Świętujący w tym roku 40-lecie działalności artystycznej Marek Wawryn nie zamierza spoczywać na laurach. Ceniony plastyk, nietuzinkowy nauczyciel oraz zaskakujący pisarz, ma jeszcze wiele do zaprezentowania. Jego ostatnią wystawę zorganizowaną podczas 26. Salonu Elbląskiego można podziwiać w Galerii El do 31 sierpnia.
Katarzyna Buczek: – Na wstępie chciałabym pogratulować jubileuszu i godnej podziwu wystawy.
Marek Wawryn: – Dziękuję za gratulacje, a Pani gratuluję intuicji zawartej już w pierwszym zdaniu. Wyjaśnię: te rysunki powstały w latach siedemdziesiątych. Powodem ich powstania była chęć bycia członkiem zwyczajnym Związku Polskich Artystów Plastyków. Ponieważ nie było to łatwe, musiałem sporo wysiłku i czasu poświęcić, by zadziwić starszych i bardziej doświadczonych kolegów z komisji artystycznej. To była pierwsza i ostatnia taka motywacja tworzenia. Później i teraz wszystko powstawało i powstaje z innych powodów niż chęć porównywania się z innymi czy udowadniania swej klasy.
– Jest Pan zadowolony ze swoich dotychczasowych osiągnięć?
– W moim wieku najbardziej zadowolony jestem ze stanu mojego zdrowia, który jest znośny, mimo moich wielokrotnych prób dewastowania. Sądzę, że pyta Pani o satysfakcję z działalności artystycznej. Kłamałbym mówiąc, że malowanie, rysowanie i wystawianie tych prac nie sprawia mi przyjemności. Nie dokonuję jednak żadnych rozliczeń, nawet nie zdaję sobie sprawy, że już tyle lat maluję i rysuję.
– Czy zawsze sztuka była nieodłączną dziedziną w Pańskim życiu? Jak wyglądały początki Marka Wawryna?
– Sztuka była od urodzenia w moim życiu: gdy sięgałem głową stołu, na krosnach leżała chorągiew kościelna haftowana przez mamę, gdy miałem głowę trochę wyżej, tato zapisał mnie na skrzypce i chodziłem na lekcje renesansowymi uliczkami. Po latach trafiłem do liceum plastycznego, potem na studia do dzisiejszej Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.
– Jak na przestrzeni czasu zmieniało się Pana podejście do sztuki?
– Najpierw, SZTUKA to było dla mnie coś, co unosiło się nad podłogą i nie dotykało ziemi. Z upływem czasu ten dystans się niepokojąco zmniejszył. Zwłaszcza, gdy sztuka stała się towarem. Gdy drastyczne ograniczyła się wolność twórcza.
– O czym opowiada Pan w swoich dziełach? Jak należy je interpretować? Czy mają one związek z rzeczywistością?
– Interpretacja. Im więcej aluzji, niedopowiedzeń, wieloznaczności, tym lepiej. Nadaję tytuły bardzo rzadko, traktuję odbiorcę jako mądrego człowieka. Ich związek z rzeczywistością jest nierozerwalny. Stanowią one pewną „-wistość” rzeczy-, którą widzę, słyszę i czuję.
– Co najbardziej inspiruje podczas całego procesu tworzenia?
– Inspiruje mnie gest, ślad, emocja, pasja; szukam sposobu zapisu wzruszenia. Nie interesuje mnie malowanie widokówek czy twarzy Pani Gieni, bo to jest rzemiosło, to jest jak robienie butów na zamówienie.
– Oprócz aktywności artystycznej jest Pan także znany jako wybitny nauczyciel. Czy te dwa pola działalności nie ścierają się ze sobą?
– Nie jestem wybitnym nauczycielem, jestem normalnym nauczycielem i czasami nawet co do tego nie mam pewności. Mówię to bez przekory. Moje wykształcenie oraz doświadczenie zawodowe i życiowe pokrywa się z tym, o czym mówię w szkole. Czasami podczas zajęć warsztatowych robię sobie szkice do obrazków, czasami podpatruję pomysły uczniów i w ten sposób wszyscy się uczymy.
– Czy jest coś, nad czym Pan obecnie pracuje? Jakie ma Pan plany na dalszą działalność twórczą?
– Obecnie rysuję dwa cykle: ptaki oraz strachy na wróble. Ptaki jako kłębowisko puchu i piór unoszące się w powietrzu, a strachy jako rekwizyty, których dzisiaj już wróble się nie boją, których nikt się nie boi. W pewnym sensie identyfikuję się z tymi stworzeniami. W planach na przyszłość mam napisanie następnych opowiadań, podobnych do tych, opublikowanych przez Fundację Elbląską.
– A marzenia? Posiada Pan jakieś?
– Moim marzeniem jest pójść do pewnego szpitala i poprosić Pana Zastępcę Ordynatora o zaświadczenie dla syna i nie być potraktowanym jak natrętny, siwowłosy smarkacz i odesłanym z niczym, bo „On Ma Cały Oddział Na Głowie”.
– Skąd ta ostatnia myśl?
