UWAGA!

Nie ma medalu dla Jadzi

 Elbląg, Jadwiga
Jadwiga (fot. arch. rodzinne)

- Wiktor, nie jedź - myślała Jadzia, gdy jej mąż oświadczył, że generał Władysław Anders formuje polską armię i on chce się do niej zaciągnąć. Chce porzucić żonę, małą córeczkę i pracę szofera w konsulacie w Harbinie i wyruszyć na wojnę, by walczyć o swoją ojczyznę. Bo choć mieszkali w Chinach i Polski nigdy na oczy nie widzieli, duch patriotyzmu był w nich wielki. Czuli się przecież Polakami...

I Jadzia się zgodziła, by Wiktor (właściwie Wincenty Tomaszewski) pojechał na wojnę. Nie był sam. Wraz z nim w nieznane i na niepewne wyruszyli inni Polacy z Mandżurii. Trafili tam (do Chin), gdy ich rodzice pracowali przy budowie kolei transsyberyjskiej. W Harbinie stworzyli Małą Polskę. Działała gospoda, kółka zainteresowań, szkoła, kościół, klub sportowy. Kultywowali polskie tradycje, polskie święta.
       Życie towarzyskie i kulturalne toczyło się wokół polskiego konsulatu. Tu mieszkali Tomaszewscy. Wiktor był szoferem, a z pracodawcami łączyła go silna więź. Żona polskiego konsula została nawet matką chrzestną córki Wiktora, która na jej cześć została Anną (choć wszyscy wołali na nią Teresa).
       Jadzia była nauczycielką matematyki w konwencie sióstr Urszulanek. Była to ekskluzywna szkoła dla dziewcząt (sama ją ukończyła), w której duży nacisk kładziono na wszechstronną edukację, dobre wychowanie i znajomość języków obcych. Jadzia wykładała ułamki i logarytmy po ... angielsku.
       No, ale, gdy wybuchła II wojna światowa w Polakach w Mandżurii serce zadrżały. Chcieli walczyć o Polskę, choć właściwie znali ją tylko z opowieści starszych (Jadzia urodziła się w Wiaziemsku, czyli w ZSRR). Wielu, jak Wiktor, porzuciło swoje rodziny, by przyłączyć się do armii generała Andersa.
       I pojechał. Słał listy, w których pisał, że tęskni, gdy był w Iranie. Kartka pocztowa z piramidami i zdjęciem Jadzi z opisem „Moja najpiękniejsza Egipcjanka"do dziś jest w albumie... Wojna i o tych żołnierzy okrutnie się upomniała. Brat Wiktora, Ignaś, był pilotem. Miał niespełna 20 lat, gdy zginął na froncie. Na tę tragiczną wieść, w Wiktora wstąpił demon. Podporucznik 2 Korpusu gen. Andersa, szedł na Monte Cassino, jakby się kulom nie kłaniał (sam wspominał po latach).
       No, ale co z Jadzią? Gdy do Harbina weszli Japończycy nastały złe czasy dla Polaków. Urszulanki musiały zamknąć swoją szkołę. Jadzia pracowała jako bona do dzieci w prywatnych domach, później trafiła do fabryki guzików. W 1949 r. wraz z innymi harbińczykami opuściła Mandżurię, gdy przyszedł nakaz repatriacji. Do pociągu towarowego spakowała 12-letnią córkę, rodziców już w podeszłym wieku, kilka chińskich filiżanek, kimono (prezent od uczennicy), kapelusze, biżuterię.
       - Dlaczego wyruszyliście do Polski? - pytałam. - A po co mieliśmy tam zostać skoro wszyscy wyjeżdżali – odpowiadała prababcia. - Poza tym Wiktor mówił, że w Polsce się spotkamy...

  Elbląg, Święta Bożego Narodzenia w Harbinie
Święta Bożego Narodzenia w Harbinie (fot. arch. rodzinne)

