UWAGA!

Uśmiech jest przepustką do ludzi

 Elbląg, Katarzyna Pietruszyńska
Katarzyna Pietruszyńska (fot. arch. prywatne)

Odnajduje się zarówno w pociągu jadącym do Armenii, pełnym Ormian, którzy wypytują ją o jej życie, jak i w pobliskiej Ornecie. Podróży potrzebuje jak powietrza, bo to coś, co pozwala jej ładować baterie. Uważa, że ludzie są dobrzy, tylko trzeba im na to pozwolić. Największa przygoda życia? Podróż rowerem po Chinach oraz Japonii. O tym, dlaczego warto testować świat na własnej skórze opowiada Katarzyna Pietruszyńska - podróżniczka, kobieta wielu pasji. Zobacz świat na jej zdjęciach

Jest inżynierem. Jej praca polega na projektowaniu instalacji sanitarnych - centralnego ogrzewania, odnawialnych źródeł energii, wodno - kanalizacyjnych, wentylacyjnych oraz klimatyzacyjnych. "Po godzinach" podróżuje w różne zakątki świata, z których głównie przywozi nowe doświadczenia. Katarzyna Pietruszyńska nie chowa jednak tej wiedzy tylko dla siebie, a dzieli się nią z innymi.
      
       - Marta Wiloch: Byłaś w Japonii i Gruzji, ale nie tylko. Ile krajów odwiedziłaś?

       - Katarzyna Pietruszyńska: Dwa lata temu dostałam na urodziny wielki globus. Miała to być niespodzianka, więc tak przy okazji koleżanka podpytywała mnie, w ilu krajach byłam. Na tamtem czas było ich 23, teraz liczba ta zwiększyła się do 25.
      
       - W które strony ciągnie cię najbardziej?
       - W czasach szkoły średniej dużo jeździłam na rowerze, wtedy objechałam praktycznie całą Polskę. Niektórzy mówią, że tu nie ma czego oglądać. Pytam wtedy: "A byłeś tu albo tam?" i jak słyszę, że nie, to odpowiadam, że warto. Mamy, jako kraj, naprawdę wiele do zaoferowania.
      
       - Zatem jakie miejsca byś poleciła?

       - Uwielbiam nasze tereny. Lubię Lidzbark Warmiński, podoba mi się Godkowo, mała miejscowość tuż za Elblągiem, gdzie przeniesiono cerkiew, a właściwie jej resztki z Bieszczad. W ołtarzu świątyni zapieczętowane zostały relikwie błogosławionego ks. Piotra Werhuna, beatyfikowanego we Lwowie w 2001 r. przez papieża Jana Pawła II. Lubię też Ornetę. To małe miejscowości, ale niezwykle malownicze. Jeśli mam mało czasu i potrzebuję odetchnąć - jadę właśnie tam. Nasz region ma dużo do zaoferowania. Mam wrażenie, że wielu ludzi o tym nie wie, myślą, że muszą wydać na podróże bardzo dużo pieniędzy, że zajmują one bardzo dużo czasu albo mówią "nie pojadę sam, bo jak to tak?". Kiedyś, gdy więcej jeździłam na rowerze, lubiłam wybrać się na Kaszuby. Czasami wstawałam w niedzielę, zaczynałam o godz. 6 i robiłam sto kilometrów po naszej Wysoczyźnie. Nie twierdzę jednak, że każdy tak powinien. Dla kogoś dziesięć, pięć czy nawet dwa kilometry to wystarczająca ilość. Ważne, że pozwala to zrzucić dawkę złych emocji, które się nagromadziły. Odetchnąć czystą energią, cieszyć się tą chwilą i otaczającą nas przyrodą. Niektórzy czasami wytykali mi, że moje wyjazdy to ucieczka, ale to nie to. Podróże, te małe i duże, to moja pasja, bez względu na to, czy jestem w lepszym, czy gorszym dla siebie czasie. Lubię to, kocham i pozytywnie mnie to nastraja.
       Podczas moich wyjazdow spotykam czasami osoby, które materialnie mają naprawdę mało. Z uśmiechem i nostalgią wracam pamięcią w Bieszczady i na Podlasie. Żyją tam ludzie bardzo szczodrzy, serdeczni, potrafiący podzielić się ostatnim kawałkiem drożdżówki, która została z niedzieli, chlebem czy herbatą. A nawet jeśli nie mają niczego, to chcą porozmawiać, posiedzieć razem. To magiczne chwile, kiedy człowiek odzyskuje wiarę w innych.
      
