UWAGA!

Musimy być konkurencyjni...

 Elbląg, Henryk Jankowski
Henryk Jankowski

Rozmowa z Henrykiem Jankowskim, prezesem Stoczni Elbląskiej, grupa Stoczni Gdynia S.A.

Joanna Ułanowska-Horn: Praca w stoczni elbląskiej ruszyła w ostatnich dniach lipca. Czy można powiedzieć, że stocznia w Elblągu pracuje już pełną parą?
     Henryk Jankowski: Abyśmy mogli pracować pełną parą, musimy nieco poczekać. Zaplanowaliśmy, że do II, III kwartału przyszłego roku osiągniemy 80, 90 proc tego, co chcielibyśmy osiągnąć finalnie.
     
     J.U.: Wyprodukowane w Elblągu elementy kadłubów statków, z tego co wiem, już trafiają do Gdyni...
     H.J.: Od ubiegłego miesiąca część elementów do produkcji statków już trafiła do Gdyni. Są to niewielkie sekcje. Stopniowo "wchodzimy" w produkcję bardziej skomplikowanych elementów. Na razie niewielka grupa ludzi posiada doświadczenie w produkcji okrętowej. Pozostała część załogi to ludzie, którzy dopiero zdobywają doświadczenie w zawodzie. Elementy wyprodukowane w Elblągu będą zabudowane w statkach i nie możemy eksperymentować. Statki to obiekty pływające. Są produkowane pod nadzorem towarzystw klasyfikacyjnych, a te gremia niestety żadnych taryf ulgowych nie stosują. Tutaj chodzi przede wszystkim o bezpieczeństwo żeglugi.
     
     J.U.: Czy produkowane w Elblągu elementy są dobrej jakości?
     H.J.: Jak na razie nie było reklamacji. Staramy się, by te elementy były naprawdę dobre i wysokiej jakości.
     
     J.U.: Obecnie elementy do konstrukcji kadłubów okrętowych przewożone są drogą lądową, ale są plany, by w przyszłości posyłać je drogą morską...
     H.J.: Stopniowo będziemy produkować coraz bardziej skomplikowane elementy i coraz większe. Właśnie te większe będziemy wysyłać drogą wodną.
     Możliwe, że już w tym miesiącu drogą wodną ruszą pierwsze transporty do Stoczni Gdyńskiej.
     
     J.U.: Ile na dzisiaj osób pracuje w stoczni?
     H.J.: Przyjęliśmy właśnie absolwentów kursu monterów. Niestety nie możemy wszystkich przyjąć jednocześnie. Potrzebni są nam również spawacze i z niecierpliwością czekamy, aż skończą swój kurs. Przy tego typu produkcji musimy zachować proporcje. Ale na dzisiaj zatrudniamy około 70 pracowników.
     
     J.U.: Czy pracownicy są dobrze wyszkoleni?
     H.J.: To początek; tak jak w życiu są ludzie bardzo dobrzy, średni i słabi. Zatrudnimy maksymalną ilość z tej pierwszej grupy. Mamy nadzieję, że skoro ludzie się zdeklarowali i zdecydowali, że będą się szkolić, to prawdopodobnie chcą pracować. Oczywiście nie unikną konfrontacji. Zawód stoczniowca nie jest zawodem ani prostym, ani łatwym. Najczęściej zostają w nim ci najbardziej wytrwali fizycznie, ale i ci, którym udaje się podporządkować pewnym reżimom terminowym czy jakościowym. Nie wszystkim to odpowiada, ale myślę, że procent takich ludzi będzie niewielki.
     
     J.U.: Zdarzyły się już przypadki rezygnacji z pracy?
     H.J.: Liczymy się z pewną rotacją, jest niewielka, ale jest. Przyczyny są zupełnie przyziemne...
     
     J.U.: Na przykład?
     H.J.: Niestety, nie możemy tolerować tego, czego nie powinno być w pracy, np. zaglądania do kieliszka...
     