Jechali dwa tygodnie. W Białymstoku rozdzielano ich na tzw. ziemie odzyskane. Część rodziny osiedliła się we Wrocławiu, cześć w Szczecinie, a prababcia Jadzia trafiła do Elbląga.
       Tu entuzjazm zdecydowanie opadł. Wśród gruzów mieli żyć? - pytali. Miasto było niemal zrównane z ziemią, choć od zakończenia działań wojennych minęły 4 lata. Jadzia znalazła pracę w fabryce lokomotyw, w biurze, bo uczyć już nie chciała. Jej ojciec, w mocno już podeszłym wieku dawny ziemianin, zaczytywał się w romansach, a matka rozglądała się za pracą w kuchni (w Harbinie prowadziła przecież jadłodajnię). Córka Teresa poszła do szkoły.
       Szybko jednak Jadzia „połapała się", że coś z tą Polską jest nie tak. Z fabryki zaczęli znikać ludzie. Wspominała, że z biura, w którym pracowała bez słowa zniknął radca prawny, repatriant z Francji. Później okazało się, że to pokłosie tzw. sprawy elbląskiej. 17 lipca 1949 r. spłonęła jedna z hal Zakładów Mechanicznych Zamech. Władze komunistyczne orzekły, że był to sabotaż wrażych sił. Aresztowano ponad 100 osób. W pokazowych procesach posypały się wyroki kary śmierci i długoletniego więzienia.
       Jadzia też przeżyła chwile grozy, gdy późnym wieczorem czarnym autem przyjechało do jej mieszkania kilku mężczyzn. Wpakowali ją do samochodu i myślała, że już nie wróci do córki, gdy zatrzymali się przed siedzibą UB. Okazało się jednak, że potrzebują po prostu maszynistki, która umie pisać na maszynie z rosyjską cyrylicą.
       Później Jadzia „budowała socjalizm" pracując w Zamechu, gdzie zajmowała się pracą biurową, tłumaczeniem z rosyjskiego. Żyło im się biednie. Z zachodu przychodziły listy i paczki od Wiktora. Z czasem coraz rzadziej, aż w końcu przyszedł ten list ostatni: „Jadzia, nie wracam, zakochałem się i się żenię". Skrawki papieru poszybowały na wietrze, łzy płynęły po policzkach. Trudno – orzekła Jadzia. Na nic zdały się rady rodziny, by zgłosiła sprawę władzom, złożyła pozew do sądu, bo przecież Wiktor popełnia bigamię (z Jadzią rozwodu nigdy nie uzyskali). Była zbyt dumna, zdecydowała, że nic od niego nie chce i poradzi sobie sama.
       I tak też było, choć nie było łatwo. Czasem w oczy zaglądał głód, trzeba było pójść „na szaber" i wykopać trochę ziemniaków czy innych warzyw, by było co do garnka włożyć. Sprzedała chińskie filiżanki, bransoletkę ze smokiem, kimono. Za grosze, ale bez żalu. O dzieciństwie i młodości spędzonej w Chinach przypominały jej albumy ze zdjęciami. Tu w Polsce, przydały się umiejętności praktyczne, jak np. szycia na maszynie czy dziergania swetrów na drutach.
       Z czasem zajęła się wychowywaniem wnuków, nadal była też aktywna zawodowo. Tylko życia prywatnego sobie nie ułożyła. Była atrakcyjną kobietą, którą mężczyźni adorowali, ale z żadnym nie chciała się związać.
       Wiktor pojawił się w jej życiu ponownie na przełomie lat 70. i 80. Spotkali się i długo rozmawiali. Słowa „przepraszam" nie usłyszała. Do końca życia jednak nie powiedziała o nim ani jednego złego słowa.
       Jadzia to moja prababcia. Kobieta z tytanu. Przeszła wiele, liczyć mogła tylko na siebie, a udało jej się wychować córkę, wykształcić wnuków, doczekać prawnuków. Pracowała aż do emerytury, bo pracę lubiła. Wnukom pomagała w lekcjach – szczególnie w pisaniu wypracowań z języka rosyjskiego. Prawnukom z kolei udzielała korepetycji z języka angielskiego i matematyki. Duch pedagogiczny nie zgasł, choć zapewniała, że uczyć nie lubiła (śmiech).
       Prababcia Jadzia zmarła w 2001 r. w Elblągu. Jej mąż Wiktor w 1985 r. w Anglii. Został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Nie ma jednak medalu, który by podkreślił i docenił zasługi Jadzi.
      