       - Ale Twoje podróże nie kończą się na Polsce...
       - Miałam taki epizod w życiu, jak wymiana studencka, czyli Erasmus. Wyjechałam na cały rok do Stralsund w Niemczech. Będąc tam, poza studiowaniem i pracą, czas wykorzystywałam również na podróże. Zwiedziłam między innymi Niemcy, Danię, Szwecję oraz Holandię. Po studiach zaczęłam pracę zawodową, przyszły nowe pomysły, trochę więcej pieniędzy i pojawili się ludzie, z pomysłami i pasjami podobnymi do moich. Dla mnie każdy wyjazd to przygoda, pragnienie poznania czy zobaczenia nowego oraz ładowanie wewnętrznych akumulatorów. Moim wielkim marzeniem jest Norwegia oraz Islandia, tam jeszcze nie byłam.
      
       - Po Europie przyszedł czas na Azję.

       - Pomimo, że życie częściej rzucało mnie na Zachód moje serce i moją duszę zawsze ciągnęło bardziej na Wschód. Pierwszy krajem na pograniczu Europy i Azji, który odwiedziłam, była piękna Gruzja. Kraj otwartych ludzi, z bogatą historią i wielkimi sercami swych obywateli. Będąc w Gruzji troszeczkę trzeba oddzielić stolicę od reszty kraju. Tbilisi (stolica Gruzji) to duże miasto, dużo się dzieje, jest dużo sklepów, praktycznie wszystko jest dostępne. Właścicielka hostelu, w którym zatrzymałam się będąc w Tbilisi, pewnego wieczoru zabrała wszystkich swoich gości do prawdziwej, gruzińskiej knajpy. Droga była zawiła jak włoski makaron, prowadziła przez tak różne uliczki, podziemia i dzielnice, że gdybym miała sama powtórzyć drogę powrotną, to pewnie by mi się to nie udało. Gdy dotarlismy na miejsce gospodyni zastawiła cały stół domowymi, gruzińskimi przysmakami, winem i czaczą, czyli lokalnym alkoholem. Cały wieczór biesiadowaliśmy, opowiadaliśmy o swoich krajach, bo były tam osoby z Meksyku, z Niemiec, z Hiszpani, z Wietnamu i ja. Wieczór był prawdziwie gruziński, czyli pyszny, głośny i niesamowity jak cała Gruzja i ich mieszkańcy.
       Chcąc przemieszczać się po Gruzji najlepiej wynająć auto lub wykorzystać lokalny transport publiczny, czyli tzw. marszrutki - małe busiki, którymi można dotrzeć gdzie trzeba. Na Gruzję miałam niewiele czasu, więc wynajęłam Ładę Nivę, popularny samochód, którym wszędzie można wjechać i naprawić go praktycznie wszystkim. Zjeździłam nim kawał tego kraju. Gdy zjawialiśmy się w małych wioskach, ludzie bardzo chętnie udzielali nam pomocy, informacji, a czasami zapraszali nas do swoich domów. Proponowali, żebyśmy u nich odpoczęli i przenocowali. Pierwsza myśl jaka rodziła się w głowie: "Ale czy to na pewno jest bezpieczne? Nie znam ich, czy mi się nic nie stanie?", później emocje opadały i myśli wracały na właściwy tor, przecież to tacy ludzie jak ja. Gruzini są bardzo otwarci i serdeczni. Kiedy "pukasz" do ich drzwi, stajesz się "gościem w ich domu". Pani domu piecze na szybko chleb, zagniata chinkali, czyli gruzińskie przepyszne pierożki w kształcie małych sakiewek z doskonale przyprawonymi farszem. To sprawia, że człowiek czuje się jak u siebie w domu. Po całym dniu takiej podróży, w 40 stopniach Celsjusza, człowiek zmęczony, marzący tylko o prysznicu i kawałku miejsca do zaśnięcia, nagle odzyskuje siły. To własnie magia podróży, magia przypadkowo spotkanych ludzi i magia miejsc. W Gruzji byłam prawie pięć lat temu, ale do tej pory utrzymuję kontakt z ludźmi tam spotkanymi.
      
