, a było to prawie 20 lat temu. Olbrzymi szok – pasaże handlowe, zabytki, kultura. Pamiętam, że nie mogliśmy się nadziwić, że z kranu płynie błękitna woda (śmiech).
Anna: - Natomiast dłuższe podróże zaczęliśmy o karawaningu. Posiadając trójkę małych dzieci był to jedyny sposób spędzenia w miarę niedrogich wakacji z całą rodziną. Po prostu do samochodu był przyczepiony dom na kółkach, z kuchnią, łazienką i sypialniami. Naszą pierwszą zagraniczna podróżą z przyczepą kempingową była miesięczna wyprawa przez Czechy, Austrię (przedzieraliśmy się przez Alpy), Włochy, Słowenię, aż do Dubrownika w Chorwacji.
Jarosław: - Karawaning jest stosunkowo tanim rozwiązaniem. Wtedy nie mieliśmy miejsca, w którym w okresie zimowym moglibyśmy trzymać przyczepę. Dlatego, gdy zaczynał się sezon kupowaliśmy używaną przyczepę, przeprowadzaliśmy renowację, doposażyliśmy w niezbędne sprzęty. Gdy sezon się kończył, sprzedawaliśmy ją. Pierwsza nasza przyczepa to słynna polska N-ka. Aby po podróży położyć się spać i rozłożyć łóżka, trzeba było najpierw wszystko z niej wynieść, ale dawaliśmy radę. Do dzisiaj wspominamy miny turystów zagranicznych na jednym z pól kempingowych, gdy z naszej przyczepy rano "wysypywało się" pięć osób (śmiech).
Anna: - Dzięki przyczepie zaoszczędzaliśmy sporo pieniędzy, które powinniśmy przeznaczyć na nocleg. Zaoszczędzaliśmy również czas, nie musieliśmy dojeżdżać do hoteli. Często było tak, że gdzie stanęliśmy, tam spaliśmy.
Jarosław: - Czasem parkowaliśmy naprawdę w dziwnych miejscach. Kiedyś rano obudziliśmy się przed bramą cmentarza, innym razem w otoczeniu gór (śmiech). Pamiętam, jak pojechaliśmy do Chorwacji. Było to ok. 2 lata po wojnie, po drodze mijaliśmy przestrzelone znaki drogowe, spalone domy. Szukaliśmy bezpiecznego miejsca. Stwierdziliśmy, że zatrzymamy się przy stacji benzynowej. Jednak o godz. 22 zgasło światło, pracownicy odjechali, zostaliśmy sami na pustej drodze. Byłem przerażony i nie do końca pewny, czy w tym kraju wszyscy złożyli broń. Przez całą noc nie zmrużyłem oka.
Anna: - Gdy nasze dzieci były starsze, zaczęliśmy szukać innych kierunków. W międzyczasie pojawiły się też tanie linie lotnicze. Dzięki nim poznawaliśmy Grecję, Tunezję czy Egipt.
- Jakie kraje najbardziej was urzekły?
Jarosław: - Mnie urzekła Kenia i Tanzania. Przez pierwsze trzy dni podróży po sawannie nie wypuszczałem aparatu fotograficznego z ręki. Robiłem masę zdjęć każdemu napotkanemu zwierzęciu. Dopiero po kilku dniach zacząłem pochłaniać otaczający mnie cudny świat, stałem się jego częścią (śmiech).
Anna: - Pamiętam wizytę w wiosce Masajów. W lepiance z gliny i bydlęcego łajna była jedynie miska, z której jedzą i koc na chłodne noce. Rodziło się pytanie: „Po co my otaczamy się taką ilością zbędnych przedmiotów?”.
Jarosław: - W tej wiosce Masajki otoczyły moją żonę (śmiech). Oglądały z bliska jej długie włosy i przykładały do swoich głów (śmiech). Była to niewątpliwie podróż z wieloma przygodami. Termin wycieczki zbiegł się z etnicznymi zamieszkami. Media podawały informacje o walkach w kraju i wylot wiązał się z ogromnym ryzykiem, choć miejscowi rezydenci zapewniali, że nie dotyczy to naszej trasy wycieczki. Być może dlatego nasz samolot był zapewniony tylko w 20%, pilot przy starcie kazał się przesiadać na tył samolotu a przy lądowaniu na jego przód (śmiech). Gdy mieliśmy już lądować, wyjrzałem przez okno i zobaczyłem jedynie płonące ogniska. Pomyślałam: „ Wojna! Gdzie ja zabrałam swoją żonę?” (śmiech). Okazało się, że na obrzeżach miast nie ma elektryczności, a ogień jest jedynym źródłem światła.
