Nie trzeba być specjalnie oczytanym, żeby wiedzieć, że Norwegia muzyką stoi, a za swój "towar eksportowy" uważa black metal. Ważne miejsce zajmuje również jazz, a raczej jego specyficzna odmiana, która czerpie z innych gatunków. Nic więc dziwnego, że kraj ten potrafi wyprodukować taki zespół jak Hedvig Mollestad Trio, który po raz kolejny zagrał w Mjazzdze. Zobacz zdjęcia.
Liderka zespołu, tytułowa Hedvig Mollestad, to postać w swoim kraju znana i ceniona. Pięć lat temu została okrzyknięta jazzowym talentem roku na jednym z najstarszych festiwali w Europie, czyli Moldejazz. Dwa lata później Hedvig założyła zespół, do którego zaprosiła dwójkę muzyków, czyli perkusistę Ivara Loe Bjornstada i basistkę Ellen Brekken. W ten sposób powstało Hedvig Mollestad Trio, czyli świetnie wykształcone trio(wszyscy muzycy są po Norweskiej Państwowej Akademii Muzycznej), które umie i lubi improwizować.
HMT błyskotliwie łączy i miesza ze sobą mocne brzmienia, charakterystyczne dla rocka czy metalu, z jazzową improwizacją, używa podwójnego rodzaju basu (w zależności od utworu Ellen gra na basie albo na kontrabasie) i zasuwa na gitarach tak, jakby zaraz miał się skończyć świat. I jeśli do tego wszystkiego dodamy odjechaną czerwień oraz szpilki, a także luźne podejście do rzeczywistości, czyli coś, co w Norwegii jest zwyczajem narodowym, a u nas wciąż funkcjonuje jako twór z innej planety, to mamy koncert z gatunku tych bardzo dobrych. Tak też było w tym przypadku i sądząc po ochach, achach, bisie, zakupionych płytach i poszturchiwaniach w stylu "No idź jej zapytaj czy da autograf!" przynajmniej większość była zadowolona.
HMT błyskotliwie łączy i miesza ze sobą mocne brzmienia, charakterystyczne dla rocka czy metalu, z jazzową improwizacją, używa podwójnego rodzaju basu (w zależności od utworu Ellen gra na basie albo na kontrabasie) i zasuwa na gitarach tak, jakby zaraz miał się skończyć świat. I jeśli do tego wszystkiego dodamy odjechaną czerwień oraz szpilki, a także luźne podejście do rzeczywistości, czyli coś, co w Norwegii jest zwyczajem narodowym, a u nas wciąż funkcjonuje jako twór z innej planety, to mamy koncert z gatunku tych bardzo dobrych. Tak też było w tym przypadku i sądząc po ochach, achach, bisie, zakupionych płytach i poszturchiwaniach w stylu "No idź jej zapytaj czy da autograf!" przynajmniej większość była zadowolona.