UWAGA!

Na Grenlandię zabrała mnie miłość

 Elbląg, Adam Jarniewski z rodziną na Grenlandii,
Adam Jarniewski z rodziną na Grenlandii, fot. Henryka Jakuczyn

Minęło sporo czasu, zanim nauczył się żyć jak Grenlandczyk. Dziś bez problemu oprawia fokę i renifera i jeździ skuterem śnieżnym. Szybko przyzwyczaił się także do zasad panujących w grenlandzkiej szkole, w której pracuje jako nauczyciel języka angielskiego. Elblążanin Adam Jarniewski w rozmowie z nami łamie stereotypy o życiu na Grenlandii i zdradza, za czym tęskni mieszkając na największej wyspie świata. Zobacz zdjęcia.

Dominika Kiejdo: - Mimo że nie lubię zimy i zimna, zawsze ciągnęło mnie do takich miejsc jak Grenlandia, Spitzbergen, północe tereny Skandynawii, Islandia... Jest w nich coś pociągającego, fascynującego. Wielokrotnie sięgałam do różnych źródeł opowiadających o Grenlandii. I na pewno to miejsce wciąż na mnie czeka, dlatego z tak wielką radością przyjęłam informację, że właśnie tam mieszka elblążanin. Jak Pan trafił do tego jedynego w swoim rodzaju miejsca?
       Adam Jarniewski: - Na Grenlandię zabrała mnie miłość. Studiowałem w Danii i tam poznałem Birthe – moją partnerkę, która pochodzi właśnie z największej wyspy świata. Po jakimś czasie związek okazał się na tyle poważny, że zdecydowałem się na przeprowadzkę do Sisimiut. Było to w 2006 roku. Nie wiedziałem, co mnie czeka. O Grenlandii wiedziałem wtedy stosunkowo niewiele. A w związku z przeprowadzką czekało na mnie wiele niespodzianek i zabawnych historii. Także i takich mniej zabawnych. To tak w dużym skrócie, resztę doczytać można w mojej książce “Nie mieszkam w igloo”.
      
       - Co było dla Pana najtrudniejsze po przeprowadzce na Grenlandię? Czy lokalna społeczność łaskawie przyjęła Pana do siebie? Czy musiał Pan trochę sobie zasłużyć na ich akceptację?
       - Wiele rzeczy było trudnych. To przecież przeprowadzka w zupełnie inny klimat, dosłownie i w przenośni. Najtrudniejsze były chyba kwestie kulturowe, sposób życia na największej wyspie świata. Do pogody łatwiej się było przyzwyczaić. Jak przyjeżdżasz na Grenlandię, nikt nie daje ci „instrukcji obsługi” tego miejsca, ludzie oczekują raczej, że wiesz, jak oprawić fokę czy renifera, jak jeździć skuterem śnieżnym. Wszyscy myślą, że potrafisz się zachować będąc pasażerem na psim zaprzęgu oraz na przyjęciu urodzinowym, które tutaj odbywa się na zupełnie różnych zasadach niż przyjęty w Polsce model „u cioci na imieninach”. Na akceptację oczywiście trzeba sobie zapracować. Na Grenlandii jest spory przepływ siły roboczej, szczególnie z Danii i nikt nie traktuje cię poważnie ani nie inwestuje w znajomość z tobą, zanim nie okaże się, że zostajesz na dłużej. Coś w rodzaju wrodzonej odporności na zawieranie przyjaźni, której uczysz się na własnych błędach.

  Elbląg, Domek letniskowy na Grenlandii,
Domek letniskowy na Grenlandii, fot. Adam Jarniewski/Poznaj Grenlandię


      
       - Uczy Pan angielskiego w grenlandzkiej szkole. Czym różni się ta szkoła od polskiej szkoły?