       - Jedziemy dalej, do Armenii.

       - Kończąc swoje spotkanie z Gruzją, pojechałam jeszcze do Batumi. Nocnym transportem nad Morze Czarne. Stamtąd ruszyłam pociągiem nocnym do Armenii. Na granicy wszyscy obcokrajowcy muszą wysiąść i kupić wizę. Już sam przejazd do tego kraju stał sie niemałą, ale jakże miłą przygodą, bardzo lubię wracać pamiecią do tamtych chwil. W Gruzji idziesz na dworzec, a pani w okienku mówi, że dziś nie ma już biletów i go nie sprzeda. Za dziesięć minut idziesz do tego samego okienka, do tej samej pani, która tym razem mówi, że bilety są dostępne. Jadąc z kimś czasami może się trafić, że nie dostaniesz biletu w tym samym przedziale. Ba! Czasami nawet nie w tym samym wagonie. Ja trafiłam do takiego przedziału, w którym jechała rodzina ormiańska - rodzice i cała chmara dzieci. Po drodze okazało się, że w kolejnym przedziale siedzą ich krewni, którzy za chwilę też do nas przyszli. W pewnym momencie było u nas pełno ludzi. W podróży nigdy nie jesteś sam, jak widać czasami kompanów do nocnych rozmów potrafi być naprawdę wielu. Jedna dziewczyna mówiła po angielsku. Dzięki temu ja mogłam opowiedzieć im o sobie, rodzinie i o Polsce, a oni mogli mi opowiedzieć o Armenii i o sobie. Ormianie to bardzo otwarci ludzie, bardzo serdeczni i pomocni. W czasie naszej wspólnej podróży do ich ojczyzny, dzieci przychodziły, siadały obok mnie, dotykały drobnymi rączkami moich jasnych włosów, a ja patrzyłam na ich piękne, duże, ciemne oczy pokazując fotografie mojej rodziny i Polski. Za chwilkę głowa całej rodziny przedstawiał każdego z osobna, tak bym znała ich imiona. Całą noc przegadaliśmy. Mimo że po wejściu do pociągu planowałam przespać całą nocną drogę do Armenii, ale kto by spał, kiedy wokół tyle się dzieje? Dla takich chwil warto żyć i nie spać nawet całą noc. W pewnym momencie podróż się skończyła, a nam trudno się było pożegnać. Zrobiliśmy wspólne zdjęcia, wymieniliśmy się adresami, pojawiło się też zapewnienie, że zawsze mogę u nich przenocować. Takie spotkania dają energię.

  Elbląg, Uśmiech jest przepustką do ludzi
fot. arch. prywatne


        - Jaka była Twoja najciekawsza, podróżnicza przygoda?
       - Myślę, że mój wyjazd do Chin i do Japonii w lipcu ubiegłego roku. To była moja przygoda życia, spełnienie marzeń. Musiałam podjąć szybką decyzję - jest plan, projekt, wysyłam swoje CV i jadę.
      
