UWAGA!

Póki co, to się sprawdza...

 Elbląg, Marek Moś
Marek Moś (fot. AD)

Za godzinę Marek Moś poprowadzi w Galerii EL koncert znakomitej koreańskiej skrzypaczki Soyoung Yoon i Elbląskiej Orkiestry Kameralnej. Z Markiem Mosiem rozmawiałem o tym, co dla niego w pracy dyrygenta jest najważniejsze, ale także o tym, kiedy można zgnuśnieć i dlaczego w muzyce tak ważna jest pasja.

Piotr Derlukiewicz: – Chętnie przyjeżdża Pan do Elbląga?
      
Marek Moś: – Bardzo chętnie. Człowiek zżywa się z miejscem, ale przede wszystkim z ludźmi, za każdym razem czuje się coraz bardziej u siebie. Czeka na spotkanie ludzi, ale i domów, ulic i miejsc w Elblągu, które, szczególnie tu, na starówce, są takie, że wgryzają się w pamięć.
      
       – W Tychach, mieście pod wieloma względami podobnym do Elbląga, stworzył Pan jedną z najlepszych orkiestr w kraju. Pańska orkiestra stała się wizytówką miasta Tychy, a my bardzo byśmy chcieli, żeby Elbląska Orkiestra Kameralna stała się tym samym dla Elbląga. Czy to jest możliwe?
      
– Nie ma rzeczy niemożliwych, wszystko jest możliwe. A tak naprawdę recepta na to jest bardzo prosta – codzienna, solidna praca, tylko prowadzona we właściwym kierunku. Wszyscy jesteśmy w drodze, o to chodzi, aby znać, może nie cel, a kierunek, bo do celu się nigdy nie dochodzi, nigdy nie jesteśmy spełnieni do końca. Natomiast bardzo ważne jest, aby zespół ludzi, któremu się przewodzi, miał zaufanie do tego, kto niesie sztandar, i aby wszyscy, a przynamniej większość, była przekonana, że obrany kierunek artystyczny jest tym właściwym. Ja czasem zaniedbuję inne aspekty funkcjonowania takiego podmiotu, jakim jest orkiestra, w przestrzeni publicznej, zaniedbuję wobec spraw artystycznych, bo wydaje mi się, że jedyna prawda o funkcjonowaniu zespołu i o jego wartości, wadze, nie leży w znajdywaniu znajomości i takich układów, które zapewnią egzystencję zespołu. Taką naczelną wartością jest poziom. Może jestem człowiekiem, który myśli utopijnie, ale póki co, to się sprawdza.
      
       – Czy władze Tychów wspierają orkiestrę?
      
– Początki tego zespołu nie łączą się z miastem Tychy, bo pierwsze próby, które doprowadziły nas do pierwszego koncertu na Festiwalu Muzyki Współczesnej w Krakowie, odbywały się w Chorzowie, w siedzibie Chorzowskiej Fundacji Kultury, która nas przygarnęła. Po tym koncercie, sukcesie i nagrodzie w Krakowie, słysząc nas, dyrektorka festiwalu i konkursu międzynarodowego w Tychach „Śląska Jesień Gitarowa”, który odbywa się tam co dwa lata, zaproponowała mi, czy nie zgodziłbym się zastąpić zespół, który do tej pory ten festiwal obsługiwał. Oczywiście, że było to dla mnie interesujące, zgodziliśmy się i tak znaleźliśmy się w Tychach. Każdy kolejny rok przynosi wsparcie i rozwój wzajemnych kontaktów orkiestry z władzami miasta. Wsparcie jest oczywiście dalece niewystarczające, ale myślę, że pewnie wszyscy tak mamy w naszej dyscyplinie w tym kraju.
      
       – Gdy układa Pan program koncertu, jak ważny jest Pański osobisty stosunek do danej kompozycji?
      
– Jest ważny, ale o programie koncertu decydują różne czynniki. Na przykład powinniśmy się odnieść do solisty, który będzie nam towarzyszył. On wykonuje określony utwór, dobierając pozostałe utwory musimy wybierać tak, żeby z tym akurat utworem solisty współgrały. Jest również czynnik edukacyjny. Wydaje mi się, że czynnik mojej miłości do jakichś wyjątkowych dla mnie dzieł jest chyba na ostatnim planie. Wielokrotnie w życiu spotykałem – przez przypadek czy przez kompromis – utwory, których pewnie nigdy bym nie poznał, gdyby nie zamówienie na koncert, w którym to zamówieniu ten utwór figurował jako obowiązkowy do wykonania. To bardzo uczy człowieka, bo każdy kontakt z nowym dziełem powinien otwierać nowe horyzonty i być wyzwaniem. Myślę, że kiedy człowiek operuje tylko repertuarem, który lubi, który zna, to trochę gnuśnieje i staje się to trochę artystycznie niebezpieczne.
       Przy decyzjach repertuarowych nie da się oddzielić tej warstwy ducha, która tkwi w dziele muzycznym, natomiast często się zdarza, że to, co jest w dziele muzycznym, nie zostaje odkryte i doprowadzone do percepcji słuchacza. Kiedy dochodzi do złego wykonania, to wydaje się, że nawet arcydzieło nie pojawi się w swojej wybitnej postaci i pięknie.
      
       – Dobry dyrygent, Pańskim zdaniem, to taki...
      
– Kiedy dyrygent wyraża się jako kreator swojej osoby, wydaje mi się, że jest najbardziej fałszywym spośród czynników, które decydują o tym, jak słuchacze odbiorą koncert. Zadaniem dyrygenta – nie na koncercie, koncert jest tylko szczególną chwilą – ale w czasie pracy z zespołem jest docierać, mówić o tym, czego tak naprawdę nie widać, co ukryte jest między dźwiękami. Zadaniem dyrygenta jest przedstawiać dzieło muzyczne, a nie siebie.
      
       – Mimo to zapytam. Mówiono już Panu, że Pańskie nazwisko po tych kilku wizytach w naszym mieście jest dla elbląskich melomanów gwarancją najwyższej jakości?
      
– Nie, nie, ale to bardzo miłe. Gdziekolwiek przyjeżdżam, z kimkolwiek pracuję, staram się wydobyć z tego kawałka papieru taką przestrzeń, w której słuchacze doznają olśnienia, a w czasie pracy wykrzesać z wszystkich muzyków, którzy w danym projekcie uczestniczą, te najlepsze cechy, na które nas dzisiaj stać.
      
       – Co takiego szczególnego jest w grze naszej dzisiejszej solistki, Soyoung Yoon, że wygrała konkurs Wieniawskiego?
      
– To jest bardzo trudne pytanie, ale co? No talent. Ludzie uczą się u najwybitniejszych pedagogów i nie wszyscy z tych studentów będą skrzypkami na tym samym poziomie – bo jest to suma wielkiego talentu, wrażliwości, pracy, wszystkiego... To są oczywiście banały – nie ma talentu, który funkcjonowałby bez pracy, to niemożliwe. Praca jest bardzo istotna. Ale jest coś pomiędzy tymi nutami, które się prezentuje, myślę, że ktoś się z tym czymś rodzi.
       Przy ogromnej liczbie ludzi uczących się gry na instrumentach, przy tych milionach pianistów w Chinach, teraz trudniej jest w takich konkursach wyłonić najlepszego. Przy wielkiej pracy można doprowadzić swoje ręce do niezwykłej sprawności, niełatwo jest wyłuskać z tego ogromu sprawności kogoś, kto rzeczywiście jest wspaniałym muzykiem, kto czaruje. Bo to jest rodzaj bycia czarodziejem.
       Kiedyś było łatwiej dlatego, że system edukacyjny nie był tak powszechny jak dzisiaj, dużo mniej osób zajmowało się muzyką i wydaje się, że często zajmowali się właśnie ci skazani na ten talent. Oni musieli grać. W związku z tym wydaje mi się, że tych najwybitniejszych nie wyniosła żadna szkoła, oni i bez tego posiadaliby swój wrodzony smak. Oczywiście, kiedy spotykają na swej drodze wybitne osobistości, uczą się od nich bardzo dużo, ale przecież kiedyś też tak było i do dzisiaj to funkcjonuje. Osoby, które, nazwijmy to, zaczynają karierę, to są muzycy pojawiający się na estradzie z czyjegoś polecenia. To znaczy, że jakiś dobry muzyk już ich słyszał. To jest najbardziej właściwa, naturalna droga.
       Tym bardzie, że dzisiaj obserwuję wiele osób, zwłaszcza w okresie ich studiów, dla których muzyka jakby nie była życiową pasją. Jakby znalazły się w tym miejscu z rozpędu – tato zapisał do muzycznej szkoły podstawowej, potem w liceum uczyły się muzyki, trafiły do akademii muzycznej, a potem często, niestety, pracują w tym zawodzie jako ludzie pozbawieni pasji. A to dla muzyki jest najgorsze.
      
      
Piotr Derlukiewicz

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
  • Byłam na koncercie, rewelacja. Koreanka grała jak prawdziwa mistrzyni, bardzo silne przeżycie. Na marginesie chciałabym zaproponować panu prezydentowi żeby zlikwidował wydział promocji miasta a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczył na orkiestrę kameralną. To będzie najlepsza promocja miasta. Brawa dla pani Sielewicz!!! Do następnego koncertu Orkiestry Kameralnej!!!
  • Janko, zgadzam się. Kolejny cudny koncert. Koreanka solo, ale i w składzie Orkiestry - super. Moś - magiczny. Pieniądze warto wydawać na orkiestrę i inne działania elbląskich pasjonatów, a nie na strategie i loga, które zdolni nasi licealiści wykonaliby lepiej. Strategię ma już każde miasto. Zamiast opasłej książki, która przeczytają nieliczni i to bez przyjemności, inwestujmy pieniądze w to co naprawdę promuje Elbląg.
  • marek moś bywa częstym gościem naszego miasta to wspaniały dyrygent myślę że kiedyś zakotwiczy na stałe w naszym mieście elblążanka.
  • Piękny ale przede wszystkim wzruszający, zachowanie się Artystki, zagranie z Orkiestrą Czjkowskiego przy "4" pulpicie! Naszemu miastu potrzebna jest dzisiaj jakość a Orkiestra zaczęła nam ją dawać. !
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    0
    0
    Marzena W(2012-05-29)
Reklama