O najnowszej płycie elbląskiego rapera VNM (pod takim pseudonimem nagrywa Tomasz Lewandowski, ur. 1984 r.) pisze "Przekrój".
Na drugiej płycie VNM brak polskiego hip-hopu. Jest tylko hip-hop po polsku. Jeszcze niedawno mógł wypłynąć co najwyżej na Zalew Wiślany. Teraz, wraz z krążkiem „Etenszyn: Drimz Kamyn Tru", elbląski hip-hopowiec ostatecznie wypływa na szerokie wody. W jednym z utworów opowiada przecież wyraźnie zadowolony, jak to znany raper (którego swoją drogą niegdyś kopiował) ustawia sobie jeden z jego wersów jako status na Gadu-Gadu. Ale sława to jeszcze nie wszystko, co VNM imponuje. Są też kieszenie pełne pieniędzy, nos zanurzony po nasadę w białym proszku i nieodpisywanie na SMS-y dziewczynom branym na jedną noc. Szczerze mówiąc, to trochę mało treści, by skleić z tego 14 utworów. Cóż, facetowi, który porusza się po podkładach oszałamiająco płynnie, napiętrza rymy z niekłamaną pasją i na naprawdę wysokich obrotach, nie takie rzeczy fan hip-hopu gotów wybaczyć. Puści mimo uszu nawet to, że artysta podśpiewuje, nie mając jakichkolwiek predyspozycji w tym kierunku - elblążanin obiecał przecież wziąć później lekcje śpiewu. Gorzej, że najpierw deklaruje, iż daje słuchaczom Drake'a i J.Cole'a po polsku, a potem chwali się, jaki to jest świeży, oryginalny i nie ulega modzie. Wóz albo przewóz - albo własny styl, albo maślane oczy robione w stronę kolegów zza oceanu. A jak już brać, to cały pakiet - nie tylko intonację, ale i wrażliwość czy klasę. Na razie VNM aspirujący do miana rodzimego Cole'a automatycznie kojarzy się z Mezo, utrzymującym, że jest naszym Willem Smithem. Pozostaje się uśmiechnąć.
źródło: Przekrój
źródło: Przekrój