Nigdzie nie zagrzewa długo miejsca, uwielbia życie na walizkach, choć przyznaje, że ma ono także minusy. Urlop spędza w Polsce, bo nie jest tu tak gorąco jak w miastach, w których bywa. Do Elbląga wraca, gdy tylko ma wolne w grafiku. O życiu pilota wycieczek rozmawiamy z Anną Gajewską.
Anna Gajewska: - To, że ciągle jesteś w innym miejscu. Dzisiaj jestem tutaj w Elblągu, jutro będę w Paryżu, pojutrze na przykład w Barcelonie, a za trzy dni w Rzymie. I to, że spotyka się ciągle nowych ludzi i nigdy nie wie się, jaka sytuacja nas zaskoczy. A także to, że cały czas widzi się nowe rzeczy, a nawet jak wraca się w miejsca, które się zna, za każdym razem odkrywa się coś nowego.
- Na jakich trasach podróżujesz?
W zasadzie po całej Europie. Nie wszędzie mogę sama oprowadzać grupy, bo są miejsca, gdzie wymagani są lokalni przewodnicy- do takich miejsc należą miasta włoskie, ale i Wiedeń, Praga czy Budapeszt. W takich miejscach do moich zadań należy pilnowanie realizacji programu oraz opieka nad grupą, a o tajemnicach, jakie skrywa dany rewir, opowiada lokalny przewodnik. Ale jest też wiele miejsc, które mogę zrealizować sama i oprócz dowiezienia grupy do celu, sama pokazuję im najciekawsze zakątki. I to chyba należy do moich ulubionych zadań. Trudno powiedzieć, gdzie bywam najczęściej, bo to zależy od danego sezonu. Jak w domu czuję się w Paryżu, Barcelonie, Londynie, Wenecji, Rzymie, Berlinie, ale to tylko kilka miejsc, w których jestem najczęściej- nawet kilka razy w miesiącu. Do tego dochodzą miasta, które odwiedzam rzadziej, ale regularnie: Wiedeń, Budapeszt, miasta w Hiszpanii, Francji, Portugalii, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Bułgarii, Rumunii. Długo by wszystko wymienić. Oprócz Skandynawii byłam chyba już we wszystkich najważniejszych miastach Europy i w tych mniej ważnych też. Cały rok gdzieś się włóczę. W tym roku luźniejszy mam jedynie styczeń i luty. Już w marcu ruszam do Chorwacji. Nie znam jeszcze dokładnie programu, ale to jest w tej pracy fascynujące.
- Co trzeba zrobić, by zostać pilotem? Trzeba zdać jakiś egzamin?
- Teraz nie ma żadnych egzaminów. Trzeba po prostu zgłosić się do biura, zaprezentować swoje atuty świadczące o tym, że nadajemy się na takiego pilota wycieczek. A są nimi niewątpliwie języki obce, wiedza ogólna, nabyte wcześniej doświadczenie, no i oczywiście znajomość miejsc, w które się wybieramy, cierpliwość i dobry kontakt z ludźmi.
Pilotem jestem już od siedmiu lat. Za moich czasów jedyną możliwością, żeby zostać pilotem, było ukończenie kursu i zdanie egzaminu w Urzędzie Marszałkowskim. Dostawało się legitymację i identyfikator. Teraz egzaminów już nie ma. Zawód pilota wycieczek uległ deregulacji. Po prostu jeśli ktoś się do tego zawodu nadaje i biuro podróży też to stwierdzi, dostaje się wycieczkę i działa. Są biura (raczej te większe), które mają swoją akademię, jakieś wewnętrzne kursy i szkolenia, ale to już nie to samo co kurs i państwowy egzamin.
- Jakie cechy powinna mieć osoba, która chce zostać pilotem wycieczek?
- Z jednej strony trzeba być stanowczym, ale i empatycznym. Trzeba rozumieć potrzeby grupy, którą się prowadzi. Pilot powinien też mieć cechy przywódcze i przede wszystkim lubić ludzi. No i mieć anielską cierpliwość
- Często dostajesz nowy, nieznany Ci dotąd kierunek. Jak przygotowujesz się do oprowadzenia ekipy po nowym dla Ciebie miejscu?
- Czytam wszystko, co znajdę o danym kierunku, o zwyczajach, ludziach. „Łykam” wszystko: książki historyczne, reportaże, blogi, przewodniki. Oczywiście najpierw ma miejsce odpowiednia selekcja i wybór odpowiednich materiałów, bo to odpowiedzialność. Nie mogę opowiadać ludziom bzdur albo używać samych przewodników ogólnie dostępnych, które każdy może kupić sobie w księgarni. Poza tym rozmawiam z lokalnymi pilotami i przewodnikami, którzy znają dany rewir. Dużo czasu na to poświęcam i jest to w mojej pracy najfajniejsze. To mnie dodatkowo motywuje, a satysfakcję daje mi fakt, że ludzie słuchają tego, co mam im do przekazania.
- Dla osoby początkującej w tym fachu jest to trochę skok na głęboką wodę...
- Dokładnie tak jest.
- A co jest w tej pracy najtrudniejsze?
- Ludzie. I czasami tęsknota za najbliższymi – jak już zbyt długo nie ma mnie w domu.
- Rozumiem, że zdarzają się różne sytuacje?
