W przyszłym roku będziemy odchodzić 40-lecie elbląskich form przestrzennych. Rozmowa z historykiem sztuki Jarosławem Denisiukiem z Galerii EL.
Jakie były początki Biennale Form Przestrzennych?
46 form jest owocem pracy artystów od 1965 do 1987 roku. Pewnie by nie było takiej imprezy w Elblągu, gdyby nie dwóch ludzi: myślę tu o Gerardzie Kwiatkowskim, założycielu Galerii El oraz o Marianie Boguszu. Te dwie osoby powołały do życia I Biennale Form Przestrzennych.
A co było tak fascynującego w tym, by tworzyć formy z metalu? Czy to była odpowiedź na zachwyt techniką, przemysłem?
To co pierwsze przychodzi na myśl to przywoływanie tradycji konstruktywizmu radzieckiego. Tak tak: sztuki sowieckiej lat dwudziestych. To jest być może dzisiaj niemodne, spychane na plan dalszy, natomiast sztuka sowiecka miała w wariancie konstruktywistycznym ambicje wejścia w przestrzeń publiczną i zmieniania życia ludzi właśnie za pomocą samej siebie, czyli była to sztuka wpływająca na jakość życia ludzi.
Sztuka miała być jak najbliżej mieszkańców. Czy właśnie dlatego formy przestrzenne są rozrzucone niemal po całym mieście?
To również jest pewna ambicja artystów, by zmieniać urbanistykę. Elbląg był miastem robotniczym, a tutaj nagle mamy efekt pracy produkcyjnej artystów i robotników.
Czy tworzenie form przestrzennych nie było przypadkiem jakąś formą przymusu ze strony władz? Czy rzeczywiście był to czysty akt twórczy? Wiemy przecież, jakie były wtedy czasy...
Być może jest coś na rzeczy. Niewykluczone, że być może szedł jakiś nacisk z góry, by zaktywizować środowiska, które do tej pory nie miały polskiej tożsamości. A więc powołuje się takie imprezy jak biennale firm przestrzennych, w których wspólnie pracują - według radzieckiej tradycji - artysta z robotnikiem.
Okiem historyka sztuki i znawcy: jaka jest jakość i wartość tych form przestrzennych?
Jest różna: od wyjątkowych perełek, które - myślę - z chęcią postawiłyby u siebie władze Nowego Jorku, Londynu czy Berlina po rzeźby, które nie są być może dobrze pomyślane w kontekście przestrzennym. Jest to jednak zespół rzeźb, który się obroni. Mamy do czynienia z pewną zwartą koncepcją urbanistyczną. One tworzą pewną kompozycję, która do dzisiaj nie została zmieniona i zniszczona. Ale dzisiaj jesteśmy bodaj jedynym miastem, które taką zwartą, przemyślaną koncepcją może się pochwalić. Nie mamy żadnych zapędów likwidatorskich. Żadnej z rzeźb nie chcemy oddawać na złom. To jest zbyt cenna kolekcja, żeby w taki sposób się z nią rozstawać.
Inne publikacje na temat form przestrzennych oraz fotoreportaż
46 form jest owocem pracy artystów od 1965 do 1987 roku. Pewnie by nie było takiej imprezy w Elblągu, gdyby nie dwóch ludzi: myślę tu o Gerardzie Kwiatkowskim, założycielu Galerii El oraz o Marianie Boguszu. Te dwie osoby powołały do życia I Biennale Form Przestrzennych.
A co było tak fascynującego w tym, by tworzyć formy z metalu? Czy to była odpowiedź na zachwyt techniką, przemysłem?
To co pierwsze przychodzi na myśl to przywoływanie tradycji konstruktywizmu radzieckiego. Tak tak: sztuki sowieckiej lat dwudziestych. To jest być może dzisiaj niemodne, spychane na plan dalszy, natomiast sztuka sowiecka miała w wariancie konstruktywistycznym ambicje wejścia w przestrzeń publiczną i zmieniania życia ludzi właśnie za pomocą samej siebie, czyli była to sztuka wpływająca na jakość życia ludzi.
Sztuka miała być jak najbliżej mieszkańców. Czy właśnie dlatego formy przestrzenne są rozrzucone niemal po całym mieście?
To również jest pewna ambicja artystów, by zmieniać urbanistykę. Elbląg był miastem robotniczym, a tutaj nagle mamy efekt pracy produkcyjnej artystów i robotników.
Czy tworzenie form przestrzennych nie było przypadkiem jakąś formą przymusu ze strony władz? Czy rzeczywiście był to czysty akt twórczy? Wiemy przecież, jakie były wtedy czasy...
Być może jest coś na rzeczy. Niewykluczone, że być może szedł jakiś nacisk z góry, by zaktywizować środowiska, które do tej pory nie miały polskiej tożsamości. A więc powołuje się takie imprezy jak biennale firm przestrzennych, w których wspólnie pracują - według radzieckiej tradycji - artysta z robotnikiem.
Okiem historyka sztuki i znawcy: jaka jest jakość i wartość tych form przestrzennych?
Jest różna: od wyjątkowych perełek, które - myślę - z chęcią postawiłyby u siebie władze Nowego Jorku, Londynu czy Berlina po rzeźby, które nie są być może dobrze pomyślane w kontekście przestrzennym. Jest to jednak zespół rzeźb, który się obroni. Mamy do czynienia z pewną zwartą koncepcją urbanistyczną. One tworzą pewną kompozycję, która do dzisiaj nie została zmieniona i zniszczona. Ale dzisiaj jesteśmy bodaj jedynym miastem, które taką zwartą, przemyślaną koncepcją może się pochwalić. Nie mamy żadnych zapędów likwidatorskich. Żadnej z rzeźb nie chcemy oddawać na złom. To jest zbyt cenna kolekcja, żeby w taki sposób się z nią rozstawać.
Inne publikacje na temat form przestrzennych oraz fotoreportaż
J