     J.U.: Ile osób docelowo będzie pracować w elbląskiej stoczni?
     H.J.: Nasz program przewiduje, by w tym roku zatrudnić 200 osób, w przyszłym - do końca II, III kwartału - 400, 500 osób. Ale nie stawiamy ścisłej granicy. Jeżeli produkcja będzie się rozwijać i będzie opłacalna, jeżeli na rynku okrętowym utrzymają się tendencje wzrostowe, to na takiej liczbie nie poprzestaniemy.
     
     J.U.: Nie ma pan wrażenia, że stocznia powoli staje się symbolem sukcesu w walce z bezrobociem? Wiele osób w Elblągu uważa się za ojców tego sukcesu... I że ten projekt m u s i się udać...?
     H.J.: Takie założenia poczyniliśmy też i my. Robimy wszystko, by się udało. Jesteśmy pełni nadziei, ale tak jak każda firma musimy być konkurencyjni. Stocznie pracują na międzynarodowym rynku, konkurencja jest rzeczywiście duża, szczególnie ze strony Dalekiego Wschodu: Japonii i Chin. Gros produkcji odbywa się właśnie tam ze względu na bardzo małe koszty wytwarzania i tanią siłę roboczą. Ceny statków również nie są bez znaczenia. Dlatego konkurujemy. Polskie stocznie muszą się organizacyjnie i konstrukcyjnie "przebijać".
     
     J.U.: Cieszył się pan z wizyty prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w stoczni?
     H.J.: To była bardzo sympatyczna wizyta, niespecjalnie się przygotowywaliśmy. Mogliśmy pokazać przecież tylko to, co już stworzyliśmy. To początek.
Przygotowała Joanna Ułanowska-Horn (Radio Olsztyn)

Najnowsze artykuły w dziale Gospodarka

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
  • Coś się w końcu udało naszym włodarzom ale ciekawi mnie jakie działania podejmują nasze władze miasta odnośnie terenów przyległych do Berlinki, przecież wszyscy wiedzą, że są to niezwykle atrakcyjne grunty ze względu na ich położenie w pobliżu trasy międzynarodowej jaką będzie niewątpliwie za jakiś czas Berlinka. Ponownie pojawia się kolejna szansa na ściągnięcie do naszego regionu potencjalnych inwestorów, a o korzyściach jakie mogą z tego mogą powstać wiedzą wszyscy dlatego tez należy tą szansę jak najszybciej wykorzystać. Przykładem niech będzie gmina spod Poznania - Tarnowo Podgórne, ktora wykorzystała to, że przez jej tereny biegnie trasa o podobnym znaczeniu co Berlinka i w ciągu kilku lat dzięki iwestycjom na jej terenie bezrobocie spadło niemal do zera. Chyba, że nadal we władzach naszego miasta łącznie z radnymi za pieniądze podatników siedzą sami nieudacznicy kręcąc na boku lewe interesy. Chyba, że te tereny zostały już dawno po cichu rozparcelowane i wysprzedane za pół ceny miejscowym notablom, różnego rodzaju ministrom, urzędnikom, posłom, senatorom, mafiosom itp. Chyba, że wolimy jak na tych terenach położy łapę Olsztyn lub jakaś inna gmina nas uprzedzi, przez tereny której biegnie Berlinka i już prowadzi rozmowy dotyczące ich wykorzystania, a nasze lokalne władze ponownie obudzą się pół roku po czasie bezradnie rozkładając ręce, a my dalej będziemy płacić na nich podatki i jeść z głodu trawę, jeżeli jej nie zabraknie.
  • O ile dobrze się orientuję to grunty przyległe do Berlinki są w gestii gminy, a więc pana wójta Nowaczyka. Jeśli miasto przypisuje sobie do nich prawo, to już spore nadużycie.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    0
    0
    Mulder(2001-09-05)
  • W porządku, w takim bądź razie co robi w tej sprawie gmina wspólnie z władzami miasta?
Reklama