UWAGA!

Nic z piankami

Bulwarowa sztuka żywi się tym, czym bulwarowa prasa, a czasem - tyle, że z przymrużeniem oka - prasa dobra. Można więc powiedzieć, że skoro na pewien rodzaj prasy jest zapotrzebowanie, na ten sam rodzaj teatru ono także występuje.

W starej książce kucharskiej, w której znaleźć można kulinarne cuda w rodzaju baby z kopy jaj, znalazłam kiedyś przepis na "Zupę Nic Z Piankami". Była to zupa na mleku, a owym "nic" były obłoczki piany z kurzego białka ubitego z cukrem. Zupa była bardzo słodka, ale okazała się prawdziwym "niczym": ani nie syciła głodu, ani nie pozwalała na dłużej zapamiętać smaku pianek, bo po wzięciu łyżki do ust one natychmiast rozpływały się i znikały. Taką teatralną "Zupą Nic" bywa farsa, gatunek niekiedy i gdzieniegdzie zanikający, a obecnie nienajgorzej się mający w większości polskich teatrów.
     Farsę - Raya Cooney'a w Elblągu wyreżyserował Stefan Szaciłowski (dwa lata temu elbląska publiczność otrzymała z jego rąk "Mayday", także autorstwa Cooney'a – przyp. aut.). Rzecz dzieje się w hotelu, w którym żyją (bo "życiem" jest, a nie tylko "mieszkaniem", to, co toczy się w hotelowych pokojach) angielscy parlamentarzyści.
     Życie to czasem się komplikuje. Sekretarka szefa opozycji bywa czasem zbyt młoda i urocza, jak na moralne zasady ministra, czasem hotelowe okno potrafi dostarczyć - niejednego - "trupa", czasem też - nie zapowiedziana - wpada w odwiedziny żona niewiernego członka rządu.
     Cooney - i reżyser jego sztuki - nieźle wykorzystują możliwości, jakie dają teatralne rekwizyty - szafa, do której można się schować, kiedy w pokoju pojawia się niepożądany gość, czy okno, które zamykając się pozbawia świadomości bohaterów zabawy. Wykorzystuje też teatralne qui pro quo; postaci w razie potrzeby zmieniają imiona i uchodzą cało myląc przeciwników.
     Farsa kpi z obyczajowości, ale też dzięki niej ma szansę wyjść poza szablonowość postaci. Cenić więc należy charakterystyczne rysy, jakie swoim bohaterom nadają aktorzy. Wspomniana już sekretarka szefa opozycji - Jane Worthington - Marta Masłowska (najnowszy nabytek elbląskiego teatru – przyp. aut.) jest tak głupiutka, młodziutka i tak ładna, jak bywają panie pracujące w rzeczywistych sekretariatach prawdziwych firm - lub biurach parlamentarzystów, a skąpo odziana pielęgniarka Gladys (Teresa Suchodolska - Wojciechowska) jest pełna seksu ale i zdeterminowania w zabiegach... o sekretarza ministra - George'a Pidgena (Jacek Wojciechowski). Ten ostatni, ze swoim matowym, nijakim głosem i podejmowanymi czasami nieudolnymi próbami naśladowania Jasia Fasoli, wypada zresztą najsłabiej ze wszystkich osób jakie widzimy na scenie.
     Jest jeszcze mąż sekretarki - Ronnie (Marcin Tomasik). Jego pojawienie się wnosi powiew rozpaczy i wściekłości zdradzonego męża. Farsowy bieg wypadków i z niego robi jednak głupca, który w płetwach szukał w basenie konkurenta.
     W farsie Cooneya każda z pokazujących się na scenie postaci otrzymuje swoje "pięć minut". Zupełnie przyzwoicie wypada personel Hotelu Westminster w Londynie: dyrektor (Jerzy Przewłocki, który potrafił tu zrezygnować z niepotrzebnych w poprzednich spektaklach naśladujących homoseksualistów póz i zachowań), przedsiębiorczy kelner - Mariusz Wojtas i wpadająca niczym Filip z konopi na scenę pokoju numer 648 z okrzykiem "Robić łóżko!" włoska pokojówka Maria (kapitalna Irena Adamiak). Cała trójka jest jakby żywcem wzięta z "hotelowych" komedii - i prawdziwych hoteli, gdzie różni goście robią różne rzeczy, a personel na to patrzy, stara się zachować rozsądek i ... zarobić.
     Na osobną uwagę zasługuje - choćby z okazji obchodzonego w tym roku jubileuszu 20-lecia pracy na scenie - sprawca całego zamieszania minister w rządzie Johna Majora - Richard Willey (Lesław Ostaszkiewicz). Wszystko w jego roli byłoby w porządku, gdyby nie nachalne próby naśladowania, a raczej parodiowania angielskiej wymowy. Niepotrzebnie to ośmieszało to graną przez aktora postać i bardziej pasowałoby do lokaja ministra, a nie niego samego. Ten rodzaj głosowej nadekspresji staje się ostatnio niestety znakiem charakterystycznym ról aktora.
     Świetna i bez zarzutów jest natomiast rola powracającej po kilku latach do Teatru Dramatycznego Krystyny Rayskiej. Rayska - żona ministra, ma prezencję i klasę, która pozwala jej nie utonąć w powodzi scenicznych zbiegów okoliczności i chyba nieźle się bawić.
     Po trwającej dwie godziny zmianie ról i sytuacji niewiele pozostaje jednak w głowie myśli. Ot, może jedna tylko - że ciekawe rzeczy dzieją się za pieniądze podatników.
     Bulwarowa sztuka żywi się tym samym, czym żywi się bulwarowa prasa, a czasem - tyle, że z przymrużeniem oka i dozą krytyki - prasa dobra. Można, per analogia, przekonywać, że skoro na pewien rodzaj prasy jest zapotrzebowanie, na ten sam rodzaj teatru ono także występuje.
     Pytanie jednak, czy rzeczą teatru jest sięgać do tych poziomów naśladowania życia, gdzie nie czeka widza nic, prócz pustego śmiechu? - Tak, jeżeli ludzie tworzący teatr chcą konkurować z ludźmi tworzącymi telewizyjne sitcomy i jeśli widzowie niczego innego już nie potrzebują...
     