Anna: - Hotel, który normalnie mógłby przyjąć ok. 1000 osób, gościł wówczas 50 turystów (śmiech).
Jarosław: Jeśli chodzi o atrakcje kulturowe – najbardziej zaskoczył mnie Meksyk i Indie. Niesamowita kultura i historia mieszkańców tych regionów. Inna rzeczą jest olbrzymia tolerancja religijna w wielu odwiedzanych krajach – to jest na prawdę piękne. Na Sri Lance spotkaliśmy skrzyżowanie ulic, na którym z jednej strony był posąg Buddy, a z drugiej krzyż z wizerunkiem Jezusa Chrystusa. Uwielbiam również Azję – nie tylko jej różnorodną kulturę, ale przede wszystkim jej kolory, smaki i zapachy.
Anna: - Lubimy oczywiście także czasem poleniuchować. Znajdujemy wtedy piękne, puste plaże, które są położone z dala od głośnych kurortów.
- Tyle podróży, to za pewno dużo zabawnych anegdot.
Jarosław: - Osoby interesujące się Azją pewnie słyszał o charakterystycznym dla tego regionu owocu – durianie. Wielkością przypomina owalnego arbuza, jest zielony, a jego skóra pokryta jest kolcami. W środku znajduje się kilka kieszonek, wypełnionych miąższem o konsystencji budyniu. Niestety, po otwarciu wydobywa się z niego woń, która przypomina tę z instancji kanalizacyjnej. Smak samego miąższu jest mieszanką wanilii i gruszki. W Tajlandii zabronione jest wnoszenie tego owocu do hoteli i środków komunikacji miejskiej. Próbowaliśmy go również podczas ostatniej podróży, można sobie tylko wyobrazić, co człowiek czuje, gdy się po jedzeniu „odbija”(śmiech).
- Jakich rad udzielilibyście innym?
Anna: - Pakując się należy pamiętać, aby zabrać o połowę mniej rzeczy, a zabrać dwa razy więcej pieniędzy. W podróży chodzi o to, aby nie bać się i próbować smaków odwiedzanego kraju. Owoce, które są importowane do Polski smakują zupełnie inaczej. Dlatego polecam kosztować lokalnej kuchni.
Jarosław: - Nawet jeśli są to owady czy ich larwy (śmiech). Ważne jest, aby podróż planować długo przed wyjazdem, mamy większą szansę na kupno wycieczki w atrakcyjnej cenie lub czas na wyszukanie tanich biletów lotniczych. Pamiętajmy też o tym, że za granicą zawsze w razie problemów możemy liczyć na pomoc konsula. My dwukrotnie korzystaliśmy z jego pomocy.
- Jakie kraje jeszcze przed wami?
Anna: - Jest jeszcze wiele kierunków wartych odwiedzenia, chcielibyśmy zobaczyć Wietnam, Birmę i Japonię.
Jarosław: - Kusi nas bardzo Ameryka Południowa: Wenezuela, Brazylia, Argentyna. Nie odwiedziliśmy jeszcze Stanów Zjednoczonych.
- Życzę powodzenia!
Jarosław: - Dziękujemy!
Jarosław: -Tak! Nasza przygoda z tańcem towarzyskim zaczęła się 10 lat temu, lecz dopiero od roku jesteśmy parą sportową. Efektem tego są starty na międzynarodowych turniejach. Często odbywają się one w miastach o bogatej historii. Dla nas jest to również okazja, aby je poznać. Dzięki temu, w ciągu ostatniego roku, odwiedziliśmy między innymi Wiedeń, Pragę, Drezno czy włoskie Rimini. Ponadto w niektórych miastach turnieje odbywają się w obiektach historycznych (często niedostępnych dla przeciętnego turysty). Przykładem może być piękna sala balowa w wiedeńskim ratuszu, sala w Wuppertalu czy sala w praskiej Lucernie, która znajduje się 4 kondygnacje pod ziemią i robi niesamowite wrażenie. W tym roku przed nami jeszcze odwiedziny w Graz w Austrii, Stuttgarcie w Niemczech, Paryżu i Rydze.
