Piłka nożna, siatkówka i skoki narciarskie należą do najpopularniejszych dyscyplin sportowych w Polsce. Niedawno dołączyła do nich również Formuła 1, a stało się to za sprawą Roberta Kubicy - jedynego polskiego kierowcy w tej klasie. Udało mi się porozmawiać z Piotrem Wójcikiem, liderem elbląskiego fanklubu Roberta Kubicy. Zobacz zdjęcia z wyścigu F 1.
Radek Śmietanko: Jak doszło do założenia fanklubu?
Piotr Wójcik: Na początku należy zaznaczyć, że nie jest to klub formalny. Jest to przede wszystkim grupka znajomych, których łączy zainteresowanie tym sportem. Ja interesuję się Formułą 1 od 4-5 lat, czyli najdłużej z naszej grupy. Tym zainteresowaniem udało mi się zarazić najpierw tatę, a potem paru innych ludzi, głównie z Elbląga. Obecnie grupa liczy 29 osób i w takim gronie wybraliśmy się na wyścig do Niemiec. Dla większości był to pierwszy wyjazd na tego typu imprezę, gdyż ich przygoda z Formułą 1 rozpoczęła się wraz ze startami Roberta Kubicy. Natomiast sama idea fanklubu pojawiła się dopiero w drodze powrotnej z tego wyjazdu. Kiedy wsiadaliśmy do autokaru, popatrzyliśmy po sobie i, widząc, że jesteśmy w identycznych koszulkach i czapeczkach, ktoś powiedział, że wyglądamy jak jakiś fanklub. I tak to było. Padł już pomysł, żeby zgłosić naszą grupę jako oficjalny fanklub Roberta Kubicy jego przedstawicielowi w Polsce.
A gdzie się spotykacie? Macie jakieś swoje stałe miejsce?
W zasadzie nie robimy zebrań jako takich. W pełnym gronie widujemy się przeważnie podczas transmisji F1 w telewizji. Ale zebrań jeszcze nie robiliśmy. Dopiero w planach są pierwsze, podczas nadchodzących wyścigów. Mamy dwa takie miejsca, w których siedzimy i przy piwku i rozmowach o Formule oglądamy wyścigi. Pierwsze z nich to restauracja „Słowiańska”, na piętrze - chociaż aktualnie jest remontowane - gdyż jej właściciel Rafał Postek także jest fanem tego sportu i członkiem naszej grupy. A miejsce drugie to hotel „Kahlberg” w Krynicy Morskiej. W obu tych miejscach każdy może usiąść i w miłej atmosferze, z innymi kibicami, obejrzeć wyścigi na telebimie. Serdecznie zapraszamy.
[W tym momencie dołączył do nas Jacek Brejdak - jeden z członków fanklubu, autor zdjęć wykonanych w Niemczech, które mogą Państwo oglądać na naszej stronie - R.Ś.]
Byliście na wyścigu Roberta Kubicy w Niemczech. Jak wrażenia?
Piotr Wójcik: Było świetnie, naprawdę - rewelacja. Super atmosfera takiego rodzinnego pikniku, takiej… fety samochodowej.
Jacek Brejdak.: Jest zupełnie inaczej niż np. na meczach piłki nożnej. Mimo, że jedni krzyczą: „Kubica!” a inni: „Hamilton!”, nikt sobie za to nie skacze do gardeł. (śmieje się) Nie powstała po prostu profesja pseudo-kibiców. Wszystko odbywa się na spokojnie, w przyjaznej atmosferze.
P.W.: Wiadomo, że ważne jest też, z kim się jedzie. A grupę mieliśmy rewelacyjną, bardzo zgraną. Staliśmy na trybunach, wszyscy w koszulkach BMW Sauber F1 Team i Roberta Kubicy, wszyscy w jednakowych czapeczkach. Jeden z kolegów przez cały czas trzymał taką wielką flagę Polski. No i śpiewaliśmy piosenkę Skaldów, przerobioną przez kabaret OTTO (o Kubicy właśnie), która, można powiedzieć, stała się naszym hymnem. Obcokrajowcy, którzy siedzieli wokół nas, byli w szoku. Część z nich próbowała nawet z nami nucić. To było fantastyczne.
J.B.: Na wyścigi przychodzi cała masa różnych ludzi, o różnym statusie społecznym,
w różnym wieku, bo to jest sport dla kibiców od 0 do 100 lat. No i różnej płci, bo nie jest to sport tylko dla mężczyzn. Co prawda, my pojechaliśmy w męskim gronie, takie było założenie, ale na wyścigi przyjeżdża też mnóstwo kobiet. Jest zupełnie inaczej niż to pokazują w telewizji, bo tam wszystko jest takie „płaskie”, że wyścig się zaczyna, przejadą te okrążenia, wręczenie pucharów, lanie szampana i koniec, nie.
