UWAGA!

Z Emilią Krakowską słów kilka

 Elbląg, Z Emilią Krakowską słów kilka

W sobotę (21 lutego) odwiedziła nas Emilia Krakowska wraz ze swoim monodramem pod tytułem „Wakacjuszka”, opowiadającym o zgubnej pogoni za pieniędzmi. Podczas pobytu w Elblągu wybrała się na spacer po starówce a także wzięła czynny udział w maratonie artystycznym zorganizowanym przez Olę Matulewicz z CKiWM Światowid.

Zaskoczona urokami Elbląga a także 25-godzinnym działaniem naszych artystów, pozytywnie nastawiła się do występu. Tuż przed spektaklem udzieliła mi wywiadu. Rozmowa odbyła się na scenie, ponieważ, jak powiedziała: „Jak przeprowadzisz wywiad z kominiarzem na boisku sportowym, to miniesz się z celem”.
     
     Paweł Łobanowski: Jest Pani rozpoznawalna, głównie dzięki swojemu charakterowi i sposobowi na aktorstwo. Jednak oprócz stylu jest jeszcze praca. Ile czasu trzeba poświęcić, żeby wypracować sobie taki poziom?
     Emilia Krakowska: Czterdzieści pięć lat na razie pracuję po dyplomie. Ciężka praca, a szczęście spotykać ludzi, od których możesz po prostu bardzo dużo się nauczyć. To jest bardzo istotne. Ważne jest także to, w jakim środowisku się wychowujesz, jakie są twoje potrzeby obudzone w dzieciństwie. To, że chcesz spotykać takich, a nie innych ludzi. Jeżeli ma się łut szczęścia, to spotyka się ich. Dużo daje doświadczenie. To już mówi Rej w swoich utworach. Po prostu praktykować. Nie można powiedzieć: „ja się nauczę tego szybko i szybko zapomnę”.
     
     Grała Pani w wielu filmach. Pamiętamy „Chłopów”, „Wesele”, ale także „E=mc²” i „Ciało”. Jaki gatunek filmowy jest Pani ulubionym?
     Kochanie, ja mam taki zawód. To wszystko zależy od tego, kogo spotkasz i kto cię zaangażuje. Ja z tego żyję, to jest moje zainteresowanie. Ktoś przychodzi z propozycją do mnie, ja się cieszę i patrzę, czy sprostam zadaniu. Tak jest w każdym zawodzie. Nie można tworzyć, bo ty, w tym momencie przedstawiciel młodych ludzi, ale tak samo ja, muszę powiedzieć, że wszyscy czekamy na pracę. Oczywiście, że mogę zrezygnować z jakiejś oferty, kiedy źle się czuję czy nie mam zaufania do jakiegoś zespołu. Wtedy dziękuję, ale zazwyczaj nie mam takiego wyboru. Jeżeli jest to nasza praca i zawód, to wyciągamy ręce po pracę. Trzeba się dostosować, ale z zachowaniem indywidualności.
     
     Woli Pani monodramy czy sztuki z innymi aktorami?
     Zawsze, kiedy jesteś sam z publicznością, to tak, jakbyś był sam na ringu. Lepiej, żebyś miał jeszcze partnera. Jest to najtrudniejszy ze sposobów porozumiewania się. Jedna osoba przez godzinę musi zainteresować publikę. Kiedy nadarza się materiał taki, że można to przedstawić jednoosobowo, to wchodzę w to. W innym wypadku jest jednak raźniej.
     
     Dubbingowała Pani również Innuitkę w wersji kinowej „Simpsonów”. Było to ciekawe wyzwanie?
     To była po prostu radosna przygoda. Cieszyłam się, że mi to zaproponowano. To jest kontakt z drugim człowiekiem, o czym zapominamy. Myśmy akurat nagrywali w Budapeszcie i spotkaliśmy się z węgierskimi znajomymi w studiu, tak że to bardzo ciekawe było. Bardzo mi podpasowała ta rola. Przez tyle lat już nieraz podkładałam głosy w polskich i zagranicznych produkcjach. Ta była jedną z ciekawszych.
     
     Interesuje mnie Pani stosunek do aktorów, którzy występują w programach typu „Taniec z Gwiazdami”.
     Wie pan, to nie jest tak, że jednego dnia nie tańczę na lodzie, a drugiego już potrafię. Tylko po jakiego grzyba, moi kochani, dajecie się tak wrabiać. Ktoś nie umie jeździć, wchodzi i już tańczy. Aktorzy mają propozycję i chcą wystąpić. Wiadomo, że każdy dostaje wspaniałego mistrza tańca na lodzie. I wiadomo, że w każdej dziedzinie są trudniejsze i łatwiejsze zadania, ale bardziej efektowne, tak zwane telewizyjne. Oni w ramach tego ćwiczą, ale nie zawracajmy głowy, że ktoś nie tańczył w życiu. W szkole teatralnej codziennie są zajęcia z tańca, a żeby przyjęli cię do szkoły, to musisz mieć egzamin z tańca. I patrzą, jak jesteś zbudowany, co umiesz itp. Aktorem być to nie tylko wejść, uśmiechnąć się i ładna buzia. Nie wolno robić społeczeństwu wody z mózgu. Trzeba rozszerzyć możliwości, chociażby przez zespoły taneczne w szkołach, zespoły amatorskie, które będą zajmowały się od kabaretu po teatr. Tu nie chodzi o to, że każdy musi być aktorem. Każdemu te umiejętności przydadzą się w życiu. Poczują też trudność tego zawodu.
     
     Jakie ma Pani stanowisko wobec nauki aktorstwa w szkołach?
     W szkole najmniej poświęca się czasu na wypowiedzi słowne. Nie potraficie powiedzieć słowa. Klasa szkolna to już jest teatr. Teraz wszystko jest na testach oparte i cofamy się. Zacznijcie, młodzi ludzie, walczyć o to. Dlaczego mamy czekać, skoro Ameryka przez dwieście lat ściąga naszą kulturę. Tam są zespoły teatralne czy chóry, łącznie z mundurami. To oni wzięli od nas, a teraz my musimy brać od nich. My mamy przeszło tysiąc lat kultury, a właśnie ona u nas powoli zanika. To z kulturą możemy wchodzić w przyszłość. Przede wszystkim wszędzie jest obowiązek porozumiewania się z ludźmi.
     
     Można powiedzieć, że jest Pani pracoholiczką?
     Ładne określenie w tej chwili. Po prostu pracuję. Każdy z nas ma energię. Jeżeli 80 proc. energii przeznaczam na pracę, to są efekty. Jak to się mówi: „Uczysz się na pół gwizdka, to nie bądź niezadowolony, że nie masz powodzenia w nauce”.
     
     Miłość do kapeluszy przejęła Pani po swojej mamie czy w młodości zapatrzyła się Pani na Hankę Bielicką?
     Naśladuje wspaniałe kobiety, a przede wszystkim swoją mamę. Oprócz niej mam wielki szacunek do kobiet w różnych nakryciach głowy, które podpatrywałam od dzieciństwa. Kapelusz jest oznaką klasy, jaką nosi za sobą kobieta. Wielkie uwielbienie mam do pani Hani Bielickiej. To jest cudowny wzorzec. Jestem dumna, kiedy ktoś powie, że naśladuję taką wspaniałą kobietę.
     
     Na zakończenie proszę powiedzieć, co Pani sądzi o Elblągu?
     Uważam, że jest to wspaniałe miasto. Po spacerze na mieście wnoszę, iż ludzie są życzliwi bardzo. Przypadła mi do gustu starówka, gdzie napiłam się bardzo dobrej kawy. Powinniście jednak nastawić się bardziej na turystykę. Piękne tereny Wysoczyzny Elbląskiej są zaniedbywane, a macie w nich duży potencjał. Pozwalacie wbudowywać się Macdonaldom, zamiast postawić na miejscowych, genialnych twórców w swoim fachu. Artystów macie w cukiernictwie, gdzie tort przygotowany chociażby na mój monodram jest po prostu rzeźbą. Nastawienie się na elbląskich przedsiębiorców może przynieść korzyści, kiedy turyści będą przyjeżdżać na przykład do wspaniałej cukierni. Wszystkim elblążanom życzę wszystkiego najlepszego i zauważenia tego, co przynosi nam szczęście, a także dzielenia go z innymi.
Paweł Łobanowski

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Uwaga! Opinia zostanie zamieszczona na stronie po zatwierdzeniu przez redakcję.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
Reklama