Rozmowa z Lucjanem Filaszkiewiczem i Dariuszem Studzińskim z Rady Gospodarczej "Żuławy".
Joanna Torsh: W czasie grudniowej sesji Rady Miejskiej rozwiązała się - przynajmniej na dziś - kwestia: Czy w centrum miasta, na terenie należącym dziś do Zakładów Mięsnych, powstać ma centrum handlowe. Urząd Miejski na razie nie wydał zezwolenia na budowę, ale zgoda radnych - mimo protestów kilkuset mieszkańców - jest.
Lucjan Filaszkiewicz: Dyskusja o hipermarketach to przyczynek do rozmowy o sytuacji ekonomicznej Elbląga. Warto zauważyć, że holenderscy czy francuscy inwestorzy w centrach swoich miast nie wybudują nigdy supermarketów, bo nie zezwala na to ich prawo. Od pewnego czasu widoczna jest w Elblągu znaczna i postępująca dysproporcja między produkcją a handlem. Dziwi nas, przedsiębiorców, fakt, że władze miasta w swoich działaniach nie kierują się zasadami ekonomii i zezwalają na mnożenie jednostek zajmujących się handlem, czego dowodem są m.in. zgody dla obcych inwestorów na budowę kilku centrów handlowych czy rozrywkowych. Handel wyprowadza przecież pieniądze z Elbląga. Sprzedawane towary powstały przecież poza Elblągiem, a ogromna ich część za granicą. Mówiąc więc o 800 miejscach pracy np. w centrum powstającym na Zawadzie, władze miasta nie dodają, że 600 z nich znajduje się poza miastem. Z naszych rachunków wynika, że po otwarciu tego megasklepu pracę straci około 1000 osób pracujących na własny rachunek i zatrudnionych przez nie, a więc tych najbardziej przedsiębiorczych - i zdejmujących z władz miasta odpowiedzialność za rosnące bezrobocie. 1000 osób - bo przecież chodzi nie tylko np. o sklep, ale osoby świadczące transport, usługi księgowe. Powierzchnia Aholda równa będzie powierzchni około 400 sklepów liczących po 50 m kwadratowych - to daje wyobrażenie o wpływie centrów handlowych na lokalną gospodarkę.
J.T.: Jeśli mówimy o lokalnej gospodarce - jak Rada ocenia politykę władz miasta w tym zakresie?
L.F.: Elbląg to jedno z tych niewielu chyba dziś miast, które dużo bardziej troszczy się o inwestora z zewnątrz, niż o przedsiębiorców, którzy tu na miejscu tworzą miejsca pracy dla siebie i innych. Mówię szczególnie o braku ulg w podatkach. Nie realizuje się także danych nam obietnic - np. co do Starego Miasta. Obiecywano nam, że wraz z budową domów będą prowadzone inwestycje drogowe, tymczasem nie dzieje się praktycznie nic. Obserwujemy nie do końca zrozumiałą fascynację władz obcymi przy pogardliwym stosunku wobec rodzimej przedsiębiorczości. Być może dzieje się tak dlatego, że w Elblągu silne jest lobby budowlane, ale budowa centrów handlowych daje przecież pieniądze na krótką metę.
Dariusz Studziński: W działaniach samorządu brakuje planowości. Nie ma czegoś, co nazywa się spojrzeniem z dalszej perspektywy, nie tylko na czas swojej kadencji. Uważamy, że trzy duże inwestycje (Ahold, Leclerc i Plaza Elbląg – przyp. autora) spacyfikują lokalny rynek. Znamy przecież doświadczenia przedsiębiorców z innych miast z hipermarketami - narzucanie odległych terminów płatności czy odpowiedzialności za wszystko, co stanie się z towarem nawet w samym sklepie.
***
Rada Gospodarcza "Żuławy" jest stowarzyszeniem elbląskich przedsiębiorców, skupia pracodawców zatrudniających w sumie około 1800 elblążan.
Lucjan Filaszkiewicz: Dyskusja o hipermarketach to przyczynek do rozmowy o sytuacji ekonomicznej Elbląga. Warto zauważyć, że holenderscy czy francuscy inwestorzy w centrach swoich miast nie wybudują nigdy supermarketów, bo nie zezwala na to ich prawo. Od pewnego czasu widoczna jest w Elblągu znaczna i postępująca dysproporcja między produkcją a handlem. Dziwi nas, przedsiębiorców, fakt, że władze miasta w swoich działaniach nie kierują się zasadami ekonomii i zezwalają na mnożenie jednostek zajmujących się handlem, czego dowodem są m.in. zgody dla obcych inwestorów na budowę kilku centrów handlowych czy rozrywkowych. Handel wyprowadza przecież pieniądze z Elbląga. Sprzedawane towary powstały przecież poza Elblągiem, a ogromna ich część za granicą. Mówiąc więc o 800 miejscach pracy np. w centrum powstającym na Zawadzie, władze miasta nie dodają, że 600 z nich znajduje się poza miastem. Z naszych rachunków wynika, że po otwarciu tego megasklepu pracę straci około 1000 osób pracujących na własny rachunek i zatrudnionych przez nie, a więc tych najbardziej przedsiębiorczych - i zdejmujących z władz miasta odpowiedzialność za rosnące bezrobocie. 1000 osób - bo przecież chodzi nie tylko np. o sklep, ale osoby świadczące transport, usługi księgowe. Powierzchnia Aholda równa będzie powierzchni około 400 sklepów liczących po 50 m kwadratowych - to daje wyobrażenie o wpływie centrów handlowych na lokalną gospodarkę.
J.T.: Jeśli mówimy o lokalnej gospodarce - jak Rada ocenia politykę władz miasta w tym zakresie?
L.F.: Elbląg to jedno z tych niewielu chyba dziś miast, które dużo bardziej troszczy się o inwestora z zewnątrz, niż o przedsiębiorców, którzy tu na miejscu tworzą miejsca pracy dla siebie i innych. Mówię szczególnie o braku ulg w podatkach. Nie realizuje się także danych nam obietnic - np. co do Starego Miasta. Obiecywano nam, że wraz z budową domów będą prowadzone inwestycje drogowe, tymczasem nie dzieje się praktycznie nic. Obserwujemy nie do końca zrozumiałą fascynację władz obcymi przy pogardliwym stosunku wobec rodzimej przedsiębiorczości. Być może dzieje się tak dlatego, że w Elblągu silne jest lobby budowlane, ale budowa centrów handlowych daje przecież pieniądze na krótką metę.
Dariusz Studziński: W działaniach samorządu brakuje planowości. Nie ma czegoś, co nazywa się spojrzeniem z dalszej perspektywy, nie tylko na czas swojej kadencji. Uważamy, że trzy duże inwestycje (Ahold, Leclerc i Plaza Elbląg – przyp. autora) spacyfikują lokalny rynek. Znamy przecież doświadczenia przedsiębiorców z innych miast z hipermarketami - narzucanie odległych terminów płatności czy odpowiedzialności za wszystko, co stanie się z towarem nawet w samym sklepie.
***
Rada Gospodarcza "Żuławy" jest stowarzyszeniem elbląskich przedsiębiorców, skupia pracodawców zatrudniających w sumie około 1800 elblążan.
rozmawiała Joanna Torsh