Ci, którzy w walentynkowy wieczór poczuli w sercu dzikość, a nie romantyzm i wybrali się do Światowida na walentynkowy skądinąd koncert zespołu Coma, na pewno nie żałują.
Było to prawdziwe „Pierwsze wyjście z mroku” Comy w Elblągu, bo raczej trudno zaliczyć ubiegłoroczny występ tego zespołu na Nocach Teatru i Poezji jako regularny, pełny koncert. Wczoraj wysłuchaliśmy pełnego, prawie dwugodzinnego programu.
A było czego słuchać. Energetyczna, dynamiczna i pełna porządnego, rockowego brzmienia muzyka od razu porwała elbląską publiczność. Im dłużej trwał koncert, tym bardziej wydawało się, że i Coma, i publika coraz lepiej się bawi. Duża w tym zasługa wokalisty Piotra Roguckiego, który fantastycznie nawiązuje kontakt z publicznością - dialogi frontmana z publiką są nienaciągane i niewyszukane, a jednocześnie doskonale pasują do atmosfery panującej w sali i dopełniają całości koncertu. Rogucki potrafi rozgrzać publiczność i zachęcić do zabawy. Ukłony należą się zresztą całemu zespołowi, który świetnie wypada w trakcie koncertu. Widać tu zaangażowanie i coraz lepszą umiejętność tworzenia niezłego show.
Popisy perkusyjne, solówki na gitarach i basie - wszystko to budowało napięcie i podgrzewało atmosferę. Niemałe znaczenie miało także oświetlenie sceny, które dodawało wyczynom na scenie klimatu i „kopnięcia”. Sama muzyka Comy na żywo wypada nie gorzej niż na płycie, a może nawet i lepiej (na mnie szczególne wrażenie zrobił „Zbyszek” – kawałek, który kończy debiutancką płytę zespołu).
Coma zagrała dość skrupulatnie swój materiał z pierwszego krążka, elblążanie uraczeni zostali także dwoma premierowymi utworami. Na pewno był to jeden z koncertów, w czasie których człowiek wie, po co przyszedł i dlaczego w ogóle słucha muzyki. Jednym słowem, porządny, fachowy rockowy koncert. Taki, jakich w Elblągu mało, mało, mało...
Jeśli ktoś już dziś się zastanawia, jak spędzić Walentynki 2007, to polecam serdecznie koncert w wykonaniu Comy. Z niecierpliwością czekamy na „drugie wyjście....” Comy, tym razem już nie z mroku, lecz w blasku wschodzącej gwiazdy polskiej muzyki rockowej.
A było czego słuchać. Energetyczna, dynamiczna i pełna porządnego, rockowego brzmienia muzyka od razu porwała elbląską publiczność. Im dłużej trwał koncert, tym bardziej wydawało się, że i Coma, i publika coraz lepiej się bawi. Duża w tym zasługa wokalisty Piotra Roguckiego, który fantastycznie nawiązuje kontakt z publicznością - dialogi frontmana z publiką są nienaciągane i niewyszukane, a jednocześnie doskonale pasują do atmosfery panującej w sali i dopełniają całości koncertu. Rogucki potrafi rozgrzać publiczność i zachęcić do zabawy. Ukłony należą się zresztą całemu zespołowi, który świetnie wypada w trakcie koncertu. Widać tu zaangażowanie i coraz lepszą umiejętność tworzenia niezłego show.
Popisy perkusyjne, solówki na gitarach i basie - wszystko to budowało napięcie i podgrzewało atmosferę. Niemałe znaczenie miało także oświetlenie sceny, które dodawało wyczynom na scenie klimatu i „kopnięcia”. Sama muzyka Comy na żywo wypada nie gorzej niż na płycie, a może nawet i lepiej (na mnie szczególne wrażenie zrobił „Zbyszek” – kawałek, który kończy debiutancką płytę zespołu).
Coma zagrała dość skrupulatnie swój materiał z pierwszego krążka, elblążanie uraczeni zostali także dwoma premierowymi utworami. Na pewno był to jeden z koncertów, w czasie których człowiek wie, po co przyszedł i dlaczego w ogóle słucha muzyki. Jednym słowem, porządny, fachowy rockowy koncert. Taki, jakich w Elblągu mało, mało, mało...
Jeśli ktoś już dziś się zastanawia, jak spędzić Walentynki 2007, to polecam serdecznie koncert w wykonaniu Comy. Z niecierpliwością czekamy na „drugie wyjście....” Comy, tym razem już nie z mroku, lecz w blasku wschodzącej gwiazdy polskiej muzyki rockowej.
BUK