       - CV?
       - Tak, bo ten wyjazd był częścią projektu wymyślonego wspólnie przez Związek Harcerstwa Polskiego oraz podróżników. Finałem naszej sztafety miało być Światowe Jamboree Skautowe w Japonii. Odbywa się ono co kilka lat w innym kraju. Polska chce być organizatorem takiego zlotu w 2023 roku.
       Harcerze wymyślili więc, że zrobią coś fajnego i do Japonii dojadą rowerami, że będzie to również promocja naszego kraju i naszej kultury. Mieszkańcy Iranu, Tadżykistanu czy Chin znają nas tylko z telewizji czy z gazety, ale nie osobiście. Chcieliśmy, żeby było nas widać, żeby o naszym projekcie i kraju usłyszał cały świat. Cała trasa podzielona była na dziewięć etapów. Pierwsi uczestnicy wyruszyli już 2 stycznia. W zimowych warunkach dojechali na Ukrainę i tam spotkali się z uczestnikami drugiego etapu. Cała sztafeta jechała od Polski poprzez Turcję, Irak, Iran, Turkmenistan, Tadżykistan, Kirgistan, Chiny aż do Japonii. Mój etap, dziewiąty, miał objąć jeszcze Koreę Południową, ale w tym czasie wybuchła tam epidemia śmiercionośnego wirusa. Doszliśmy do wniosku, że odpuszczamy tą część, w zamian wydłużyliśmy trasę na rzecz Chin oraz Japonii.
      
       - Jak się spakować na tak długą, rowerową podróż?

       - Trzeba się wspiąć na wyżyny swojej wyobraźni (śmiech). Każdy z nas miał do dyspozycji dwie sakwy, które cały czas ze sobą woziliśmy. Nie można wziąć ani za dużo, ani za mało. Z perspektywy czasu wiem, że lepiej wziąć mniej, niż więcej. I tak naprawdę wystarczą krótkie spodenki, koszulka i okulary przeciwsłoneczne. Część rzeczy, które zabraliśmy ze sobą z Polski zostawialiśmy gdzieś po drodze. Nie potrzeba było nam dużo, zwłaszcza, że nie jeździliśmy po dużych miastach, choć czasami trafialiśmy i do nich. Jechaliśmy przez pięć tygodni, wspomogliśmy się również pociągiem i statkiem, tak, żeby zdążyć na finał Jamboree. Nie mogliśmy być zbyt wcześnie ani za późno.
      
       - Jacy są Chińczycy? To zamknięty, zdystansowany naród czy otwarty, jak Gruzini czy Ormianie?
       - Zanim tam pojechałam słyszałam, że Chińczycy są niemili i chamscy. Staram się jednak być otwarta i nie nastawiać sie w zasłyszany sposób do ludzi czy miejsc. W moim odczuciu to serdeczni ludzie, ciekawi nas. Pozytywni. Jako sztafeta i kolejny etap Rowerowego Jamboree mieliśmy takie same koszulki, te same sakwy, więc byliśmy charakterystyczni. Zdarzało się, że w momencie, gdy zatrzymywaliśmy się na światłach, ludzie czekający na zmianę świateł pytali nas łamaną angielszczyzną kim jesteśmy i gdzie jedziemy oraz co to za projekt. Wiadomo, że mieliśmy kilka sekund, więc często było tak, że ludzie jechali z nami przez jakiś czas albo w ramach ochłody i przerwy zapraszali na obiad. Woziliśmy ze sobą wielką mapę świata, gdzie każdy etap sztafety robił zapis graficzny przebytej trasy. Z tyłu z kolei wpisywali się harcerze i napotkani ludzie. W czasie bardziej zaplanowanych lub wręcz nieoczekiwanych spotkań wyjmowaliśmy naszą mapę, informacje o Polsce, o naszym projekcie, książki harcerskie oraz pocztówki z każdego regionu Polski, żeby pokazać, jak różnorodny jest nasz kraj. Co było widać wtedy w oczach i na twarzach tych ludzi? Ciekawość, radość ze spotkania, rozmowy i chęć spędzenia choć jeszcze chwili razem. Tacy byli Chińczycy, których napotkaliśmy na naszej trasie - ciekawi, radośni i chętni do pomocy.
      
