Rozmowa z Jerzym Wcisłą, radnym Rady Miejskiej z ramienia Platformy Obywatelskiej.
Przy okazji uchwalania tegorocznego budżetu i debaty o nim, bardziej chyba medialnej niż na forum Rady, powróciła dyskusja o sposobie przygotowywania i przyjmowania budżetów w Elblągu. Opozycja nie od dziś uważa, że sporo powinno się w tej materii zmienić. Czy się zmienia?
Uważamy, że mówienie o projekcie miejskich wydatków i jego przygotowywanie powinno rozpoczynać się od dyskusji, tymczasem w elbląskich warunkach cała rzecz wciąż jest, tak sądzimy, postawiona do góry nogami - najpierw tworzy się gotowy projekt, a radni mogą nanieść swoje poprawki w zasadzie tylko podczas pracy w komisjach Rady Miejskiej - i to jest wszystko, co mogą zrobić. Prawdę mówiąc, radni nie mają nawet możliwości sprawdzenia, czy ich wszystkie wnioski zostały w projekcie budżetu zapisane.
Prezydent wiele razy, np. w czasie sesji, dawał do zrozumienia, że to on został wybrany przez mieszkańców i to on decyduje o tym, co znajdzie się w budżecie.
Taki jest punkt widzenia prezydenta. My uważamy, że skoro my także zostaliśmy wybrani przez elblążan, mamy takie samo prawo do udziału w przygotowywaniu budżetu. Budżety powinny powstawać kolegialnie, z jednej strony - w pracach nad nim powinny brać udział służby prezydenta i sam prezydent, ale z drugiej - Rada, jako równoprawny partner, a nie jako element, który może tylko nanieść kosmetyczne poprawki. Walczymy o nasze prawa i w tym roku mamy już tego owoce - odbyła się debata budżetowa, wszyscy radni otrzymali projekt budżetu i mogli zwrócić uwagę na jego pewne braki. Debaty takie powinny się jednak odbywać przed przygotowaniem projektu, a nie być rozmową o gotowym już dokumencie.
Dlaczego jest to, według Pana, ważne?
Radni reprezentują poszczególne okręgi wyborcze i siłą rzeczy mają ściślejszy, bardziej żywy kontakt ze swoimi wyborcami, a problemy, o których od nich się dowiadują, przekazują m.in. Urzędowi Miejskiemu. Dobrze by było, gdyby te kontakty miały swoje odbicie także w budżecie. W końcu jest to budżet dla elblążan, a nie dla prezydenta, dla urzędników czy nawet radnych.
Jak ocenia Pan tegoroczny plan wydatków?
I w tym, i w poprzednich budżetach zbyt wiele moim zdaniem zależało od różnego rodzaju nieformalnych powiązań, np. tego, jak szybko poszczególni radni dotarli ze swoimi propozycjami do Urzędu Miejskiego lub czy udało im się przekonać do nich prezydenta. My mówimy, że tak być nie może. Chcemy, by zamiast nieformalnych, otwarta została ścieżka formalna, dająca wszystkim radnym taki sam wpływ na zawartość budżetu.
Zobacz także: "Budżet... za przeproszeniem"
Uważamy, że mówienie o projekcie miejskich wydatków i jego przygotowywanie powinno rozpoczynać się od dyskusji, tymczasem w elbląskich warunkach cała rzecz wciąż jest, tak sądzimy, postawiona do góry nogami - najpierw tworzy się gotowy projekt, a radni mogą nanieść swoje poprawki w zasadzie tylko podczas pracy w komisjach Rady Miejskiej - i to jest wszystko, co mogą zrobić. Prawdę mówiąc, radni nie mają nawet możliwości sprawdzenia, czy ich wszystkie wnioski zostały w projekcie budżetu zapisane.
Prezydent wiele razy, np. w czasie sesji, dawał do zrozumienia, że to on został wybrany przez mieszkańców i to on decyduje o tym, co znajdzie się w budżecie.
Taki jest punkt widzenia prezydenta. My uważamy, że skoro my także zostaliśmy wybrani przez elblążan, mamy takie samo prawo do udziału w przygotowywaniu budżetu. Budżety powinny powstawać kolegialnie, z jednej strony - w pracach nad nim powinny brać udział służby prezydenta i sam prezydent, ale z drugiej - Rada, jako równoprawny partner, a nie jako element, który może tylko nanieść kosmetyczne poprawki. Walczymy o nasze prawa i w tym roku mamy już tego owoce - odbyła się debata budżetowa, wszyscy radni otrzymali projekt budżetu i mogli zwrócić uwagę na jego pewne braki. Debaty takie powinny się jednak odbywać przed przygotowaniem projektu, a nie być rozmową o gotowym już dokumencie.
Dlaczego jest to, według Pana, ważne?
Radni reprezentują poszczególne okręgi wyborcze i siłą rzeczy mają ściślejszy, bardziej żywy kontakt ze swoimi wyborcami, a problemy, o których od nich się dowiadują, przekazują m.in. Urzędowi Miejskiemu. Dobrze by było, gdyby te kontakty miały swoje odbicie także w budżecie. W końcu jest to budżet dla elblążan, a nie dla prezydenta, dla urzędników czy nawet radnych.
Jak ocenia Pan tegoroczny plan wydatków?
I w tym, i w poprzednich budżetach zbyt wiele moim zdaniem zależało od różnego rodzaju nieformalnych powiązań, np. tego, jak szybko poszczególni radni dotarli ze swoimi propozycjami do Urzędu Miejskiego lub czy udało im się przekonać do nich prezydenta. My mówimy, że tak być nie może. Chcemy, by zamiast nieformalnych, otwarta została ścieżka formalna, dająca wszystkim radnym taki sam wpływ na zawartość budżetu.
Zobacz także: "Budżet... za przeproszeniem"
rozmawiała Joanna Torsh