UWAGA!

Bierze wszystkich swoją miarą (Zawody znane i nieznane, odc. 42)

 Elbląg, Stanisław Kwiatkowski był kierownikiem jednego z największych zakładów krawieckich w Elblągu
Stanisław Kwiatkowski był kierownikiem jednego z największych zakładów krawieckich w Elblągu (fot. Michał Skorupa)

Co prawda od kilkudziesięciu lat jest już na emeryturze, lecz fach w rękach pozostał. W czasach PRL-u spod jego igły wyszło nie tylko wiele świetnych garniturów i płaszczy, ale również m.in. kurtyny elbląskiego teatru. Ponad 90-letni Stanisław Kwiatkowski to były kierownik jednego z największych zakładów krawieckich w naszym mieście i mistrz krawiecki. W rozmowie z nami opowiedział o historii elbląskich zakładów rzemieślniczych oraz o tajnikach swojego zawodu.

- Jak zaczęła się Pana historia z krawiectwem i kiedy to było?
       Stanisław Kwiatkowski - Pochodzę z małej wioski w województwie mazowieckim. Ponieważ miałem sporo rodzeństwa, nie było możliwości, żebym został na gospodarce. Kiedy byłem mały, wybuchła wojna i skończyła się możliwość dalszej edukacji. Wtedy rodzice postanowili wysłać mnie, 13-letniego chłopaka, do znajomego krawca na naukę zawodu. Pierwsze lekcje zacząłem pobierać w Zamościu. Było nas trzech uczniów. Krawiec uczył nas w zamian za pomoc przy gospodarstwie domowym, oporządzaliśmy zwierzynę i pomagaliśmy przy zbożu. Byłem tam dwa lata. Początkowo mogliśmy tylko obserwować mistrza. Dopiero później zaczęliśmy praktykować.
      
       - Gdzie zaczął Pan swoją pierwszą pracę zawodową?
      
- Po naukach trafiłem do zakładu w sąsiedniej wiosce. Tu szyliśmy głównie dla ludności cywilnej oraz dla robotników. Warunki były ciężkie, ponieważ trwała okupacja. Nie mieliśmy elektryczności, więc szyliśmy przy lampach naftowych oraz używaliśmy żelazek na węgiel. Tam pracowałem dwa lata, później skończyła się wojna i zostałem powołany do wojska.
      
       - Jak Pan trafił do Elbląga?
      
- Na ziemie odzyskane ściągnęła mnie siostra. Początki jak zawsze były ciężkie. W mieszkaniu, w którym zostałem zakwaterowany, w dachu była dziura po bombie, ale musiałem sobie jakoś radzić, nie było innego wyjścia. Z pracą również nie było kolorowo, sporo czasu chodziłem w poszukiwaniu zatrudnienia. W końcu znalazłem miejsce w małym prywatnym zakładzie. Pensja wystarczała mi wtedy jedynie na jedzenie i to też nie zawsze.
       W listopadzie 1950 roku otrzymałem tytuł czeladnika. Poszedłem pracować w Rzemieślniczej Spółdzielni "Jedność". Tam zaczęliśmy poważne szycie. Zajmowaliśmy się tzw. odzieżą ciężką, czyli np. garniturami czy płaszczami. Parę lat później przeszedłem do kolejnego zakładu, "Domu Mody", a następnie do Odzieżowej Spółdzielni Pracy "Zryw", w której pozostałem już do końca. Tam praca była już bardziej zautomatyzowana. W 1960 roku po egzaminach otrzymałem tytuł mistrzowski i zostałem kierownikiem zakładu.
      
       - Jakie zamówienia realizowaliście?
      
- Bardzo różne. Jednym z ciekawszych zamówień były mundury dla elbląskich tramwajarzy. Szyliśmy również kotary dla teatru. Kiedyś nie było tyle sklepów odzieżowych co dzisiaj, więc zwykli ludzie ubierali się u nas. Ludzie przychodzili, my zbieraliśmy miary, dobieraliśmy materiał i zaczynaliśmy robotę.
      
       - Co było najtrudniejsze do uszycia?
      
- Nie można powiedzieć, co było najtrudniejsze, ponieważ wszystko dało się uszyć. Trzeba było mieć tylko pomysł materiał i nici.
      
       - Czy zawód krawca może być ciekawy dla młodego człowieka w dzisiejszych czasach?

  Elbląg, Bierze wszystkich swoją miarą (Zawody znane i nieznane, odc. 42)
(fot. Michał Skorupa)


      
- Zawód jest dosyć ciekawy, ale wszystko zależy od tego, jakie ma się zlecenie. Miło jest oglądać swoją robotę nie tylko na ulicy ale również i na deskach teatru. Ten zawód wymaga też kreatywności. Pamiętam, że w czasach PRL-u, gdy nie było na rynku tak wielu zabawek co obecnie, po pracy konstruowałem dla swoich dzieci samochodziki ze szpulek po niciach.
      
       - Jakie cechy powinien mieć dobry krawiec?
      
- Przede wszystkim dokładność i cierpliwość. Czasami przy zamówieniu zdarzało się kilka poprawek, które trzeba było nanosić. Jak w każdym zawodzie ważne jest również doświadczenie i praktyka . Trzeba swoje w życiu uszyć, żeby zaczęło to jakoś wyglądać.
      
       - Czyli nie żałuje Pan wyboru swojej drogi zawodowej?
      
- Krawiectwo stało się nie tylko zawodem, ale i pewnego rodzaju pasją, która pozwoliła mi utrzymać rodzinę. Człowiek ma ogromną satysfakcję oglądając po latach swoje dzieła, które nadal można na siebie włożyć.
      
      

Michał Skorupa

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
Reklama