       - Praktycznie całe moje doświadczenie jako nauczyciel zdobyłem na Grenlandii, dlatego porównywać mogę głównie z perspektywy ucznia polskiej szkoły. Po pierwsze to zupełnie inny system edukacji oraz inne podejście do niektórych przedmiotów. Od nauczycieli w szkole podstawowej, w której zostałem początkowo zatrudniony, wymaga się nauczania kilku przedmiotów. Dlatego na moim pierwszym planie lekcji znalazła się m. in. religia. A to nie była jedyna niespodzianka, która czekała na mnie w Nalunnguarfiup Atuarfia czyli “Szkole nad jeziorem”. Podejmując tę pracę musiałem również przedefiniować sobie rolę nauczyciela, jaką pamiętałem z polskiej szkoły. Jest ona na Grenlandii na pewno mniej „autorytarna”. Uczniowie mówią do ciebie po imieniu, do tego Grenlandczycy często zwracają się bardzo bezpośrednio. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie różnic w sposobie komunikacji. Grenlandczycy mają bardzo bogaty język ciała i spora część rozmowy odbywa się bez użycia słów. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że rozpoczęcie pracy w szkole już kilka tygodni po przyjeździe było rzuceniem się na dość głęboką wodę. Ale jakoś wypłynąłem i tak sobie dryfuję do dzisiaj. A jako nauczyciel irytować się chyba czasem muszę, choć Grenlandia nauczyła mnie, że niektóre problemy łatwiej rozwiązać przy użyciu humoru niż frustracji.
      
       - Dlaczego najważniejszym sprzętem dla Grenlandczyka jest zamrażarka?
       - Zamrażarka jest ważną częścią wyposażenia AGD i to na nią wydałem część mojej pierwszej wypłaty. To może wydawać się dziwne w kraju, gdzie przez ponad pół roku panuje zima, ja sam byłem nie do końca przekonany, ale w końcu uległem perswazjom mojej partnerki. Szybko okazało się, że bez zamrażarki bardzo ciężko tu żyć.
       Statek towarowy przypływa do Sisimiut raz w tygodniu, a gdy okoliczne wody skuje lód to nawet rzadziej. Spora część produktów, które spożywamy, to mrożonki. Mrożone można tu kupić prawie wszystko, moje córki uwielbiają np. mrożone jogurty, które są dość powszechnym przysmakiem grenlandzkich dzieci. Poza tym w zamrażarce przechowujemy to, co sami upolujemy i złowimy, mięsa i ryb praktycznie nie kupujemy w sklepie. I nie jesteśmy jedynymi, którzy żyją w ten sposób. Zaopatrywanie się w mięso i ryby na własną rękę to ciągle ważny element życia na Grenlandii.
      
       - Gdyby zwykły zjadacz chleba chciał wybrać się kiedyś na Grenlandię, z jakimi kosztami musi się liczyć?
        -Grenlandia jest bardzo drogą destynacją, same bilety to koszt ok. 4 tys. zł. Do tego oczywiście dochodzi pobyt. Ceny porównać można do tych w Norwegii. Organizację pobytu utrudnia fakt, że miasteczka nie są połączone siecią dróg i większość transportu odbywa się drogą lotniczą, dlatego aby ograniczyć koszty, najlepiej zdecydować się na fragment Grenlandii, który nas najbardziej interesuje. A to przecież ogromna wyspa i bardzo zróżnicowana pod względem ukształtowania terenu czy atrakcji, jakie nas tam czekają. Jako przykład niech posłuży jazda psim zaprzęgiem, której "skosztować” można jedynie na północ od koła podbiegunowego. Szczegółowe informacje o możliwościach spędzenia urlopu na Grenlandii znaleźć można na mojej stronie oraz na fanpage na facebooku.
      
       - Czy życie na Grenlandii stoi na wysokim poziomie? Krąży wiele stereotypów o niej.  Choćby taki, że na Grenlandii mieszka się w igloo? Do tego nawiązuje też tytuł Pana książki "Nie mieszkam w igloo".

       - Ze stereotypami na temat Grenlandii spotykam się za każdym razem, kiedy jestem w Polsce. Igloo jest oczywiście jednym z nim. Wielu rodaków zdziwi zapewne fakt, że większość Grenlandczyków nigdy nie widziała niedźwiedzia polarnego. Przynajmniej żywego. Co do igloo - mieszkamy oczywiście w domach, które najczęściej są budowane z drewna. Mamy centralne ogrzewanie, prąd i internet. Pod niektórymi względami to Polska musi równać do Grenlandii, a nie odwrotnie. Grenlandia to dziś rozwinięty kraj, czasy Anaruka już dawno minęły. Trzeba tu jednak dodać, że ze względu na położenie geograficzne, demografię (56 tys. ludzi na powierzchni 2 mln km kwadratowych) i surowy klimat kraj ten musi podołać wielu wyzwaniom i ten fakt należy zrozumieć, zanim zaczniemy oceniać stosowane tu rozwiązania. A Europejczycy mają niestety skłonność do mierzenia wszystkiego własną miarą. W ten sposób powstają uprzedzenia i stereotypy. Burzeniu stereotypów nie pomagają również dość liczne ostatnio artykuły czy książki nieznających tematu dziennikarzy i reportażystów. Wydaje mi się, że aby coś sensownego powiedzieć, należy mieszkać tu co najmniej dwa lata.
      
