
Poczta w Elblągu strzeże pod kluczem... książki zażaleń, informowal Dziennik Bałtycki z 5 października 1956 r.
Ile czasów i nerwów kosztują nas nasze telefony, o tym wie każdy, kto zmuszony jest często z nich korzystać. Mylne połączenia, długie oczekiwania na rozmowę międzymiastową , kiepski odbiór - na ten temat nie jeden z nas mógłby wiele opowiadać. I zależnie od usposobienia - opowiadamy sobie o tych sprawach bądź ponure historyjki, bądź poieszne anegdoty.
Toteż nie zdziwiliśmy się wcale, gdy jedna z naszych czytelniczek z Elbląga nadesłała nam sążnisty list, traktujący o irytujących perypetiach związanych z uzyskaniem połączenia z Łysicą w dniach 8 i 9 ub. m.
Tak, znamy to, znamy, to się, zdarza choć nie powinno.
Ale już całkiem nie powinna była zdarzyć się inna rzecz, o której dowiedzieliśmy się z tegoż listu. Gdy zdenerwowana pani S. pośpieszyła 9 ub m. o godz. 8 rano na pocztę, by wpisać swe pretensje do książki zażaleń, portier pouinformował, że książka zażaleń jest dostępna od godz. 9, a po godzinnym czekaniu okazało się, że książka w ogóle jest niedostępna, gdyż zamkniąta jest w biurku nieobecnego kierownika.
Po co więc i dla kogo w urzędzie pocztowym w Elblągu istnieje książka zażaleń?