UWAGA!

Jej domem jest cały świat (Podróże małe i duże, odc. 6)

 Elbląg, Anna Śledzińska uwielbia podróżować
Anna Śledzińska uwielbia podróżować (fot. arch. prywatne)

Pieniądze na wybudowanie domu przeznaczyła na podróże. Na początku bała się porzucić stałą pracę i ruszyć w nieznane. Później rezygnacja ze stabilizacji przychodziła jej coraz łatwiej. Anna Śledzińska opowiada o jedzeniu „z ulicy”, kubańskiej salsie i zwiedzaniu Nowej Zelandii z rowerem pod pachą.Zobacz zdjęcia z podróży.

Anna Kaniewska: - Wydaje mi się, że masz duszę nomady.
       Anna Śledzińska: - Miałam wybudować dom, jednak moje fundusze wydałam na podróże. Dokonałam takiego wyboru, choć rozumiem osoby, które postąpiłby inaczej. Moje podróże dostarczają mi takich przeżyć, których nie daje nic innego. Przed pierwszym wyjazdem bałam się porzucić pracę, która co miesiąc dawała mi wynagrodzenie. Jednak później rezygnacja z kolejnych życiowych „pewników” przychodziła mi coraz łatwiej. Teraz dostrzegam coś wartościowego w samym przemieszczaniu się. Nie chodzi mi tylko o bycie w danym miejscu. Na razie zawsze wracam do kraju, chociaż Nowa Zelandia kusiła, aby pozostać w niej na dłużej. Myślę, że każde miejsce, w którym się zatrzymywałam było poniekąd pokusą. Było jednocześnie ofertą – mogłam pracować w hostelach za możliwość mieszkania tam i stołowania się. Podczas moim podróży zaprzyjaźniłam się z dwoma rodzinami. Mówili: „zostań z nami, ile chcesz”.
      
       - Na razie zostałaś w gdyńskim hostelu.
       - Tak, obecnie prowadzę hostel w Gdyni. Przyjmuję podróżników, żeglarzy, harcerzy. Jeżdżąc po świecie wiele razy myślałam, że fajnie byłoby prowadzić hostel. Gdy dostałam taką propozycję, nie zastawiałam się ani chwili.
      
       - A cała przygoda z podróżowaniem zaczęła się od...
       - Dzieciństwa (śmiech). Moja rodzina pochodzi z Południa, więc jako dziecko, co roku jeździliśmy w polskie góry. Gdy skończyłam 7 lat, wstąpiłam do ZHP i zaczęłam wyjeżdżać na obozy. Z czasem ja zaczęłam je organizowałam i nie ograniczałam się jedynie do Polski. Podczas studiów brałam także udział w młodzieżowych projektach międzynarodowych, je również organizowałam, m.in. 4 miesiące spędziłam w USA, korzystając z programu Work and Travel. W ostatnich latach kilka razy wyjeżdżałam na miesięczne podróże, m.in. do Ameryki Południowej. W zeszłym roku, w ramach rowerowego jamboree [międzynarodowego zlotu skautowego, przyp. red.], zwiedziłam Chiny i Japonię. Udało mi się także poznać Nową Zelandię. Czasem podróżuję wraz z moim mężem. Razem zwiedziliśmy Europę czy wspomnianą Amerykę Południową. Jedną z naszych piękniejszych podróży była wyprawa na Kubę.
      
       - Opowiesz o niej?
       - Gdybym umiała opisać, tak jakbym chciała, każdą moją podróż, to już bym to zrobiła (śmiech). Na Kubę polecieliśmy w 2012 rok. Akurat skończyłam czytać blog o życiu na Kubie i sprawdziłam ceny biletów lotniczych. Okazało się, że są bardzo tanie. Decyzję o wyjeździe podjęliśmy w ciągu jednego wieczoru. Na Kubie jest parno i duszno, więc nie potrzebowaliśmy zabierać ze sobą wiele rzeczy. Spakowaliśmy bagaż podręczny i niedługo po tym wyruszyliśmy. Na początku wymyśliliśmy, że przejedziemy Kubę na rowerach. Jednak, gdy wylądowaliśmy, okazało się, że potrzebujemy o wiele więcej czasu na zaaklimatyzowanie się, więc nasze plany uległy zmianie. Zrezygnowaliśmy z rowerów i korzystaliśmy z innych środków transportu. Przede wszystkim z usług taksówkarzy, którzy jeździli starymi, amerykańskimi samochodami. Raz trafiliśmy do autobusu dla turystów, który był bardzo podobny do tych powszechnie nam znanych. Warunki w nim były zbyt dogodne, więc wiedzieliśmy, że więcej do niego nie wsiądziemy (śmiech). Gdy ośmieliliśmy się mówić po hiszpańsku, poznaliśmy więcej osób. Wtedy zaczęliśmy jeździć autobusami, które były przeznaczone dla lokalnej społeczności. Ceny biletów były dużo niższe, ale jak się później okazało – taki środek transportu nie jest legalny. Gdy wyjechaliśmy z Hawany, na przystanku poznaliśmy dwójkę innych podróżników. Dobrze się dogadywaliśmy i stwierdziliśmy, że dalszą część podróży odbędziemy razem. W tym kraju najbardziej zaskoczyła mnie dwoistość: niektóre usługi są dostępne albo tylko dla turystów, albo tylko dla Kubańczyków. Mieliśmy ogromną satysfakcję, gdy udawało nam się pokonać bariery „podróżników” i czuć się jak tutejsi. Dużym kontrastem byli także sami Kubańczycy: jedni ubrani modnie, posiadający nowoczesny sprzęt, drudzy mieszkający w lepiankach i spędzający czas, przesiadując na krawężnikach. Kuba była pierwszym krajem, w którym jedliśmy jedzenie „z ulicy”. Było ono podawane na talerzykach pokrytych woreczkami foliowymi, aby po każdym zjedzeniu można było wyrzucić woreczek i na tym samym talerzyku podać jedzenie kolejnym klientom. Na Kubie jadłam także najlepsze i najsłodsze owoce pod słońcem, które w dodatku były powszechnie dostępne. Za szklankę soku ze świeżo wyciśniętych owoców można było zapłacić od kilku centów do kilku dolarów. Wszystko zależało od zażyłości, która łączyła kupującego i sprzedającego oraz od dzielnicy miasta. Tylko na Kubie piłam tak przepyszny rum. Muszę dodać, że ani wcześniej ani później nie lubiłam tego alkoholu (śmiech). Ludzie tam tańczą salsę o każdej porze dnia i nawet na środku ulicy. Byliśmy na Kubie poza sezonem więc ominęły nas wycieczki autokarowe. Natomiast spotkaliśmy ludzi podróżujących w podobny sposób do naszego, tzw. globtroterów. Cieszę się, że nie mieliśmy połączenia z Internetem, o które specjalnie nie zabiegaliśmy. Dzięki temu wszystkie troski zostały Polsce.
      