- Tańcząc, występując, macie okazję zwiedzić trochę świata. Jednak to tylko jedna kategoria waszych podróży.
Jarosław: - Nasze podróże rozpoczęły się od Paryża, miasta zakochanych, a było to prawie 20 lat temu. Olbrzymi szok – pasaże handlowe, zabytki, kultura. Pamiętam, że nie mogliśmy się nadziwić, że z kranu płynie błękitna woda (śmiech).
Anna: - Natomiast dłuższe podróże zaczęliśmy o karawaningu. Posiadając trójkę małych dzieci był to jedyny sposób spędzenia w miarę niedrogich wakacji z całą rodziną. Po prostu do samochodu był przyczepiony dom na kółkach, z kuchnią, łazienką i sypialniami. Naszą pierwszą zagraniczna podróżą z przyczepą kempingową była miesięczna wyprawa przez Czechy, Austrię (przedzieraliśmy się przez Alpy), Włochy, Słowenię, aż do Dubrownika w Chorwacji.
Jarosław: - Karawaning jest stosunkowo tanim rozwiązaniem. Wtedy nie mieliśmy miejsca, w którym w okresie zimowym moglibyśmy trzymać przyczepę. Dlatego, gdy zaczynał się sezon kupowaliśmy używaną przyczepę, przeprowadzaliśmy renowację, doposażyliśmy w niezbędne sprzęty. Gdy sezon się kończył, sprzedawaliśmy ją. Pierwsza nasza przyczepa to słynna polska N-ka. Aby po podróży położyć się spać i rozłożyć łóżka, trzeba było najpierw wszystko z niej wynieść, ale dawaliśmy radę. Do dzisiaj wspominamy miny turystów zagranicznych na jednym z pól kempingowych, gdy z naszej przyczepy rano "wysypywało się" pięć osób (śmiech).
Anna: - Dzięki przyczepie zaoszczędzaliśmy sporo pieniędzy, które powinniśmy przeznaczyć na nocleg. Zaoszczędzaliśmy również czas, nie musieliśmy dojeżdżać do hoteli. Często było tak, że gdzie stanęliśmy, tam spaliśmy.
Jarosław: - Czasem parkowaliśmy naprawdę w dziwnych miejscach. Kiedyś rano obudziliśmy się przed bramą cmentarza, innym razem w otoczeniu gór (śmiech). Pamiętam, jak pojechaliśmy do Chorwacji. Było to ok. 2 lata po wojnie, po drodze mijaliśmy przestrzelone znaki drogowe, spalone domy. Szukaliśmy bezpiecznego miejsca. Stwierdziliśmy, że zatrzymamy się przy stacji benzynowej. Jednak o godz. 22 zgasło światło, pracownicy odjechali, zostaliśmy sami na pustej drodze. Byłem przerażony i nie do końca pewny, czy w tym kraju wszyscy złożyli broń. Przez całą noc nie zmrużyłem oka.
Anna: - Gdy nasze dzieci były starsze, zaczęliśmy szukać innych kierunków. W międzyczasie pojawiły się też tanie linie lotnicze. Dzięki nim poznawaliśmy Grecję, Tunezję czy Egipt.
- Jakie kraje najbardziej was urzekły?
Jarosław: - Mnie urzekła Kenia i Tanzania. Przez pierwsze trzy dni podróży po sawannie nie wypuszczałem aparatu fotograficznego z ręki. Robiłem masę zdjęć każdemu napotkanemu zwierzęciu. Dopiero po kilku dniach zacząłem pochłaniać otaczający mnie cudny świat, stałem się jego częścią (śmiech).
Anna: - Pamiętam wizytę w wiosce Masajów. W lepiance z gliny i bydlęcego łajna była jedynie miska, z której jedzą i koc na chłodne noce. Rodziło się pytanie: „Po co my otaczamy się taką ilością zbędnych przedmiotów?”.
