Piątek, 15 czerwca 1951 r. Dziennik Bałtycki nr 163
Podobno gospody spółdzielcze przeznaczone są dla świata pracy, wydaje się jednak, że gospoda spółdzielcza w Elblągu jest odmiennego zdania.
W dniu 5 bm. będąc w podróży służbowej postanowiłem zjeść obiad w wyżej wymienionej gospodzie. Była godzina 13.30. Rzeczywiście, po kilku minutach kelner przyniósł mi doskonałą zupę... i na tym koniec. Na drugie danie czekałem 10 minut, 20, pół godziny... ciągle bezskutecznie. Indagowany przeze mnie kelner zapewniał mnie co kilka minut, że "ziemniaki już się gotują".
Wyszedłem z gospody z nierozwiązaną zagadką: czy w gospodach elbląskich jest rzeczywiście taki tłok, że trzeba co pół godziny gotować kartofle, czy brak po prostu dużego kotła na ten cel w gospodzie?
A może by tak kierownictwo gospody znalazło sposób na oszczędzenie światu pracy czekania na gotujące się kartofle?
W dniu 5 bm. będąc w podróży służbowej postanowiłem zjeść obiad w wyżej wymienionej gospodzie. Była godzina 13.30. Rzeczywiście, po kilku minutach kelner przyniósł mi doskonałą zupę... i na tym koniec. Na drugie danie czekałem 10 minut, 20, pół godziny... ciągle bezskutecznie. Indagowany przeze mnie kelner zapewniał mnie co kilka minut, że "ziemniaki już się gotują".
Wyszedłem z gospody z nierozwiązaną zagadką: czy w gospodach elbląskich jest rzeczywiście taki tłok, że trzeba co pół godziny gotować kartofle, czy brak po prostu dużego kotła na ten cel w gospodzie?
A może by tak kierownictwo gospody znalazło sposób na oszczędzenie światu pracy czekania na gotujące się kartofle?
oprac. Olaf B.