A

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Uwaga! Opinia zostanie zamieszczona na stronie po zatwierdzeniu przez redakcję.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
  • No cóż, Wiktor to nieodpowiedzialny człowiek. Zostawić żonę na pastwę Japończyków i jechać na wezwanie Andersa ? Anders pod Monte Cassino okłamał naszych chłopaków : idźcie na wzgórze by walczyć o Polskę. .. zapomniał dodać że po Jałcie już Polski przedwojennej nie było. Mój stryj też walczył pod Monte i potem przeklinał Andersa i obłudę Rządu na tzw " uchodźstwie". Wrócił jako jeden z pierwszych do Polski już ludowej. W celach propagandowych otrzymał od Bieruta gospodarstwo rolne i kilku Niemców do pracy. Wiktor miał szansę dostać się do Polski przez Lenino, gdzie walczyli ci co się nie zabrali na statki z Andersem który tchórzliwie uciekał z ZSRR z częścią tych którym udało się wyrwać z gułagów. Taki los zgotowały nam nieudaczne rządy od czasów Potopu, a apogeum był Wrzesień". Dlatego Pani Jadzia miała dużo szczęścia że wylądowała w Elblągu i tu w Prusach Wsch znalazła nową ojczyznę. 3 milionom Polaków nie udało się. .. Amen
  • FajnY tekst
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    3
    0
    helena(2018-12-24)
  • Co na to teraźniejsza młodzież, dla której istnieje tylko: fejs, domówka i co lepiej wziąć do nosa???
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    5
    1
    plusexpress(2018-12-24)
  • Pan Wiktor miał takie same szanse zginąć pod Lenino, jak i pod Monte Cassino. Straty były porównywalne. Pod Lenino Stalin wysłał na rzeź polskich żołnierzy, których nie zdążył wykończyć w łagrach. Znamienne jest to, że po bezsensownym natarciu kościuszkowców wszelkie akcje na tym odcinku frontu nie były podejmowane przez następne pół roku. Czyli cały ten atak, w którym stracono 510 zabitych, 1776 rannych, a 776 dostało się do niewoli, to była zwykła pokazucha. Howqh!
  • @znaffca - Monte Cassino to 2 x większe straty i " pokazucha" jak piszesz, bo Anders usłużnie wysłał naszych o Anglicy go prosili. Droga na Rzym była już wolna, wojska jechały, a nasi oddawali niepotrzebnie krew za " angoli ". Prawdziwi Polacy wracali do Polski jaka była, ca 100 tyś. " Turyści" ca 200 tyś rozjechali się po świecie w celu poszukiwania przygód. .. Wiktor " zakochał " się i zostawił kobitę na pastwę losu. Moich 2 stryjów, Ojciec ( 5 lat oflagu) i wuj który dotarł do Berlina z " Kościuszkowcami " i Armia Sowiecką. Był nawet na Defiladzie Zwycięstwa w Moskwie, a Andersowcom, lotnikom dyw. 303 i innych zabroniono wziąć udział w Paradzie w Londynie. .. jak trendowaci siedzieli w koszarach. Trzeba czytać historię z obu stron. Amen
  • Bitwa pod Lenino trwałe parę dni, pod Monte Cassino Polacy walczyli parę tygodni w silnie umocnionym górskim terenie więc i straty były trochę większe. Pod Lenino wojsko było źle wyszkolone i nieprzygotowane. Spotkałem kiedyś w Rosji weterana, który zachwycał się tym jak to "poliaki" szli na karabiny maszynowe w wyprostowanym szyku jak na defiladę. Jest nawet taki film (chyba dokumentalny), który poświadcza tę głupotę. Ten weteran podziwiał to z bezpiecznego okopu sąsiadującej z kościuszkowcami jednostki.
  • Moj wuj nawigator w RAF ,ciotka sanitariuszka pod Monte Casino po powrocie do Polski w 46 ,on 2 lata wiezienia,on a 1,5/ roku I do 56 bez stalej piracy Garbusiarz cyklista
  • Mój Dziadek był synem żołnierza spod Monte Casino! Dziadek i Pradziadek to byli Tytani! My jesteśmy popierdółki!
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz Pokaż ten wątek
    0
    1
    Grzech Pierworodny(2018-12-26)
  • @Zbyszek 1 - Tak też niestety bywało, ale to "dzięki" Churchillowi który chciał sie pozbyć " polskiego problemu" i oddał nas Stalinowi jako bonus za II Wojnę Światową na czas nieokreślony. .. a Austrię kolebkę nazizmu na 10 lat - niezłe polityczne jaja ! Mój Ojciec też wrócił za późno, bo latem 1946 r, no i został " podpodziochą ". Żymierski nie przyjął go do LWP mimo że był zawodowym oficerem. Podobnie mnie Jaruzelski odpisał " nie odpowiada warunkom stawianym przed kandydatami do wyższych szkół oficerskich. Pracował w Zamechu, OZR ( oddział zaopatrzenia robotniczego ). Na zebraniu załogi, sprzątaczka powiedziała : towarzysze, pracuje u nas wróg ludu, sanacyjny oficer. .. i wywalili ojca z roboty. Potem sytuacja złagodniała i dało się żyć w PRL na tyle ile na ile sami wypracowaliśmy, nie słuchając bzdur i obietnic i o Andersie na białym koniu i innych nadawanych z Wolnej Europy czy Głosu Ameryki. .. cześć tym którzy tu żyli, pracowali, uczyli się, a nie tym którzy zdecydowali się na los tułacza. Amen.
  • @Grzech Pierworodny - To kiepsko Ciebie wychowali, skoro tak o sobie mówisz. .. .mam nadzieję że na należysz do Młodzieży Wszechpolskiej. Oni oddawali niejednokrotnie krew bez uzasadnienia, na hasła itp patriotyczne wyzwania, a Ty możesz dzisiaj oddać krew, lub szpik i to będzie Twój wkład w zdrową ojczyznę.
  • I wiadomo skąd feminizm. Nie było wyboru. Dom, dzieci i praca na zarobek.
Reklama