– Moja ostatnia wypowiedź to powrót do rzeczywistości, to samo życie. Inaczej mówiąc: my tu sobie rozmawiamy o sztuce, o malowaniu... a nadęty facet po prostu nie chce mi pomóc, bo nie chce. Tego się nie da namalować, chociaż mówi się, że jeden obraz to tysiąc słów. Czasem jednak jest inaczej.
Marek Wawryn: – Dziękuję za gratulacje, a Pani gratuluję intuicji zawartej już w pierwszym zdaniu. Wyjaśnię: te rysunki powstały w latach siedemdziesiątych. Powodem ich powstania była chęć bycia członkiem zwyczajnym Związku Polskich Artystów Plastyków. Ponieważ nie było to łatwe, musiałem sporo wysiłku i czasu poświęcić, by zadziwić starszych i bardziej doświadczonych kolegów z komisji artystycznej. To była pierwsza i ostatnia taka motywacja tworzenia. Później i teraz wszystko powstawało i powstaje z innych powodów niż chęć porównywania się z innymi czy udowadniania swej klasy.
– Jest Pan zadowolony ze swoich dotychczasowych osiągnięć?
– W moim wieku najbardziej zadowolony jestem ze stanu mojego zdrowia, który jest znośny, mimo moich wielokrotnych prób dewastowania. Sądzę, że pyta Pani o satysfakcję z działalności artystycznej. Kłamałbym mówiąc, że malowanie, rysowanie i wystawianie tych prac nie sprawia mi przyjemności. Nie dokonuję jednak żadnych rozliczeń, nawet nie zdaję sobie sprawy, że już tyle lat maluję i rysuję.
– Czy zawsze sztuka była nieodłączną dziedziną w Pańskim życiu? Jak wyglądały początki Marka Wawryna?
– Sztuka była od urodzenia w moim życiu: gdy sięgałem głową stołu, na krosnach leżała chorągiew kościelna haftowana przez mamę, gdy miałem głowę trochę wyżej, tato zapisał mnie na skrzypce i chodziłem na lekcje renesansowymi uliczkami. Po latach trafiłem do liceum plastycznego, potem na studia do dzisiejszej Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.
– Jak na przestrzeni czasu zmieniało się Pana podejście do sztuki?
– Najpierw, SZTUKA to było dla mnie coś, co unosiło się nad podłogą i nie dotykało ziemi. Z upływem czasu ten dystans się niepokojąco zmniejszył. Zwłaszcza, gdy sztuka stała się towarem. Gdy drastyczne ograniczyła się wolność twórcza.
– O czym opowiada Pan w swoich dziełach? Jak należy je interpretować? Czy mają one związek z rzeczywistością?
– Interpretacja. Im więcej aluzji, niedopowiedzeń, wieloznaczności, tym lepiej. Nadaję tytuły bardzo rzadko, traktuję odbiorcę jako mądrego człowieka. Ich związek z rzeczywistością jest nierozerwalny. Stanowią one pewną „-wistość” rzeczy-, którą widzę, słyszę i czuję.
– Co najbardziej inspiruje podczas całego procesu tworzenia?
– Inspiruje mnie gest, ślad, emocja, pasja; szukam sposobu zapisu wzruszenia. Nie interesuje mnie malowanie widokówek czy twarzy Pani Gieni, bo to jest rzemiosło, to jest jak robienie butów na zamówienie.
– Oprócz aktywności artystycznej jest Pan także znany jako wybitny nauczyciel. Czy te dwa pola działalności nie ścierają się ze sobą?
– Nie jestem wybitnym nauczycielem, jestem normalnym nauczycielem i czasami nawet co do tego nie mam pewności. Mówię to bez przekory. Moje wykształcenie oraz doświadczenie zawodowe i życiowe pokrywa się z tym, o czym mówię w szkole. Czasami podczas zajęć warsztatowych robię sobie szkice do obrazków, czasami podpatruję pomysły uczniów i w ten sposób wszyscy się uczymy.
– Czy jest coś, nad czym Pan obecnie pracuje? Jakie ma Pan plany na dalszą działalność twórczą?
– Obecnie rysuję dwa cykle: ptaki oraz strachy na wróble. Ptaki jako kłębowisko puchu i piór unoszące się w powietrzu, a strachy jako rekwizyty, których dzisiaj już wróble się nie boją, których nikt się nie boi. W pewnym sensie identyfikuję się z tymi stworzeniami. W planach na przyszłość mam napisanie następnych opowiadań, podobnych do tych, opublikowanych przez Fundację Elbląską.
– A marzenia? Posiada Pan jakieś?
– Moim marzeniem jest pójść do pewnego szpitala i poprosić Pana Zastępcę Ordynatora o zaświadczenie dla syna i nie być potraktowanym jak natrętny, siwowłosy smarkacz i odesłanym z niczym, bo „On Ma Cały Oddział Na Głowie”.
– Skąd ta ostatnia myśl?
– Moja ostatnia wypowiedź to powrót do rzeczywistości, to samo życie. Inaczej mówiąc: my tu sobie rozmawiamy o sztuce, o malowaniu... a nadęty facet po prostu nie chce mi pomóc, bo nie chce. Tego się nie da namalować, chociaż mówi się, że jeden obraz to tysiąc słów. Czasem jednak jest inaczej.
Katarzyna Buczek