       - Z twoich opowieści wynika, że Kuba ma same plusy.
       - Nie do końca. Kubańczycy są nachalni wobec turystów. Ciągle chcieli nam sprzedać przedmioty, których nie potrzebowaliśmy lub żebrali o pieniądze. Jest to charakterystyczny element podróżowania po krajach latynoamerykańskich. Takie sytuacje wyzwalały w nas refleksje. Zastanawialiśmy się, czym możemy się z nimi podzielić i jak pomagając im, zadbać także o siebie. Zdarzało się, że Kubańczycy zapraszali nas do siebie. Często mieliśmy przy sobie towary, które na Kubie były trudno dostępne, więc je im zostawialiśmy, m.in. lekarstwa, ubrania. Było to naturalne, dziękowaliśmy im za gościnność. Natomiast nie czuliśmy się komfortowo, gdy zaczepiały nas obce osoby na ulicy.
      
       - Rok później wybrałaś się z Rafałem do Chile i Peru.
       - Tak, naszą drugą wspólną podróżą była wyprawa do Ameryki Południowej. Był rok 2013. Oprócz podręcznego bagażu wzięliśmy także namiot. Spędziliśmy kilka dni w Brazylii, a większość pobytu w Chile i Peru. Podróżowaliśmy głównie autostopem. Spaliśmy w ciężarówkach, w namiocie, pod gołym niebem lub korzystaliśmy z gościnności mieszkańców, szukając noclegów za pośrednictwem couchsurfingu. Czasem nocowaliśmy w hostelach. Cały czas się przemieszczaliśmy. Mieliśmy wiele kilometrów do przebycia, codziennie spaliśmy w innym miejscu. Podczas tej podróży powtarzałam sobie, że kolejna nie będzie tak dynamiczna, że pozwolę sobie na przebywanie dłuższy czas w jednym miejscu. Jednak tego pomysłu nie udało mi się zrealizować (śmiech).
      
       - Nawet podczas samotnej podróży do Nowej Zelandii, którą odbyłaś w 2015 roku?
       - Ta podróż była dla mnie przede wszystkim dużą nowością i ogromnym wyzwaniem. Najpierw zwiedzałam ją na rowerze, a potem z rowerem pod pachą (śmiech). Ta podróż była inna. Będąc samą, inaczej odbierałam otoczenia, a ono inaczej odbierało mnie. O wiele szybciej nawiązywałam relacje i były one głębsze, bardziej trwałe.
      

  Elbląg, Jej domem jest cały świat  (Podróże małe i duże, odc. 6)
(fot. nadesłana)


       - Po głowie kołaczą się myśli o kolejnych podróżach?

       - Tak. W tym samym roku, w którym zwiedzałam Nową Zelandię, uczestniczyłam również w rajdzie rowerowym przez Chiny i Japonię. Poleciałam tam w ramach wspominanego projektu rowerowego jamboree. Teraz planuję organizację podobnego projektu, ale będzie to „rajd” z Polski do USA na Światowy Zlot Skautów, który odbędzie się w Zachodniej Wirginii latem 2019 r. Tym razem również będziemy jechać sztafetą i przekazywać sobie rowery. Żeby zdążyć, musimy wyjechać z Polski ponad rok wcześniej. Najpierw jedziemy na Wschód: przez Rosję, Kazachstan, Mongolię i Alaskę. W międzyczasie mamy zamiar spędzić trochę czasu w rejsach na harcerskich żaglowcach.
      
       - W Nowej Zelandii mówili ci: „Zostań z nami, ile chcesz”... A jakich rad udzieliłabyś osobom, które chciałby rzucić wszystko i zobaczyć kawałek świata?

       - Trzeba wybrać swój styl podróżowania i czerpać z niego radość. Dużo odpoczywać i ładować akumulatory! Nie będę mówić, że da się podróżować za darmo – każda podróż ma swoją wartość. To tylko kwestia życiowych priorytetów. Można polować na tanie bilety, można jeździć autostopem, można spać w namiocie. Jeśli komuś to nie sprawia frajdy, to po prostu należy odłożyć trochę więcej pieniędzy.
      

rozmawiała Anna Kaniewska

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama