UWAGA!

Zobaczcie Papkina

- Jaki Papkin, taka „Zemsta” - mawia się w środowisku teatralnym. Jeżeli to prawda, elbląska inscenizacja „Zemsty”, która miała swą premierę w sobotę, jest bardzo dobrym przedstawieniem, bo Lesław Ostaszkiewicz w roli Papkina jest świetny.

Lesław Ostaszkiewicz jest aktorem dojrzałym, dysponującym warsztatem, który pozwala mu oddać ciągłe zmiany stanu ducha i uczuć Papkina nawet w trakcie bardzo krótkich kwestii. Ale ma jeszcze to coś, co cechuje wybitnych aktorów komediowych – przez całą sztukę nie mamy wątpliwości, że Papkin jest postacią komiczną, ale od czasu do czasu ta - wydawałoby się - niezachwiana wiedza jest zakłócana szczyptą tragizmu. Z Papkina na ogół się śmiejemy, czasem mu jednak szczerze współczując. Taką umiejętność mieli na przykład wielcy aktorzy niemych komedii z początku XX wieku – Charlie Chaplin i Buster Keaton.
     Ostaszkiewiczowi dotrzymują kroku na scenie dwaj panowie: Mariusz Michalski i Tomasz Czajka. Michalski jest Cześnikiem wzorcowym, takim , jakim go sobie wyobrażamy po lekturze tekstu Fredry. Poza tym najlepiej chyba ze wszystkich wykonawców poradził sobie z językiem komedii Fredry. Jego kwestie nie przestają być wierszem, choć odbiera się je jako codzienną (ale piękną, więc może już niecodzienną), zwyczajną mowę postaci całkiem nam współczesnej.
     Tomasz Czajka natomiast ma tę zasługę, że z Wacława uczynił postać pierwszego planu, chociaż w komedii Fredry wcale taką nie jest. Pozostali aktorzy też podołali swoim wyzwaniom, ale ich kreacje pozostają jednak w cieniu tej trójki.
     Scenografia tego przedstawienia jest bardzo funkcjonalna (te same elementy pełnią różne funkcje) i skromna, wręcz ascetyczna. Ma to zaletę, którą wskazała reżyser Ewa Marcinkówna – uwaga widza skupia się wyłącznie na słowie i grze aktorów. Ale ma też wadę - aktorzy nie powinni grać w głębi sceny i raczej tego nie robią. Jednak gdy kilkakrotnie coś się w głębi sceny dzieje, wtedy ta ascetyczność trochę doskwiera. Za to piękne są kostiumy, kontrastujące swym bogactwem ze skromnością scenografii.
     Jest jeszcze jeden szczegół, który tak mnie męczył, że aż postanowiłem zapytać o to Ewę Marcinkównę. Na wstępie, kilka razy w trakcie i w finale przedstawienia słychać natarczywe wycie psów. Powiedziała mi, że chciała w ten sposób pokazać, iż finałowa zgoda między antagonistami jest pozorna, bo bohaterowie wciąż będą skakać sobie do gardła. Może i tak, ale czy na pewno jest to wystarczająco czytelny przekaz. Bo przecież to wycie niekoniecznie z psami można skojarzyć (walczące psy nie wyją), lecz z wilkami, więc: rzecz dzieje się w miejscu oddalonym od cywilizacji w przeszłości tak odległej, że po lasach włóczą się jeszcze hordy wilków. Mogą to być także wilkołaki z Transylwanii, ale skąd one w „Zemście” Fredry? W każdym razie, bardzo mnie to wycie męczyło.
     I jeszcze jedno. Widownie premier teatralnych tworzą zwykle osoby przez teatr zaproszone. Na premierze „Zemsty” widownia nie była zapełniona nawet w połowie. Będąc zaproszonym, nie wypada nie przyjść na przyjęcie, nie uprzedzając o tym gospodarzy. Z teatrem jest podobnie, i padający śnieg nie jest tu żadnym usprawiedliwieniem - przecież mamy zimę...
     Pomijając jednak te - w sumie tylko drobne i może tylko moje - wątpliwości, elbląska „Zemsta” jest przedstawieniem bardzo udanym. Czy warto wystawiać „Zemstę” na scenie krótko po filmowej adaptacji Andrzeja Wajdy? – może ktoś jednak zapytać.
     Dyrektor Teatru Dramatycznego Mirosław Siedler wyznał po przedstawieniu, że oboje z reżyser Ewą Marcinkówną bardzo chcieli, by elbląskie wystawienie tej sztuki było pierwszym po filmie Wajdy. Nie do końca się to udało, elblążan uprzedził teatr w Poznaniu. – Oni jednak zagrali „Zemstę” w garniturach , my w kontuszach – zażartował Mirosław Siedler.
     Istotnie, elbląska „Zemsta” nie jest uwspółcześnionym odczytaniem XIX-wiecznego dramatu. Jest wierna utworowi Fredry, mimo że skrócona do dwóch aktów i pozbawiona sporych fragmentów tekstu, jednak bez szkody dla całości. Dzięki temu zabiegowi jest bardziej „strawna” i zrozumiała dla współczesnego widza, zwłaszcza młodego. Jest to klasyka polskiej literatury, przystosowana nieco do możliwości percepcji widza wychowanego na filmach akcji i wideoklipach, ale wciąż pozostająca klasyką. Czy więc warto pójść do teatru na „Zemstę”. Warto, bo ogląda się ją z przyjemnością dzięki grze aktorów, a widz, który nie zna tekstu, za sprawą tego przedstawienia pozna go i zrozumie. Warto, bo to klasyka polskiej literatury, która w zastraszającym tempie znika ze szkolnych programów, telewizji i świadomości społecznej (zresztą dotyczy to także literatury powszechnej). A – jak powiedział przed tygodniem Mirosław Siedler – jeśli człowiek nie zobaczy „Zemsty” na scenie jako gimnazjalista, licealista czy student, może nie zobaczyć jej już nigdy.
     
     Aleksander Fredro, „Zemsta“. Reżyseria Ewa Marcinkówna, scenografia i kostiumy Katarzyna Gabrat-Szymańska, opracowanie muzyczne Zbigniew Krasny. Obsada: Monika Andrzejewska (Klara), Nelly Sozańska-Przyboś (Podstolina), Krzysztof Bartoszewicz (Mularz), Witold Burakowski (Drugi Mularz), Marek Chronowski (Dyndalski), Tomasz Czajka (Wacław), Mariusz Michalski (Cześnik Raptusiewicz), Lesław Ostaszkiewicz (Papkin), Jerzy Przewłocki (Perełka), Wojciech Przyboś (Rejent Milczek), Marcin Tomasik (Śmigalski/trzeci Mularz).
     Premiera: sobota 17 grudnia, Duża Scena Teatru Dramatycznego. Kolejne przedstawienie dziś o godz. 18.
     
Piotr Derlukiewicz

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
Reklama