        - A jaka jest Japonia? Mi kojarzy się na przykład z dużymi, futurystycznymi miastami i nieco dziwnymi wynalazkami.
       - To zlepek nowoczesności na najwyższym, światowym poziomie oraz tradycji. Każdy z tych elementów płynnie przez siebie przechodzi. To coś niesamowitego, widać tam ogromną różnorodność. Jeśli ktoś jest zwolennikiem szybkiego życia, może jechać na przykład do Tokio i znajdzie tam nowostki techniczne, coś dla siebie. Jeśli zapragnie nieco zwolnić, może przejść tuż obok i znajdzie się w starych knajpkach, gdzie można wypić zieloną herbatę czy sake, zjeść sushi oraz popatrzeć na ludzi, którzy żyją takim samym życiem, jakie wiedli ich rodzice, dziadkowie i przodkowie. Podczas naszego "rowerowego spaceru" na jednej z japońskich wysp mieliśmy dziwną niespotykaną sytuację. Poszliśmy do sklepu, wybraliśmy to, co chcieliśmy kupić, po podejściu do kasy okazało się, że nikogo nie ma. Przeszliśmy całe pomieszczenie i... nikogo nie znaleźliśmy. Odłożyliśmy więc wszystko na miejsce i wyszliśmy. Spotkana na ulicy osoba wytłumaczyła nam, że akurat teraz jest przerwa i później ktoś będzie w sklepie. Tyle, że nikt go nie zamknął. Jak się okazało Japończycy mają coś takiego, że jeśli coś nie jest ich - nie ruszają tego. Bardzo szanują swoją odrębność, czyjąś kulturę i wierzenia. Domy są otwarte, nikt nie wchodzi do innych bez zaproszenia, to byłby nietakt, brak szacunku dla domu, rodziny i gospodarza. Nie ma u nich kradzieży. Były momenty, że gdzieś szliśmy, a ja zostawiałam paszport i część pieniędzy w sakwie, na rowerze. Znajomi w Polsce pytali mnie później, czy się nie bałam, że zostanę okradziona i z niemałym problemem w drodze. Odpowiadałam, że chyba po prostu weszłam w ten kraj jak "w masło", przyjęłam to, co mi dali i wiedziałam, że mogę czuć sie tam bezpieczna. W tym roku znów byłam w Japonii, z grupą aikido, które trenuję od 2,5 roku. Byliśmy w Hombu Dojo czyli Centralnym Dojo, w którym trenuje sie Aikido zgodnie z zasadami określonymi przez O'Sensei Morihei Ueshiba. Mieliśmy również treningi z prawnukiem O'Sensei - Dojo-Cho Mitsuteru Ueshiba. W ostatnich dniach pobytu w Japonii udało się również wejść na świeta górę Japończyków Fuji – san [najwyższy szczyt Japonii, czynny wulkan – red.]. To było moje spełnienie marzeń.
      