P.W.: No właśnie. W polskiej telewizji brakuje tej całej otoczki, jak np. prezentacja kierowców przed wyścigiem. To można zobaczyć w telewizji niemieckiej, ale w polskiej jeszcze nie. A szkoda.
Więc jak to wszystko wygląda?
P.W.: Cała impreza trwa trzy dni. Od godz. 9 do 18 można siedzieć i oglądać wyścigi.
J.B.: Po dwóch dniach każdy rozpoznawał już kierowców po kaskach, rozróżniał bez problemu bolidy.
P.W.: Formule 1 towarzyszą także inne wyścigi: Puchar Mini, Superpuchar Porsche, formuła BMW i formuła GP2. To na torze. A poza nim toczą się imprezy towarzyszące. Odbywają się różne koncerty, rozstawione są stoiska z pamiątkami i gadżetami związanymi z poszczególnymi teamami albo kierowcami.
J.B.: Przed każdą trybuną znajduje się wielki telebim, na którym można oglądać to, co dzieje się na innych częściach toru. Jest też tablica świetlna pokazująca klasyfikację po każdym okrążeniu.
P.W.: Ważne jest to, gdzie się siedzi. Np. na głównej trybunie nie jest zbyt ciekawie, bo tam widać tak naprawdę tylko start, a potem śmigają przed oczami bolidy jadące
z prędkością 300 km/h. Żadna przyjemność. Nie widać walki o miejsca, nie ma takich emocjonujących zmagań, jakie można oglądać chociażby na zakrętach. W Niemczech spotkaliśmy się także z moim kolegą, Mikołajem Sokołem, komentatorem F1. Jest jedną z najbardziej kompetentnych osób w Polsce, jeżeli chodzi o wyścigi w ogóle. Zszedł do nas z gniazda komentatorskiego, porozmawialiśmy, pośmialiśmy się. Zna cała masę różnych interesujących anegdotek związanych z Formułą 1. Udało nam się również dostać na BMW Pit Lane Park. To takie zamknięte imprezy organizowane przez BMW. Mogliśmy oglądać bolidy w akcji z bliska, na wyciągnięcie ręki. Można było także pobawić się w prawdziwym Pit Stopie: wymienić koła, zatankować, po prostu dotknąć tego, co normalnie wydaje się nieosiągalne. Była też maszyna, w której na własnej skórze można było przekonać się, jakim przeciążeniom poddawani są kierowcy podczas jazdy z prędkością 300 km/h. Uczucie jest całkiem ciekawe, za to trudność opanowania czynności w takich warunkach jest niezmiernie wysoka. Można również dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, np. że kierowcy w trakcie jednego wyścigu mogą stracić od 3 do 5 kilogramów wagi.
J.B.: Warto wspomnieć, że tylko BMW organizuje tego typu atrakcje. W trakcie tej imprezy poznaliśmy wielu asów BMW, uczestniczących w różnych seriach wyścigowych, mamy z nimi zdjęcia, autografy.
P.W.: Z Robertem, niestety, się nie spotkaliśmy, bo był parę godzin przed wyścigiem, więc musiał się skupić, skoncentrować na nim. Ale pozdrowił nas, bo był przez chwilę w Pit Lane Park.
W dniach 16-19 sierpnia ma być również w Polsce Pit Lane Park, w Warszawie, na Bemowie. Wybieracie się?
P.W.: W sumie to już na czymś takim byliśmy, tak że nie będzie wyjazdu grupowego. Myślę, że raczej indywidualnie, jeśli ktoś chciałby jeszcze raz to przeżyć.
A siedzieliście już w bolidzie?
P.W.: Jeszcze nie (śmieje się). Kolega prawie…
J.B.: No, mi się prawie udało, ale ochrona nie pozwoliła. Ja nie wiem, jak oni do tych maszyn się mieszczą? Wiem, że wsiadając, zdejmuje się kierownicę, ale i to by nie pomogło. Wcisnąłem nogi do połowy ud i nic, dalej nie dałem rady.
