- Przez ponad 34 lata moje mieszkanie miało 44 metry powierzchni, ale gdy je w ostatnim czasie wykupiłam, powierzchnia z dnia na dzień powiększyła się o 8 metrów. Urzędnicy trzy razy zmieniali protokół w sprawie sprzedaży. A teraz muszę płacić wyższy czynsz za dodatkowe metry letniej werandy - skarży się nasza Czytelniczka. Zobacz zdjęcia.
Problemy pani Ireny (nazwisko do wiadomości redakcji) rozpoczęły się z chwilą złożenia w ratuszu wniosku o wykup mieszkania komunalnego przy ul. Lotniczej, które mieści się w budynku z lat 30. - Złożyłam go w grudniu 2012 roku, bo pomyślałam, że warto być właścicielem. Pomyślałam o dzieciach, że zostawię im je w spadku – opowiada pani Irena. Przydział na to mieszkanie dostałam w 1980 roku, jest w nim napisane wyraźnie, że mieszkanie składa się z dwóch pokoi, werandy, kuchni, przedpokoju i wc. Miesiąc później dostałam umowę najmu, w której określono, że mieszkanie ma prawie 44,5 metra kw. powierzchni. Te obliczenia trochę zmniejszono w 2005 roku – do 44,1 metra kw. - w aneksie do umowy najmu, który powstał podczas inwentaryzacji lokali mieszkalnych – pani Irena na dowód pokazuje dokumenty.
To wszystko na mój koszt
Te wszystkie wyliczenia potwierdził też biegły sądowy, który w 1997 roku dokonywał pomiarów na potrzeby sprawy rozwodowej. - W tym samym też roku zrobiłam wreszcie generalny remont. Udało się wygospodarować miejsce na łazienkę, bo do tej pory w mieszkaniu była tylko toaleta. Założyłam też centralne ogrzewanie gazowe, wymieniłam podłogi, wygładziłam stare, poniemieckie ściany. Zdjęłam drzwi łączące pokój z werandą, który był bez światła dziennego, żeby było tam nieco widniej, bo dotychczas o każdej porze dnia trzeba było włączać w nim światło. To wszystko zrobiłam na własny koszt, chociaż mieszkanie było własnością ZBK – opowiada pani Irena.
W lutym 2014 roku, a więc ponad rok od złożenia wniosku o wykup mieszkania, pani Irena otrzymała z ratusza protokół, podpisany przez wiceprezydenta Janusza Hajdukowskiego, w którym napisano, że jej mieszkanie ma 44,1 m kw. powierzchni i składa się z dwóch pokoi, kuchni, łazienki, wc i korytarza.
- Gdy byliśmy już u notariusza, by podpisać umowę i notariusz nie wymienił werandy, jako pomieszczenia przynależnego do mojego mieszkania, zapytałam, a gdzie w tym spisie jest weranda. Zapytałam o to, bo bałam się, że gdy kiedyś ja lub moje dzieci zechcą sprzedać to mieszkanie, będzie problem. I wtedy się zaczęło – opowiada pani Irena.
8 metrów więcej
Umowa nie została podpisana, a w mieszkaniu pani Ireny pojawili się kolejno inspektorzy ZBK, dyrektor ZBK, pracownicy departamentu nieruchomości i geodezji. Stwierdzono, że jeśli na werandzie znajdują się meble, wiszą firanki, to należy to pomieszczenie potraktować, jako dodatkowy pokój.
- Nikt nie zapytał, ile mnie kosztuje ogrzewanie tego pomieszczenia, w którym zimą bez grzejnika bywały minus 4 stopnie – żali się pani Irena.
Po tych oględzinach sporządzono drugi protokół, w którym mieszkanie pani Ireny miało już 52,2 metra kw. powierzchni. - Urzędnicy napisali, że mam w nim trzy pokoje. Z werandy zrobili sobie pokój, mimo że jest to lekka konstrukcja, nie posiadająca fundamentu, niedocieplona, z pruskiego muru, a dach ją pokrywający, to deska i papa. Piętro niżej pomieszczenie o tych samych cechach konstrukcyjnych sąsiadka wyłącza z użytkowania na sezon jesienno-zimowy, co powoduje jeszcze większe pogorszenie parametrów cieplnych – mówi pani Irena. - Urzędnicy zwiększyli mi metraż i nakazali dopłacić jeszcze ponad 600 zł do kwoty wykupu mieszkania. A ja przecież na własny koszt to wszystko zrobiłam i dzięki temu jakoś ona przetrwała te wszystkie lata. Poszłam w tej sprawie do wiceprezydenta Hajdukowskiego, to mi powiedziano w konfrontacji z szefową działu nieruchomości, że sama się upomniałam o werandę! Że sama tak chciałam.
Weranda to tylko kłopot
Po wizycie w ratuszu pani Irena dostała kolejny protokół w sprawie sprzedaży mieszkania. W nim już napisano, że mieszkanie składa się z dwóch pokoi, kuchni, łazienki, przedpokoju i werandy.