- Jest ich całe mnóstwo. Jeszcze tylko trupa chyba nie miałam (śmiech). Były poparzenia, padaczki alkoholowe, szpitale, złamania, udary, kradzieże, awantury, bójki, komisariaty, wypadki, stłuczki, alarm przeciwpożarowy w hotelu itd. Zdarzyło się, że zostawiłam turystkę na komisariacie policji w obcym kraju. Kiedyś prowadziłam wycieczkę, której uczestnikami byli emerytowani przedstawiciele pewnego zawodu, którzy powinni dawać dobry przykład. Tymczasem to był dramat: zero kultury, nadużywali alkoholu, nie szanowali nikogo, pokazali najgorsze oblicze „buraków”, po czym później trudno się dziwić, że w wielu miejscach polscy turyści nie mają dobrej opinii. Często zdarzają mi się jednak bardzo fajne, zgrane grupy.
- Zdarzało się, że musiałaś zostawić kogoś na granicy?
- Tak, raz nawet kierowca został.
- Nie miał ważnych dokumentów?
- Tak przynajmniej sądzili Bułgarzy.
- I kontynuowaliście wycieczkę tylko z jednym kierowcą?
- Tak. Akurat w Bułgarii nikogo to nie obchodziło, że mamy tylko jednego kierowcę. Na szczęście od granicy mieliśmy już tylko kawałek do celu, a ludzie byli zmęczeni podróżą. Nie było wyjścia. Tak naprawdę powinniśmy czekać na granicy, aż przyślą nam z Polski zastępczego kierowcę… Bez sensu, bo byśmy ze dwa dni czekali. Czasami trzeba zaryzykować. A zatrzymany kierowca dotarł do nas szczęśliwie po dwóch dniach pobytu w Rumunii i wyjaśnieniu sprawy. Okazało się, że jednak dokument był ważny.
- Z pewnością nie jest łatwo pogodzić tej pracy z rodziną...
- Pogodzenie tych dwóch sfer jest trudne, ale możliwe. Zależy to też od częstotliwości naszych wyjazdów. Niektórzy na przykład jeżdżą tylko w wakacje, gdy dzieci mają wolne, albo raz na kilka tygodni, by zasilić budżet. Ja jeżdżę cały czas. Jak w marcu wsiądę do autokaru, to wysiadam z niego w październiku. Pilot to wolny strzelec. Można wybrać się na wycieczkę tylko raz w miesiącu, a trzy tygodnie siedzieć z domu. Samemu można decydować, ile się jeździ, ale wiadomo, że latem nie ma co wybrzydzać, tylko brać to, co jest, bo zimą jest mniej pracy.
- A mogłabyś uprawiać inny zawód?
- Na tę chwilę nie wiem, czy potrafiłabym robić coś innego. Wiadomo, że nie będę pracować w tym zawodzie do końca życia, bo czasami można się w tej pracy wykończyć i fizycznie i psychicznie. Często wracam do domu tylko na chwilę, by zamienić walizkę i znów jadę na kolejną wycieczkę, gdzie mam nową grupę, nowych ludzi i nowe problemy. Myślę, że za kilka sezonów zwolnię trochę tempo. Nadal będę jeździć, bo to strasznie wciąga, ale już na pewno znacznie rzadziej.
- W czasie urlopu też podróżujesz?
- Tak. W październiku chciałam wybrać się na Maltę, ale we wrześniu wróciłam po całym sezonie z Hiszpanii i odechciało mi się. Pomyślałam sobie: znowu słońce, znowu plaża, znów morze... i pojechałam do Zakopanego. Często jest tak, że zaplanuję sobie coś bardziej egzotycznego, a koniec końców wakacje spędzam w Polsce. I to sprawia mi największą przyjemność. Jeżeli już decyduję się na jakiś dalszy wyskok, to staram się wybierać miejsca, w których nie byłam jeszcze zawodowo.
- Ale lubisz to swoje życie na walizkach?
- Lubię, ale bywa ono męczące i coraz więcej dostrzegam minusów takiego życia. Szczególnie świeżo po sezonie wakacyjnym. Wtedy marzy mi się praca gdzieś w piwnicy bez ludzi, okien, bez widoku na świat. Na przykład w jakimś archiwum,gdzie mogłabym teczki przerzucać.
- A jakie relacje utrzymujesz z turystami? Traktujesz swoich podopiecznych po kumplowsku, czy raczej zachowujesz dystans?
- Na pewno nie daję sobie wejść na głowę, ale staram się mieć relacje raczej koleżeńskie. Ustalam pewne zasady i granice, mówię, że między nami musi panować wzajemny szacunek. Staram się, by w grupie panował porządek. Zdarza się, że spóźnialskich zostawiam, bo to nie jest wycieczka indywidualna tylko grupowa, a w takiej panuje zasada wzajemnego szacunku i dyscyplina. Grupa nie będzie czekać na jedną osobę, która nie potrafi się dostosować.
- Do których miejsc najchętniej powracasz ze swoimi turystami?
- Na pewno do Paryża, chyba dlatego, że najbardziej znam to miasto i do Barcelony, choć jest dla mnie trochę za gorąca. Lubię też Londyn. Nie przepadam za to za Rzymem, bo jest tam straszny chaos, ale jestem tam dość często.
- Rok temu wyprowadziłaś się do Gorzowa? Czemu akurat tam?
- Ze względu na moją pracę. Wcześniej musiałam dojeżdżać z Elbląga pod samą granicę. To było bardzo meczące. Teraz wsiadam do autokaru blisko granicy i omija mnie cała przeprawa przez Polskę. W Elblągu jestem jednak w każdej wolnej chwili, bo Gorzów to nie jest ładne miasto.