       - Wiele osób sądzi, że droga do egzotycznych krajów jest bardzo droga, a Polaków na to nie stać. A jednak są ludzie, tacy jak Ty, którzy to robią. Jak się zorganizować, od czego zacząć taką dalszą podróż?
       - To pytanie, które zawsze zadawali mi znajomi. Skąd biorę pieniądze, czas i czy się nie boję. Po pierwsze trzeba się zastanowić, w jaki sposób chcemy spędzić czas, co chcemy zobaczyć. Czy wolimy załatwiać wszystko sami, czy decydujemy się na biuro podróży. Jest wiele sposobów na podróżowanie – "po taniości" albo na bogato. Ktoś nie będzie widział sensu w tym, żeby jeździć po wioskach, w których mieszka jedna rodzina. Dla innego takie spotkania ze zwykłymi ludźmi, w miejscach, gdzie do sklepu jest kilkadziesiąt kilometrów, gdzie trzeba upiec samodzielnie chleb, pomóc oporządzić zwierzęta, jest fajne. Niektórzy lubią spotkać się z tym trudem podróży, z tym, że czasami jest się głodnym, że chce się pić, a po drodze nie ma sklepu albo z tym, że kiedy podróżuje się autostopem, on akurat nie jedzie. Znam też takich ludzi, dla których dobry odpoczynek wiąże się z tym, że usiądą na brzegu basenu, a ktoś poda im dobry obiad i drinka. Nie neguję żadnego z tych sposobów. Trzeba się po prostu zastanowić, jak chcemy ten czas spędzić. Na pewno warto się również ubezpieczać, jak to mówi moja mama "strzeżonego Pan Bóg strzeże". Osobiście dużo chodzę po górach, więc mam też ubezpieczenie wysokogórskie. Sprawdzam również, przed jakimi chorobami trzeba się zaszczepić.
       Wiem, że ludzie czasami boją się, że stanie im się coś złego. Na przykład w Armenii spotkałam starszą kobietę, która oprowadzała nas po muzeum. Miała piękne, zielone oczy, więc zapytałam ją skąd pochodzi. Odpowiedziała, że z Iranu, kraju, który jest na mojej liście miejsc do zobaczenia. Gdy usłyszała, że podróż do jej ojczyzny to moje marzenie, zaczęła pokazywać zdjęcia stamtąd. Opowiadała o swojej rodzinie, przyjaciołach, historii i o tym, że Iran to Persja, a nie jak to podają często media i kolejne usta, że to terrorystyczny kraj arabski. To bzdura i braki wiedzy z historii oraz geografii u ludzi przekazujących takie informacje. Staruszka prosiła mnie jedynie o to, żebym opowiadała o niej i o jej kraju w Polsce. Od wszystkich podróżników, znajomych i tych, których znam tylko z ich słowa pisanego, słyszałam że tam ludzie są dobrzy, pomocni i gościnni. Nikogo z nich nie spotkało tam nic złego, wręcz przeciwnie. Tym bardziej uważam, że żeby ocenić kraj, człowieka czy atmosferę w nim, trzeba poczuć to na własnej skórze.
      
       - A jak już się zastanowimy nad sposobem, to co dalej? Kupno taniego biletu lotniczego?

       - Też, ale niekoniecznie. Znam wiele osób, które podróżują "na stopa", niektórzy dotarli w ten sposób do Chin, do Ameryki Południowej czy do Australii. Ludzie mają chyba w sobie tyle determinacji, chęci do działania i samozaparcia, że potrafią wiele zdziałać uśmiechem. To taka przepustka do ludzi. Uśmiechasz się, podchodzisz i pytasz, czy wezmą cię ze sobą. Niektórzy mówią: "Jasne, wezmę Cię, tylko pomóż mi w czyszczeniu pokładu" albo "opowiedz o swoim kraju". Wychodzę z założenia, że tyle, ile dajesz od siebie dobra i serdeczności, tyle samo do Ciebie wraca. Tak samo jest ze złem. Jeśli nie otrzymasz pomocy od jednej osoby, to dostaniesz ją od innej. W tym roku przejechałam w ten sposób Szwecję, razem z przyjaciółmi. Kupiliśmy sobie bilety lotnicze za 39 zł. Po dotarciu na miejsce trzeba było się samemu martwić o spanie, jedzenie i transport. Założenie było takie, że jedziemy stopem, śpimy na couchsurfingu [platforma internetowa, która pozwala zaoferować i znaleźć darmowe zakwaterowanie na całym świecie – red.] lub u ludzi, których poznamy po drodze. I tak właśnie zrobiliśmy. Dojechaliśmy aż na koło podbiegunowe, w plecakach - bagażach podręcznych mieliśmy śpiwór i ciuchy oraz pojedyncze liofilizaty [suszoną żywność – red.], ktoś przemycił kilka puszek. I to wszystko.
      