Jednak taki wyjazd na wyścig musi być drogi? Dwa, trzy dni imprezy, trzeba tam dojechać, wrócić. No i trzeba gdzieś nocować…
P.W.: To nie jest tak. Oczywiście, może to być droga zabawa, np. jeśli chce się pojechać na Grand Prix Monte Carlo. Ale, jak już kolega wspomniał, tam przychodzą ludzie
o różnym statusie społecznym. Bilety na wejście kosztują od 50 do 300 euro, tak że
w zasadzie każdy może sobie na to pozwolić. Wyjazd też nie musi wyglądać tak, że drogi hotel i drogi przelot. Przy każdym torze są miasteczka campingowe, można się rozłożyć z namiotem albo przyczepą.
J.B.: Dojazd też nie musi być drogi. Można pojechać np. w cztery osoby jednym samochodem, wtedy rozłożyć koszty paliwa na czterech. Przy kilku osobach można to naprawdę tanio zorganizować.
Na koniec trochę z innej beczki: Swego czasu mówiło się dużo o wypadku Roberta. Pojawiały się opinie, że to, że przeżył, to zasługa napisu Jan Paweł II na kasku, że to był Palec Boży, a z drugiej strony, że uratowała go po prostu technika. Jakie są wasze opinie na ten temat?
P.W.: Ja powiem szczerze, 50:50. Najprawdopodobniej 5 lat temu przeżyłby to, ale zostałby bardzo poważnie ranny. Tak że JP II mu pomógł.
J.B.: Ja myślę podobnie. Powiedzmy tak: Robert miał potworne szczęście, które pozwoliło zadziałać technologii. Gdyby uderzył pod lekko zmienionym kątem, prawdopodobnie zginąłby.
P.W.: Ciało Kubicy w momencie uderzenia ważyło 5,5 tony. Przeciążenie osiągnęło 75 G. Aż trudno sobie to wyobrazić, ale tak było. Wypadek Roberta pokazał, że nie jest to taka impreza w stylu „cyrk przyjechał do wsi”. Jest to cholernie niebezpieczny sport. I, między innymi, adrenalina związana z tym niebezpieczeństwem przyciąga kibiców.
Dziękuję bardzo za rozmowę i powiedzcie jeszcze, czego można Wam życzyć?
P.W.: Czego życzyć… Żeby udało nam się chociaż raz w roku wyjechać na wyścig.
Piotr Wójcik: Na początku należy zaznaczyć, że nie jest to klub formalny. Jest to przede wszystkim grupka znajomych, których łączy zainteresowanie tym sportem. Ja interesuję się Formułą 1 od 4-5 lat, czyli najdłużej z naszej grupy. Tym zainteresowaniem udało mi się zarazić najpierw tatę, a potem paru innych ludzi, głównie z Elbląga. Obecnie grupa liczy 29 osób i w takim gronie wybraliśmy się na wyścig do Niemiec. Dla większości był to pierwszy wyjazd na tego typu imprezę, gdyż ich przygoda z Formułą 1 rozpoczęła się wraz ze startami Roberta Kubicy. Natomiast sama idea fanklubu pojawiła się dopiero w drodze powrotnej z tego wyjazdu. Kiedy wsiadaliśmy do autokaru, popatrzyliśmy po sobie i, widząc, że jesteśmy w identycznych koszulkach i czapeczkach, ktoś powiedział, że wyglądamy jak jakiś fanklub. I tak to było. Padł już pomysł, żeby zgłosić naszą grupę jako oficjalny fanklub Roberta Kubicy jego przedstawicielowi w Polsce.
A gdzie się spotykacie? Macie jakieś swoje stałe miejsce?
W zasadzie nie robimy zebrań jako takich. W pełnym gronie widujemy się przeważnie podczas transmisji F1 w telewizji. Ale zebrań jeszcze nie robiliśmy. Dopiero w planach są pierwsze, podczas nadchodzących wyścigów. Mamy dwa takie miejsca, w których siedzimy i przy piwku i rozmowach o Formule oglądamy wyścigi. Pierwsze z nich to restauracja „Słowiańska”, na piętrze - chociaż aktualnie jest remontowane - gdyż jej właściciel Rafał Postek także jest fanem tego sportu i członkiem naszej grupy. A miejsce drugie to hotel „Kahlberg” w Krynicy Morskiej. W obu tych miejscach każdy może usiąść i w miłej atmosferze, z innymi kibicami, obejrzeć wyścigi na telebimie. Serdecznie zapraszamy.
[W tym momencie dołączył do nas Jacek Brejdak - jeden z członków fanklubu, autor zdjęć wykonanych w Niemczech, które mogą Państwo oglądać na naszej stronie - R.Ś.]
Byliście na wyścigu Roberta Kubicy w Niemczech. Jak wrażenia?
Piotr Wójcik: Było świetnie, naprawdę - rewelacja. Super atmosfera takiego rodzinnego pikniku, takiej… fety samochodowej.