Jarosław: - W tej wiosce Masajki otoczyły moją żonę (śmiech). Oglądały z bliska jej długie włosy i przykładały do swoich głów (śmiech). Była to niewątpliwie podróż z wieloma przygodami. Termin wycieczki zbiegł się z etnicznymi zamieszkami. Media podawały informacje o walkach w kraju i wylot wiązał się z ogromnym ryzykiem, choć miejscowi rezydenci zapewniali, że nie dotyczy to naszej trasy wycieczki. Być może dlatego nasz samolot był zapewniony tylko w 20%, pilot przy starcie kazał się przesiadać na tył samolotu a przy lądowaniu na jego przód (śmiech). Gdy mieliśmy już lądować, wyjrzałem przez okno i zobaczyłem jedynie płonące ogniska. Pomyślałam: „ Wojna! Gdzie ja zabrałam swoją żonę?” (śmiech). Okazało się, że na obrzeżach miast nie ma elektryczności, a ogień jest jedynym źródłem światła.
Anna: - Hotel, który normalnie mógłby przyjąć ok. 1000 osób, gościł wówczas 50 turystów (śmiech).
Jarosław: Jeśli chodzi o atrakcje kulturowe – najbardziej zaskoczył mnie Meksyk i Indie. Niesamowita kultura i historia mieszkańców tych regionów. Inna rzeczą jest olbrzymia tolerancja religijna w wielu odwiedzanych krajach – to jest na prawdę piękne. Na Sri Lance spotkaliśmy skrzyżowanie ulic, na którym z jednej strony był posąg Buddy, a z drugiej krzyż z wizerunkiem Jezusa Chrystusa. Uwielbiam również Azję – nie tylko jej różnorodną kulturę, ale przede wszystkim jej kolory, smaki i zapachy.
Anna: - Lubimy oczywiście także czasem poleniuchować. Znajdujemy wtedy piękne, puste plaże, które są położone z dala od głośnych kurortów.
- Tyle podróży, to za pewno dużo zabawnych anegdot.
Jarosław: - Osoby interesujące się Azją pewnie słyszał o charakterystycznym dla tego regionu owocu – durianie. Wielkością przypomina owalnego arbuza, jest zielony, a jego skóra pokryta jest kolcami. W środku znajduje się kilka kieszonek, wypełnionych miąższem o konsystencji budyniu. Niestety, po otwarciu wydobywa się z niego woń, która przypomina tę z instancji kanalizacyjnej. Smak samego miąższu jest mieszanką wanilii i gruszki. W Tajlandii zabronione jest wnoszenie tego owocu do hoteli i środków komunikacji miejskiej. Próbowaliśmy go również podczas ostatniej podróży, można sobie tylko wyobrazić, co człowiek czuje, gdy się po jedzeniu „odbija”(śmiech).
- Jakich rad udzielilibyście innym?
Anna: - Pakując się należy pamiętać, aby zabrać o połowę mniej rzeczy, a zabrać dwa razy więcej pieniędzy. W podróży chodzi o to, aby nie bać się i próbować smaków odwiedzanego kraju. Owoce, które są importowane do Polski smakują zupełnie inaczej. Dlatego polecam kosztować lokalnej kuchni.
Jarosław: - Nawet jeśli są to owady czy ich larwy (śmiech). Ważne jest, aby podróż planować długo przed wyjazdem, mamy większą szansę na kupno wycieczki w atrakcyjnej cenie lub czas na wyszukanie tanich biletów lotniczych. Pamiętajmy też o tym, że za granicą zawsze w razie problemów możemy liczyć na pomoc konsula. My dwukrotnie korzystaliśmy z jego pomocy.
- Jakie kraje jeszcze przed wami?
Anna: - Jest jeszcze wiele kierunków wartych odwiedzenia, chcielibyśmy zobaczyć Wietnam, Birmę i Japonię.
Jarosław: - Kusi nas bardzo Ameryka Południowa: Wenezuela, Brazylia, Argentyna. Nie odwiedziliśmy jeszcze Stanów Zjednoczonych.
- Życzę powodzenia!
Jarosław: - Dziękujemy!
Anna Kaniewska