Zawód strażaka to marzenie niemal każdego małego chłopca. Jednak wcale nie tak łatwo nim zostać. Przekonał się o tym każdy, kto wziął udział w egzaminach na strażaka. O blaskach i cieniach tego zawodu rozmawiamy z elbląskim strażakiem Radosławem Chuchrą.
Dominika Kiejdo: - Wielu chłopców marzy o tym, by w przyszłości zostać strażakiem. Czy w dzieciństwie miał Pan podobne marzenie?
Radosław Chuchra: - Dość późno doszedłem do tego, że chcę pracować jako strażak. W trakcie Studium Ratownictwa Medycznego mieliśmy praktyki również w jednostce pożarniczej. Wtedy właśnie zakiełkowała pierwsza myśl, żeby zostać strażakiem.
- A co najbardziej podoba się Panu w tej pracy?
- Najbardziej chyba to, że jest nieprzewidywalna. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Nie ma monotonii. Jak ktoś lubi nieprzewidywalność i adrenalinę, to jest to praca dla niego.
- Podobno trudno dziś zostać strażakiem?
- To prawda. W ostatnich latach na pięć czy osiem miejsc było nawet 200 chętnych.
- Jak wyglądają eliminacje? Rozumiem, że trzeba dokonać selekcji.
- Najpierw trzeba złożyć dokumenty do komendanta Państwowej Straży Pożarnej. Potem trzeba zdać egzaminy sprawnościowe. Sprawdzane są umiejętności podciągnięcia się na drążku, bieg na 50 m i 1 km. W dalszej kolejności najbardziej wysportowani kandydaci przechodzą badania lekarskie. Potem jest rozmowa z psychologiem, testy psychologiczne mające na celu sprawdzić przydatność do służby. Test składa się z ponad 500 pytań i trwa cztery godziny. Osoba sprawdzająca w ciągu pół godziny jest w stanie zweryfikować przydatność kandydata do służby. Potem zostają jeszcze kolejne badania lekarskie.
- Jest jakaś granica wiekowa?
- Obecnie nie ma żadnej granicy wiekowej.
- A jakie cechy predysponują do tego zawodu?
- Strażak musi na pewno być empatyczny i gotowy do pomocy innym. Musi być także koleżeński. My strażacy tak naprawdę spędzamy ze sobą połowę życia. Mamy 24-godzinne służby, które spędzamy razem. Muszą być więc między nami dobre relacje. Często działamy w zespołach. Niewyobrażalne jest to, by podczas akcji ktoś kogoś zostawił. Jeden musi liczyć na drugiego.
- Najbardziej niebezpieczna akcja, w której wziął Pan udział? Z pewnością jest taka.
- W 2003 roku brałem udział w akcji gaśniczej w Rafinerii Gdańskiej, gdzie zapalił się zbiornik. Był to największy pożar, w którego gaszeniu brałem udział. Zostaliśmy ustawieni w odległości 60 metrów od tego zbiornika. Istniało wtedy zagrożenie, że może się rozszczelnić. Gdyby do tego doszło, nie rozmawialibyśmy dzisiaj.
- Jest Pan także nurkiem, bierze Pan często udział w akcjach poszukiwawczych pod wodą.
- W Elblągu są dwie jednostki, jedna to jednostka chemiczna, a druga - nurkowa. Na 36 ludzi w naszej jednostce 12 osób to właśnie nurkowie, w związku z tym to nas wysyła się na akcje związane z wodą. Nie są to akcje typowo ratownicze. Wszyscy wiemy, że po pięciu minutach w wodzie bez oddechu mózg obumiera. Stąd akcje nurkowe to akcje poszukiwawcze, które są dla nas trudne. Atmosfera na miejscu jest bardzo nieprzyjemna, bo są tam rodzice, rodzina, płacz i lament. Dopóki nie wyjmiemy zwłok z wody, zawsze jest jakaś nadzieja, że ta osoba żyje. Powinno się więc nam życzyć siedzenia w remizie, bo jak już wyjeżdżamy to znaczy, że zdarzyła się tragedia.