       - Jaka jest najważniejsza umiejętność, którą wyniosłaś ze swoich podróży?

       - Podróże to nie ucieczka przed całym światem, bo do tego świata trzeba później wrócić. Ale własnie one nauczyły mnie, żeby nigdy nie poddawać się, nawet jak jest bardzo źle. Gdy się podróżuje, czasami traci się strefę komfortu. Wtedy jest potrzebna osoba, które powie "Nie poddajemy się!". Z zakamarków plecaka wyciąga paczkę sucharów albo gorzką czekoladę, dzieli scyzorykiem tak, żeby każdy dostał kawałeczek i z uśmiechem podaje każdemu. Wraca wtedy wiara, że pomimo niepowodzeń dotrze się do celu. W Szwecji mieliśmy taki moment, że nie udało nam się znaleźć noclegu. Musieliśmy więc wyciągnąć z plecaka namiot i spać w nim przy minus 20 stopniach Celsjusza. Okazało się, że rozbiliśmy się na lodowisku, w bramce od hokeja. Rankiem panowie, którzy wyrównywali nawierzchnię lodowiska, zaciekawieni niespotykanym dotychczas namiotem, zatrzymali swoje prace, podeszli do nas, zapytali kim jesteśmy. Powiedziałam, że przyjechaliśmy z Polski, poprzedniej nocy nie znaleźliśmy noclegu i byliśmy zmuszeni przenocować „pod chmurką“. Zapytali nas, czy nie potrzebujemy pomocy, czy trzeba nas gdzieś podwieźć. Myślę, że samozaparcie, determinacja, wychodzenie z trudnych sytuacji, podejmowanie trudnych decyzji, odnajdywanie się w każdej sytuacji i empatia to cechy, które każdy podróżnik ma w sobie.
      
       - Wracasz do domu i w którym momencie czujesz, że znów musisz wyjechać?

       - Kiedyś miałam tak, że potrafiłam spakować się w plecak i na weekend jechać w góry, bo musiałam naładować akumulatory. Jechałam na stopa do Krakowa, przebijałam się do Zakopanego, szłam w Tatry i wracałam w niedzielę. Niektórzy patrzyli się na mnie jak na wariatkę, mówili, że mogę iść na imprezę, na starówkę, napić się piwa. Mówiłam, że nie, że potrzebuję gór, żeby zrzucić z siebie złą energię. Kiedyś wybrałam się na święta do Maroko. To było pierwsze Boże Narodzenie tak daleko od domu. Ktoś wziął pierożki od babci, ktoś miał barszczyk, puszkę z sardynkami, przełamaliśmy się opłatkiem, ale czułam, że brakuje mi rodziny. To jest minus podróży. Czasami ktoś wyjeżdża na kilka miesięcy, na rok, w tym czasie omijają go rzeczy, które dzieją się tutaj. Ktoś ma urodziny, ktoś imieniny, ktoś bierze ślub a komuś innemu rodzi się dziecko, rodzice mają rocznicę ślubu, siostra wychodzi za mąż. Czasami jesteśmy daleko, a ktoś umiera. To jest największy, negatywny aspekt podróży.
       Dobrzy ludzie, których spotykamy na swojej drodze pomagają tę pustkę i straty jakoś pozalepiać.
       Podobno optymista twierdzi, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów, a pesymista obawia się, że to może być prawda.
       Jak powiedział Howard Truman "Nie pytaj czego świat potrzebuje, pytaj co czyni Cię pełnym życia i rób to. Ponieważ tym, czego świat potrzebuje są ludzie pełni życia".


Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
  • Kasiu gratuluję pasji.Jesteś mądra i dzielna.Pozdrawiam.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    19
    4
    Belfer z ZSG(2016-12-31)
  • Brawo Kasiu! :*
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    15
    3
    @mari(2016-12-31)
  • Super Kasiu
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    14
    2
    Koleżanka z podstawówki (2016-12-31)
  • Jest w tym mieście a raczej wywodzi się z niego, z pewnego środowiska, spore grono osób które wyróżniają się na tle innych tym że są ambitni, pracowici, pomysłowi, odważni, lubiący wyzwania. Brawo Wy, Brawo pani Katarzyno. Jest też kilka osób w tym mieście które za wszelką cenę chcą to środowisko zniszczyć, odbierając im co i rusz ich miejsce do działania ich harcówkę, powody za każdym razem są takie że jest to nieopłacalne a czy opłaca się wychowywanie przez ZHP zdolnych młodych elblążan, czy opłaca się żeby tacy ludzi byli w Elblągu albo poza nim osiągnęli jakiś sukces, pokazali się w świecie. Czy opłaca się zatrudniać na wakacje z MOPSem opiekunów czy taniej jest wysłać instruktorów harcerskich za darmoszkę. Róbcie tak dalej panowie i panie niech kasa, układy i prywata rządzi w tym mieście. dla was poważanie moje skończyło się
  • Jestem pełna podziwu... poszłabym w pani ślady... ale rodzina, dzieci... dbanie o byt... dla rodziny 2+2 pozostają tylko wycieczki z biur podróży. Stopem z dziecmi się nie pojedzie. Ale mimo wszystko podziwiam moja rowiesniczke, że woli podróże, poznawanie innych kultur... brawo. Pani postawiła na podróże a ja na rodzinę. Kształcę swoje dzieci, i chce żeby były kimś tutaj. Myślę o naszym mieście a nie o swoich podróżach. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jedni podróżują i skazuje się z własnej woli na samotność ale są też ludzie kobiety które rodzą w Elblagu dzieci, tu jest wychowują i chcą by tu wynosiły tak wielkie wartości jak pani. Najważniejsze to nie zapomnieć skąd się pochodzi. Wszystkiego najlepszego :)
  • Jest naprawdę wiele osób które mają wyrwe, mają powera. . Osoby młode z pomysłami, z ideami.... a cv ubogie bo jedynie szkoła średnia. Ile to osób które nie zdały matur a naprawdę zdolni... chętni...
  • Ładna i odważna dziewczyna. Pozdrawiam.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    8
    2
    Jam.to(2017-01-01)
  • Se jezdzic po swiecie kazden jeden by chcial a robic w polsce to nie ma komu!
  • Wydaje mi się, że przy samozaparciu i chęciach oraz dobrej organizacji dzieci i rodzinę i wyprawy da się pogodzić. Moja dwójka maluchów spisuje się idealnie, najlepiej bawią się na dzikich wyprawach, które wcale nie muszą być dalekie - dla maluchów wielką przygodą jest wyprawa chociażby do lasu, 1100 km podróży u nas autem też nie jest wyczynem tylko kwestią organizacji :) Nie rozumiem tez zarzutu odnośnie podróży a lokalnego wsparcia to chyba brak czytania ze zrozumieniem i ogólnego pojmowania bo przecież P. Katarzyna usługi pełni na rynku elbląskim a podróże to zajęcie "po pracy", które sprzyja promowaniu regionu i "byciu kimś tutaj".
  • Mój ideał kobiety. .. ale jak taką poznać, skoro ciągle jest w trasie :(
  • @ferdekk - Jak to nie ma komu? Przecież mamy w 20% bezrobocia w województwie. To 20% chętnych do roboty :P
  • Wszystko można pogodzić tylko trzeba chcieć. Zawsze najtrudniej jest zrobić pierwszy krok za drzwi domu. Życie jest tylko jedno LUDZISKA nauczmy się realizować własne marzenia a nie zazdrościć innym. Serdeczności dla Pani i spełnienia marzeń.
Reklama