Sobotni wieczór w Mjazzdze był nie lada gratką dla wszystkich miłośników mrocznych i tajemniczych dźwięków z kręgów muzyki gotyckiej. O odpowiednią dawkę mistycznych uniesień zadbał zespół będący już legendą tego nurtu w Polsce – Closterkeller. Zobacz fotoreportaż.
Kiedy pojawiłem się w Mjazzdze chwilę po godzinie 20 doszło do mych uszu, że organizatorzy nie wpuszczają już więcej osób. Ponoć rozeszło się coś około 160 biletów, co na klub tej wielkości jest niezłym wyczynem. Ciężko mieć pretensje do organizatorów, że tak się stało, gdyby wszak wpuszczono tam więcej ludzi można by było się podusić.
Żeby nie było, że tak od razu na scenie pojawi się gwiazda wieczoru pierwej miał miejsce support. W tej roli wystąpił stosunkowo młody zespół Splendor. I na tym mógłbym zakończyć ustosunkowanie się do ich występu aby nikogo nie obrazić. Ale nie zakończę. Splendor to zespół, który przede wszystkim zdaje się stawiać na image. Jest to oczywiście ważnym elementem muzycznego widowiska, podobnie jak używane przez nich wizualizacje niestety jest to też ewidentna próba odwrócenia uwagi od bardzo przeciętnej, nijakiej wręcz muzyki. W czasie około trzydziestominutowego setu były może ze dwa momenty, które muzycznie przykuwały uwagę jakąś ciekawszą melodią. Poza tym - niestety - był to modelowy przykład przerostu formy nad treścią.
Po przerwie na scenie zadomowili się ci, na których wszyscy czekali. Można rzec, że już weterani, można rzec, że legenda polskiego gotyckiego rocka. Ponad 20 lat na scenie, 9 długograjów i setki koncertów. No i sporo oddanych fanów. Closterkeller wraz z charyzmatyczną Anją Orthodox to rozpoznawalna i ceniona marka na polskiej scenie muzycznej, czego dowodem tego wieczoru była spora grupa chętnych do skonfrontowania się z nimi na żywo.
Koncert rozpoczęli od „Pora iść już mój drogi”, przed którym to utworem Anja wprowadziła nas nieco w koncept liryczny nowego albumu, z którego owy pochodzi. Dalej zagrali kolejne numery z promowanej w ramach trasy Abracadabra Gothic Tour 2011 najnowszej płyty „Bordeaux”. W przeciwieństwie do Splendoru Closterkeller to zespół, który stawia na muzykę. Jasne, Anja cały czas dba o gotycki klimat, swoimi strojami i zachowaniem, swoimi wprowadzeniami do kolejnych utworów, ale najważniejsze pozostaje to, po co zakłada się zespół – muzyka. Splendor powinien skorzystać z okazji, jaką jest trasa u boku takiej kapeli i trochę wniosków z tego wyciągnąć. No, ale ja nie o tym miałem. Kawałki z nowej płyty z pewnością nie zawiodły fanów zespołu, choć ewidentnie domagali się oni starszych utworów - zespołowych klasyków. Te dostali dopiero w drugiej części koncertu. Przebojowe „Na krawędzi”, mroczne i transowe „Nero”, „Klepsydra”, „Nocarz” i praktycznie na sam koniec kolejny nieśmiertelny hit grupy, świetny „Czas komety”. Ten ostatni odśpiewany chóralnie niemal przez całą salę.
Closterkeller zagrał bardzo dobry koncert, choć piszę to z perspektywy osoby, która widziała ich na żywo po raz pierwszy, więc być może grywali lepsze a być może gorsze sztuki. Nie było żadnego silenia się, sztucznego patosu, czy nachalnych prób tworzenia grobowej atmosfery. To nie ten zespół. Była za to dobra muzyka, dobry kontakt z publiczności, niezłe brzmienie, fajne numery. No i grali przez dwie godziny. Czego chcieć więcej? Kto był zawiedziony niechaj pierwszy rzuci kamieniem.
Żeby nie było, że tak od razu na scenie pojawi się gwiazda wieczoru pierwej miał miejsce support. W tej roli wystąpił stosunkowo młody zespół Splendor. I na tym mógłbym zakończyć ustosunkowanie się do ich występu aby nikogo nie obrazić. Ale nie zakończę. Splendor to zespół, który przede wszystkim zdaje się stawiać na image. Jest to oczywiście ważnym elementem muzycznego widowiska, podobnie jak używane przez nich wizualizacje niestety jest to też ewidentna próba odwrócenia uwagi od bardzo przeciętnej, nijakiej wręcz muzyki. W czasie około trzydziestominutowego setu były może ze dwa momenty, które muzycznie przykuwały uwagę jakąś ciekawszą melodią. Poza tym - niestety - był to modelowy przykład przerostu formy nad treścią.
Po przerwie na scenie zadomowili się ci, na których wszyscy czekali. Można rzec, że już weterani, można rzec, że legenda polskiego gotyckiego rocka. Ponad 20 lat na scenie, 9 długograjów i setki koncertów. No i sporo oddanych fanów. Closterkeller wraz z charyzmatyczną Anją Orthodox to rozpoznawalna i ceniona marka na polskiej scenie muzycznej, czego dowodem tego wieczoru była spora grupa chętnych do skonfrontowania się z nimi na żywo.
Koncert rozpoczęli od „Pora iść już mój drogi”, przed którym to utworem Anja wprowadziła nas nieco w koncept liryczny nowego albumu, z którego owy pochodzi. Dalej zagrali kolejne numery z promowanej w ramach trasy Abracadabra Gothic Tour 2011 najnowszej płyty „Bordeaux”. W przeciwieństwie do Splendoru Closterkeller to zespół, który stawia na muzykę. Jasne, Anja cały czas dba o gotycki klimat, swoimi strojami i zachowaniem, swoimi wprowadzeniami do kolejnych utworów, ale najważniejsze pozostaje to, po co zakłada się zespół – muzyka. Splendor powinien skorzystać z okazji, jaką jest trasa u boku takiej kapeli i trochę wniosków z tego wyciągnąć. No, ale ja nie o tym miałem. Kawałki z nowej płyty z pewnością nie zawiodły fanów zespołu, choć ewidentnie domagali się oni starszych utworów - zespołowych klasyków. Te dostali dopiero w drugiej części koncertu. Przebojowe „Na krawędzi”, mroczne i transowe „Nero”, „Klepsydra”, „Nocarz” i praktycznie na sam koniec kolejny nieśmiertelny hit grupy, świetny „Czas komety”. Ten ostatni odśpiewany chóralnie niemal przez całą salę.
Closterkeller zagrał bardzo dobry koncert, choć piszę to z perspektywy osoby, która widziała ich na żywo po raz pierwszy, więc być może grywali lepsze a być może gorsze sztuki. Nie było żadnego silenia się, sztucznego patosu, czy nachalnych prób tworzenia grobowej atmosfery. To nie ten zespół. Była za to dobra muzyka, dobry kontakt z publiczności, niezłe brzmienie, fajne numery. No i grali przez dwie godziny. Czego chcieć więcej? Kto był zawiedziony niechaj pierwszy rzuci kamieniem.
Tomasz Sulich