     
     Ray Cooney, Okno na parlament, reż. Stefan Szaciłowski; wyk. Irena Adamiak, Tomasz Czajka, Marta Masłowska, Lesław Ostaszkiewicz, Jerzy Przewłocki, Krystyna Rayska, Teresa Suchodolska - Wojciechowska, Marcin Tomasik, Jacek Wojciechowski, Mariusz Wojtas. Premiera - Teatr Dramatyczny w Elblągu, 14 września 2002.
Joanna Torsh

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
  • Proszę Pani nie wiem do czego Pani zmierza i jakie ma Pani potrzeby duchowe???Obejrzałem zarówno "MAYDAY" oraz "Okno ...." i uważam,że te sztuki są poprostu tym co (przynajmniej ja) chciałbym zobaczyć i usłyszec w teatrze.W realnym świecie obłudy i zakłamania-"kupa śmiechu" jeszcze nikomu nie zaszkodziła,mało tego-pomogła.Bylem,zobaczyłe i....śmiałem się do rozpuku.Być może jest to dowód mojej niskiej inteligencji i "zniżenia bulwarowego",ale poleciłem powyższe sztuki znajomym,którzy też byli zadowoleni.Ciekawe co Panią nakręca??????Chyba Święto Zmarłych(z całym szacunkiem dla tego święta).
  • Po pierwsze czy Pani w ogółe słuchała tego co się mówi na scenie - cały czas minister mówił o premierze Blairze. Po drugie: walczyć o wysoką sztukę można, ba, należy i jest to w dzisiejszych czasach czyn godny szacunku i naśladownictwa. Ale jakoś nie czytałem an stronach portelu Pani recenzj po "Seks, prochy i rock'n'roll" - mimo że reżyser chciał odkłamać amerykański mit dotknął czegoś co dotyczy życia wspólczesnych Polaków. W teatrze repertuarowym - takim jest elbląskim teatr- trzeba łączyć ogień z wodą - jeden widz chce zabawy, drugi materiału do refleksji. Tak więc farsę powinna Pani oceniać w kontekście innych elbląskich przedstawień komediowych, nawet w odniesieniu do tak lubianych produkcji "kwadratowych", które elblążanie uwielbiają. A kręcenie, nie wątpie, ślicznym noskiem na to, żę to jest puste i śmieszne jest niepotrzebnym psuciem sobie krwi. To po co łązić na farsy jak sie ich nie lubi. No ale jeśli Pani chce być prawdziwym recenzentem teatralnym i dlatego tak się Pani męczy to: - powinna Pani recenzować wszystkie sztuki -stosować w swej krytyce profesjonalne kategorie, a nie zasadę podoba się-nie podoba, miałkie-wzniosłe co Pani na to? pozdrawiam
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    0
    0
    Paweł Płoski(2002-10-11)
Reklama