- Zdarzają się jednak szczęśliwe zakończenia.
- Oczywiście. Zdarza się, że wynosimy osoby poszkodowane z pożaru, które np. nie mogły się wydostać ze względu na swoje fizyczne ograniczenia, czy były już podtrute i nie były w stanie sobie poradzić. Z kolei te sytuacje, które związane są z wodą, wiążą się niestety z reguły z poszukiwaniem zwłok.
- Widział Pan wiele ludzkich tragedii. Zdarza się, że wspomnienia wracają?
- My - ratownicy jesteśmy jak takie naczynie. Na początku kielich jest pusty i jest w stanie wiele przyjąć. Na początku więc jest tak, że śpimy spokojnie i te wspomnienia nie budzą nas w środku nocy. Gdy jednak tych ludzkich tragedii się nagromadzi, w pewnym momencie te wspomnienia przychodzą. Ja może jeszcze nie budzę się w nocy zlany potem, ale jestem na pewne rzeczy przeczulony. I tak moje dzieci koniecznie musiały nauczyć się pływać, obchodzić się z gazem.
- A utkwiło Panu w pamięci jakieś szczególne wydarzenie?
- Najwięcej emocji kosztują akcje ratownicze związane z nurkowaniem. Gdy młody człowiek w wieku 11-12 lat topi się i rodzina stoi na brzegu i płacze. Czasami szukamy zwłok trzy, cztery dni. Był taki przypadek ze trzy lata temu na naszej ciepłej wodzie. Zbiornik jest niewielki, a my szukaliśmy chłopca ze trzy dni. Nasze wody są tak zamulone, że wypatrzenie ciała z metra czy dwóch nie ma szans. Czasami przejrzystość sięga 20 cm. Najgorsze są właśnie tragedie związane z utratą życia w młodym wieku.
- Czy w elbląskiej straży pożarnej pracują także kobiety?
- Panie są, ale zajmują się sprawami biurowymi. W jednostce typowo ratowniczo-gaśniczej w Elblągu nie ma kobiet. W skali Polski jest takich kobiet zaledwie 10-15. To jedyna służba ratownicza, która jest jeszcze zdominowana przez mężczyzn.
Radosław Chuchra: - Dość późno doszedłem do tego, że chcę pracować jako strażak. W trakcie Studium Ratownictwa Medycznego mieliśmy praktyki również w jednostce pożarniczej. Wtedy właśnie zakiełkowała pierwsza myśl, żeby zostać strażakiem.
- A co najbardziej podoba się Panu w tej pracy?
- Najbardziej chyba to, że jest nieprzewidywalna. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Nie ma monotonii. Jak ktoś lubi nieprzewidywalność i adrenalinę, to jest to praca dla niego.
- Podobno trudno dziś zostać strażakiem?
- To prawda. W ostatnich latach na pięć czy osiem miejsc było nawet 200 chętnych.
- Jak wyglądają eliminacje? Rozumiem, że trzeba dokonać selekcji.
- Najpierw trzeba złożyć dokumenty do komendanta Państwowej Straży Pożarnej. Potem trzeba zdać egzaminy sprawnościowe. Sprawdzane są umiejętności podciągnięcia się na drążku, bieg na 50 m i 1 km. W dalszej kolejności najbardziej wysportowani kandydaci przechodzą badania lekarskie. Potem jest rozmowa z psychologiem, testy psychologiczne mające na celu sprawdzić przydatność do służby. Test składa się z ponad 500 pytań i trwa cztery godziny. Osoba sprawdzająca w ciągu pół godziny jest w stanie zweryfikować przydatność kandydata do służby. Potem zostają jeszcze kolejne badania lekarskie.
- Jest jakaś granica wiekowa?
- Obecnie nie ma żadnej granicy wiekowej.
- A jakie cechy predysponują do tego zawodu?