       - Za czym Pan tęskni mieszkając na Grenlandii?

       - Życie na Grenlandii jest dość specyficzne. Żyjemy tu w odizolowanych od siebie miasteczkach i osadach i chociaż jest sporo perspektyw spędzania wolnego czasu, to czasem brakuje tej możliwości wybrania się na długi weekend do innego kraju. Tak po prostu, dla małej odmiany. Połączenia lotnicze są bardzo drogie, a przez częste opóźnienia podróżowanie jest dość czasochłonną rozrywką. Brakuje też czasem typowo polskiego jedzenia, chociaż na grenlandzką kuchnię nie narzekam.
      
       - Jak często przyjeżdża Pan do Elbląga?

       - Chociaż urodziłem się w Elblągu, to bardzo długo mieszkałem w innych rejonach Polski. Moja rodzina pochodzi z Tolkmicka i w tym uroczym miasteczku jesteśmy praktycznie raz do roku. Moje córki uwielbiają odwiedzać swoją babcię, a starsza przez jeden semestr miała możliwość uczęszczania do tamtejszej szkoły podstawowej.
      
       - Jak wygląda lato na Grenlandii?
      
- Przede wszystkim panuje dzień polarny, tzn. nie robi się ciemno. To bardzo specyficzne zjawisko, do którego trzeba się przyzwyczaić. Do tego lato jest krótkie. W Sisimiut, gdzie mieszkamy, ostatni śnieg w interiorze topnieje z końcem maja, a na początku września znowu przykrywa okoliczne szczyty. Temperatura rzadko przekracza 10 stopni, ale w porywach może nawet dojść do 20. Jak ktoś nie lubi upałów, to Grenlandia jest ziemią obiecaną.
      
       - Jak Grenlandczycy świętują święta Bożego Narodzenia?
       - Cały grudzień w Sisimiut jest bardzo nastrojowy. Domy są przyozdobione, a w pierwszą niedzielę adwentu do dzieci zebranych przed ratuszem zjeżdża Mikołaj z prezentami. Atmosferę grudnia na Grenlandii poczuć można oglądając poniższy filmik.
      
      
       Tegoroczne święta spędzimy oczywiście w rodzinnej atmosferze. Od kilku lat cała rodzina mojej partnerki na Wigilię zbiera się u nas w domu. Zjemy zapewne pieczeń z renifera, którego upolowaliśmy latem. Nie zabraknie zapewne żartów o Rudolfie oraz wspomnień z długiego polowania, które jest tu pewną formą spędzania czasu razem. Dzieci nie muszą długo czekać na pierwszą gwiazdkę, bo w tym okresie praktycznie nie robi się widno. Prezenty rozlokowują już nad ranem, przez cały dzień odwiedzają nas też dzieci rodziny i znajomych, by odebrać swoje prezenty. Zapewne pojawią się nieco zawstydzeni kolędnicy, a wieczorem można iść na pasterkę. Kościół w Sisimiut jest drewniany i ma wspaniałą akustykę. Na deser, zgodnie z tradycją, zjemy duński ris ala mande, czyli ryż gotowany na mleku, wymieszany z bitą śmietaną i posiekanymi migdałami. Jeden z nich wrzuca się w całości, a na szczęściarza, który go znajdzie czeka dodatkowy prezent.
       W pierwszy dzień świąt tradycyjnie je się popołudniowy bufet, my zapewne zjemy u mojej teściowej, a 26 grudnia najczęściej spotyka się z przyjaciółmi. Od rodziny też trzeba odpocząć. To tak „z grubsza”. Grenlandzkie tradycje świąteczne dużo bardziej szczegółowo opisałem w swojej książce. Zapraszam do lektury oraz życzę Wesołych Świąt. Jullimi Pilluaritsi!
      


Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama