UWAGA!

Trafiony, zatopiony, odszukany

 Elbląg, Trafiony, zatopiony, odszukany
fot. AD

Podczas poszukiwania bursztynu z użyciem pompy wodnej bursztyniarze natrafili na coś, co wydało głuchy dźwięk. Wszyscy myśleli, że są tam zakopane poniemieckie dobra, wykonano wkop, okazało się, że skarbów nie ma... Jest za to odsłonięty wrak statku – opowiadał Waldemar Ossowski z Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku na spotkaniu, które odbyło się dzisiaj (24 kwietnia) w Muzeum Elbląskim.

Na spotkaniu poświęconym wrakom statków archeolog podwodny Waldemar Ossowski przybliżał historię przede wszystkim tych wraków, które są powiązane historycznie z Elblągiem.
       – W najstarszych warstwach archeologicznych Elbląga znajdujemy poświadczenia roli żeglugi śródlądowej w postaci rozebranych statków do niej przeznaczonych – opowiadał Waldemar Ossowski.– W 1920 roku, niedaleko browaru, odkryto wrak z XV wieku, którego elementy – koniec końców – rozdano pracownikom pracującym przy jego wykopaniu. Statek był ciekawie zbudowany, jego konstrukcja świadczyła o tym, że była to jednostka przeznaczona do żeglugi śluzowej. W 1991 roku natrafiono na kolejny statek. W trakcie pogłębiania rejonu bosmanatu na rzece Elbląg pogłębiarka trafiła na elementy szkutnicze. Próbowano znaleźć pozostałości tego wraku w 2006 roku, przeprowadzono badania, które wskazują na to, że wcześniej pogłębiarka trafiła na część dziobową statku, zaś cała reszta znajduje się pod betonowym nadbrzeżem. Elementy statku pozwoliły określić, że był to wrak z pierwszej połowy XV wieku. W chwili obecnej ta dziobnica z Elbląga jest najstarszą i bardzo dobrze zachowaną dziobnicą statku rzecznego w Polsce.
       Archeolog opowiadał także o wpływie stoczni Ferdynanda Schichaua na obecne odkrycia dotyczące wraków statków.
       – Jednym ze statków powiązanych z Elblągiem była „Borussia” [pierwszy statek zbudowany w elbląskiej stoczni Schichaua – przyp. red.] – pierwszy statek o konstrukcji metalowej i napędzie śrubowym – wyjaśniał Waldemar Ossowski. – Pływał przez prawie 20 lat, niestety w 1874 r. zderzył się z innym parowcem, 4 mile morskie od latarni w Jarosławcu. Obecnie jego wrak czeka na swojego odkrywcę. Innym znaleziskiem jest „Mannheim VII”. Są to pozostałości holownika rzecznego ze stoczni Schichaua zbudowanego w 1896 roku, który wyruszył w 1897 roku przez Pilawę w stronę Niemiec, a który zatonął podczas silnego sztormu niedaleko Łeby.
       Podczas spotkania wspomniano także o pewnym odkryciu, które niejako jest również związane z Elblągiem.
       – Odkryliśmy w rejonie Martwej Wisły wrak tzw. burdyny z XVIII wieku. Ten typ statku ma związek z Elblągiem, bowiem stanowiły one cechę charakterystyczną zarówno dla portu gdańskiego, jak i elbląskiego – mówił archeolog. – Były to jednostki służące do załadunku większych jednostek, pełniły też ważną rolę w żegludze lokalnej. Kilka metrów dalej został odnaleziony wrak szkuty wiślanej, ułożenie obu wraków wskazuje, że doszło do kolizji. W chwili obecnej interpretujemy to jako miejsce katastrofy. Ze względu na wielkość wraków powstał pewien pomysł, by umieścić burdynę na dnie Zatoki Gdańskiej, gdzie ma powstać wyjątkowa atrakcja turystyczna, czyli podwodny skansen.
       Jak się okazało, dno Zalewu Wiślanego to wciąż w dużej mierze teren archeologicznie nieodkryty. – Zawsze myślałem, że dno Zalewu, ta część denna, to miękka „pulpa”, a to wcale tak nie wygląda. Te pojazdy [niemieckie pojazdy wojskowe odnalezione na dnie Zalewu Wiślanego – przyp. red.] były zagrzebane do połowy w mule, co oznacza, że w tamtym rejonie muł jest bardzo zbity i zwarty, a to powoduje, że należy spodziewać się dalszych odkryć – objaśniał Waldemar Ossowski. – To, że zostały znalezione wraki pojazdów, to efekt tego, że jednostka Urzędu Morskiego, który ma świetne i nowoczesne narzędzia, przypadkowo zboczyła z kursu, gdyż oni tylko i wyłącznie sprawdzają czystość drogi żeglugowej między Tolkmickiem a Krynicą Morską. Jeżeli ten sprzęt mógłby na kilka dni popłynął gdzieś „na bok” od tych tras żeglugowych, to jestem przekonany, że odkryto by tam wiele znalezisk. Właściwie nie wiemy, co się znajduje na dnie Zalewu Wiślanego. Nikt, korzystając z profesjonalnych, nowoczesnych urządzeń, do tej pory nie przeprowadził takiego badania.
       Kwestia wydobywania wraków do celów muzealniczych to dość skomplikowana rzecz. – Wydobywanie wraków, a potem ich utrzymywanie to bardzo duże koszta, podstawowym problemem jest ich konserwacja, która jest bardzo droga. Poza tym potrzebne jest odpowiednie miejsce ekspozycji, co nie zawsze jest możliwe ze względu na rozmiary tych statków – mówił Waldemar Ossowski. – Muzeum Morskie od 1972 roku prowadzi badania wraków, dział ten został powołany pod kątem poszukiwania ciekawych zabytków, na co szczególny nacisk kładziono w latach 70., 80. czy 90. dwudziestego wieku. Od dekady za sprawą Konwencji o Ochronie Podwodnego Dziedzictwa Kulturowego obecne podejście jest takie, iż jeśli wrak nie jest zagrożony zniszczeniem – nie należy go wydobywać. Być może za parę lat będą jeszcze lepsze narzędzia badawcze, do tego czasu niech one będą tam, gdzie są. Priorytetem jest podejście in situ [łac. w miejscu – przyp. red.], dokumentacja, ale bez permanentnej eksploracji.
      

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
Reklama