- Strażak musi na pewno być empatyczny i gotowy do pomocy innym. Musi być także koleżeński. My strażacy tak naprawdę spędzamy ze sobą połowę życia. Mamy 24-godzinne służby, które spędzamy razem. Muszą być więc między nami dobre relacje. Często działamy w zespołach. Niewyobrażalne jest to, by podczas akcji ktoś kogoś zostawił. Jeden musi liczyć na drugiego.
- Najbardziej niebezpieczna akcja, w której wziął Pan udział? Z pewnością jest taka.
- W 2003 roku brałem udział w akcji gaśniczej w Rafinerii Gdańskiej, gdzie zapalił się zbiornik. Był to największy pożar, w którego gaszeniu brałem udział. Zostaliśmy ustawieni w odległości 60 metrów od tego zbiornika. Istniało wtedy zagrożenie, że może się rozszczelnić. Gdyby do tego doszło, nie rozmawialibyśmy dzisiaj.
- Jest Pan także nurkiem, bierze Pan często udział w akcjach poszukiwawczych pod wodą.
- W Elblągu są dwie jednostki, jedna to jednostka chemiczna, a druga - nurkowa. Na 36 ludzi w naszej jednostce 12 osób to właśnie nurkowie, w związku z tym to nas wysyła się na akcje związane z wodą. Nie są to akcje typowo ratownicze. Wszyscy wiemy, że po pięciu minutach w wodzie bez oddechu mózg obumiera. Stąd akcje nurkowe to akcje poszukiwawcze, które są dla nas trudne. Atmosfera na miejscu jest bardzo nieprzyjemna, bo są tam rodzice, rodzina, płacz i lament. Dopóki nie wyjmiemy zwłok z wody, zawsze jest jakaś nadzieja, że ta osoba żyje. Powinno się więc nam życzyć siedzenia w remizie, bo jak już wyjeżdżamy to znaczy, że zdarzyła się tragedia.
- Zdarzają się jednak szczęśliwe zakończenia.
- Oczywiście. Zdarza się, że wynosimy osoby poszkodowane z pożaru, które np. nie mogły się wydostać ze względu na swoje fizyczne ograniczenia, czy były już podtrute i nie były w stanie sobie poradzić. Z kolei te sytuacje, które związane są z wodą, wiążą się niestety z reguły z poszukiwaniem zwłok.
- Widział Pan wiele ludzkich tragedii. Zdarza się, że wspomnienia wracają?
- My - ratownicy jesteśmy jak takie naczynie. Na początku kielich jest pusty i jest w stanie wiele przyjąć. Na początku więc jest tak, że śpimy spokojnie i te wspomnienia nie budzą nas w środku nocy. Gdy jednak tych ludzkich tragedii się nagromadzi, w pewnym momencie te wspomnienia przychodzą. Ja może jeszcze nie budzę się w nocy zlany potem, ale jestem na pewne rzeczy przeczulony. I tak moje dzieci koniecznie musiały nauczyć się pływać, obchodzić się z gazem.
- A utkwiło Panu w pamięci jakieś szczególne wydarzenie?
- Najwięcej emocji kosztują akcje ratownicze związane z nurkowaniem. Gdy młody człowiek w wieku 11-12 lat topi się i rodzina stoi na brzegu i płacze. Czasami szukamy zwłok trzy, cztery dni. Był taki przypadek ze trzy lata temu na naszej ciepłej wodzie. Zbiornik jest niewielki, a my szukaliśmy chłopca ze trzy dni. Nasze wody są tak zamulone, że wypatrzenie ciała z metra czy dwóch nie ma szans. Czasami przejrzystość sięga 20 cm. Najgorsze są właśnie tragedie związane z utratą życia w młodym wieku.
- Czy w elbląskiej straży pożarnej pracują także kobiety?
- Panie są, ale zajmują się sprawami biurowymi. W jednostce typowo ratowniczo-gaśniczej w Elblągu nie ma kobiet. W skali Polski jest takich kobiet zaledwie 10-15. To jedyna służba ratownicza, która jest jeszcze zdominowana przez mężczyzn.