- Dostałam więc w sumie trzy protokoły, a w każdym z nich inny skład pomieszczeń . Nikt nie wziął pod uwagę ani wyliczeń sprzed lat, ani opinii biegłego sądowego. Teraz muszę płacić za 8 metrów więcej, mimo że ta weranda tak naprawdę tylko powiększa koszty utrzymania mojego mieszkania. Chyba wrócę do ciemnego pokoju i zamykania jej na okres jesienno-zimowy. Zmniejszę dzięki temu rachunki za gaz, bo takie pomieszczenie to tylko koszty i kłopot dla mnie i mojego nowego zarządcy, z którym od dwóch miesięcy wymieniam korespondencję w związku z dwukrotnym zalaniem werandy przez deszcz. Zapomniana przez wszystkich, oprócz mnie, poniemiecka weranda okazała się dobrym argumentem na zdobycie dodatkowych pieniędzy do budżetu miasta. Gdzie tutaj jest sprawiedliwość? – pyta pani Irena.
Wysłaliśmy pytania w tej sprawie do Urzędu Miejskiego. Czekamy na odpowiedź.
To wszystko na mój koszt
Te wszystkie wyliczenia potwierdził też biegły sądowy, który w 1997 roku dokonywał pomiarów na potrzeby sprawy rozwodowej. - W tym samym też roku zrobiłam wreszcie generalny remont. Udało się wygospodarować miejsce na łazienkę, bo do tej pory w mieszkaniu była tylko toaleta. Założyłam też centralne ogrzewanie gazowe, wymieniłam podłogi, wygładziłam stare, poniemieckie ściany. Zdjęłam drzwi łączące pokój z werandą, który był bez światła dziennego, żeby było tam nieco widniej, bo dotychczas o każdej porze dnia trzeba było włączać w nim światło. To wszystko zrobiłam na własny koszt, chociaż mieszkanie było własnością ZBK – opowiada pani Irena.
W lutym 2014 roku, a więc ponad rok od złożenia wniosku o wykup mieszkania, pani Irena otrzymała z ratusza protokół, podpisany przez wiceprezydenta Janusza Hajdukowskiego, w którym napisano, że jej mieszkanie ma 44,1 m kw. powierzchni i składa się z dwóch pokoi, kuchni, łazienki, wc i korytarza.
- Gdy byliśmy już u notariusza, by podpisać umowę i notariusz nie wymienił werandy, jako pomieszczenia przynależnego do mojego mieszkania, zapytałam, a gdzie w tym spisie jest weranda. Zapytałam o to, bo bałam się, że gdy kiedyś ja lub moje dzieci zechcą sprzedać to mieszkanie, będzie problem. I wtedy się zaczęło – opowiada pani Irena.
8 metrów więcej
Umowa nie została podpisana, a w mieszkaniu pani Ireny pojawili się kolejno inspektorzy ZBK, dyrektor ZBK, pracownicy departamentu nieruchomości i geodezji. Stwierdzono, że jeśli na werandzie znajdują się meble, wiszą firanki, to należy to pomieszczenie potraktować, jako dodatkowy pokój.
- Nikt nie zapytał, ile mnie kosztuje ogrzewanie tego pomieszczenia, w którym zimą bez grzejnika bywały minus 4 stopnie – żali się pani Irena.
Po tych oględzinach sporządzono drugi protokół, w którym mieszkanie pani Ireny miało już 52,2 metra kw. powierzchni. - Urzędnicy napisali, że mam w nim trzy pokoje. Z werandy zrobili sobie pokój, mimo że jest to lekka konstrukcja, nie posiadająca fundamentu, niedocieplona, z pruskiego muru, a dach ją pokrywający, to deska i papa. Piętro niżej pomieszczenie o tych samych cechach konstrukcyjnych sąsiadka wyłącza z użytkowania na sezon jesienno-zimowy, co powoduje jeszcze większe pogorszenie parametrów cieplnych – mówi pani Irena. - Urzędnicy zwiększyli mi metraż i nakazali dopłacić jeszcze ponad 600 zł do kwoty wykupu mieszkania. A ja przecież na własny koszt to wszystko zrobiłam i dzięki temu jakoś ona przetrwała te wszystkie lata. Poszłam w tej sprawie do wiceprezydenta Hajdukowskiego, to mi powiedziano w konfrontacji z szefową działu nieruchomości, że sama się upomniałam o werandę! Że sama tak chciałam.
Weranda to tylko kłopot
Po wizycie w ratuszu pani Irena dostała kolejny protokół w sprawie sprzedaży mieszkania. W nim już napisano, że mieszkanie składa się z dwóch pokoi, kuchni, łazienki, przedpokoju i werandy.
- Dostałam więc w sumie trzy protokoły, a w każdym z nich inny skład pomieszczeń . Nikt nie wziął pod uwagę ani wyliczeń sprzed lat, ani opinii biegłego sądowego. Teraz muszę płacić za 8 metrów więcej, mimo że ta weranda tak naprawdę tylko powiększa koszty utrzymania mojego mieszkania. Chyba wrócę do ciemnego pokoju i zamykania jej na okres jesienno-zimowy. Zmniejszę dzięki temu rachunki za gaz, bo takie pomieszczenie to tylko koszty i kłopot dla mnie i mojego nowego zarządcy, z którym od dwóch miesięcy wymieniam korespondencję w związku z dwukrotnym zalaniem werandy przez deszcz. Zapomniana przez wszystkich, oprócz mnie, poniemiecka weranda okazała się dobrym argumentem na zdobycie dodatkowych pieniędzy do budżetu miasta. Gdzie tutaj jest sprawiedliwość? – pyta pani Irena.
Wysłaliśmy pytania w tej sprawie do Urzędu Miejskiego. Czekamy na odpowiedź.
RG