Jacek Brejdak.: Jest zupełnie inaczej niż np. na meczach piłki nożnej. Mimo, że jedni krzyczą: „Kubica!” a inni: „Hamilton!”, nikt sobie za to nie skacze do gardeł. (śmieje się) Nie powstała po prostu profesja pseudo-kibiców. Wszystko odbywa się na spokojnie, w przyjaznej atmosferze.
P.W.: Wiadomo, że ważne jest też, z kim się jedzie. A grupę mieliśmy rewelacyjną, bardzo zgraną. Staliśmy na trybunach, wszyscy w koszulkach BMW Sauber F1 Team i Roberta Kubicy, wszyscy w jednakowych czapeczkach. Jeden z kolegów przez cały czas trzymał taką wielką flagę Polski. No i śpiewaliśmy piosenkę Skaldów, przerobioną przez kabaret OTTO (o Kubicy właśnie), która, można powiedzieć, stała się naszym hymnem. Obcokrajowcy, którzy siedzieli wokół nas, byli w szoku. Część z nich próbowała nawet z nami nucić. To było fantastyczne.
J.B.: Na wyścigi przychodzi cała masa różnych ludzi, o różnym statusie społecznym,
w różnym wieku, bo to jest sport dla kibiców od 0 do 100 lat. No i różnej płci, bo nie jest to sport tylko dla mężczyzn. Co prawda, my pojechaliśmy w męskim gronie, takie było założenie, ale na wyścigi przyjeżdża też mnóstwo kobiet. Jest zupełnie inaczej niż to pokazują w telewizji, bo tam wszystko jest takie „płaskie”, że wyścig się zaczyna, przejadą te okrążenia, wręczenie pucharów, lanie szampana i koniec, nie.
P.W.: No właśnie. W polskiej telewizji brakuje tej całej otoczki, jak np. prezentacja kierowców przed wyścigiem. To można zobaczyć w telewizji niemieckiej, ale w polskiej jeszcze nie. A szkoda.
Więc jak to wszystko wygląda?
P.W.: Cała impreza trwa trzy dni. Od godz. 9 do 18 można siedzieć i oglądać wyścigi.
J.B.: Po dwóch dniach każdy rozpoznawał już kierowców po kaskach, rozróżniał bez problemu bolidy.
P.W.: Formule 1 towarzyszą także inne wyścigi: Puchar Mini, Superpuchar Porsche, formuła BMW i formuła GP2. To na torze. A poza nim toczą się imprezy towarzyszące. Odbywają się różne koncerty, rozstawione są stoiska z pamiątkami i gadżetami związanymi z poszczególnymi teamami albo kierowcami.
J.B.: Przed każdą trybuną znajduje się wielki telebim, na którym można oglądać to, co dzieje się na innych częściach toru. Jest też tablica świetlna pokazująca klasyfikację po każdym okrążeniu.
P.W.: Ważne jest to, gdzie się siedzi. Np. na głównej trybunie nie jest zbyt ciekawie, bo tam widać tak naprawdę tylko start, a potem śmigają przed oczami bolidy jadące
z prędkością 300 km/h. Żadna przyjemność. Nie widać walki o miejsca, nie ma takich emocjonujących zmagań, jakie można oglądać chociażby na zakrętach. W Niemczech spotkaliśmy się także z moim kolegą, Mikołajem Sokołem, komentatorem F1. Jest jedną z najbardziej kompetentnych osób w Polsce, jeżeli chodzi o wyścigi w ogóle. Zszedł do nas z gniazda komentatorskiego, porozmawialiśmy, pośmialiśmy się. Zna cała masę różnych interesujących anegdotek związanych z Formułą 1. Udało nam się również dostać na BMW Pit Lane Park. To takie zamknięte imprezy organizowane przez BMW. Mogliśmy oglądać bolidy w akcji z bliska, na wyciągnięcie ręki. Można było także pobawić się w prawdziwym Pit Stopie: wymienić koła, zatankować, po prostu dotknąć tego, co normalnie wydaje się nieosiągalne. Była też maszyna, w której na własnej skórze można było przekonać się, jakim przeciążeniom poddawani są kierowcy podczas jazdy z prędkością 300 km/h. Uczucie jest całkiem ciekawe, za to trudność opanowania czynności w takich warunkach jest niezmiernie wysoka. Można również dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, np. że kierowcy w trakcie jednego wyścigu mogą stracić od 3 do 5 kilogramów wagi.
J.B.: Warto wspomnieć, że tylko BMW organizuje tego typu atrakcje. W trakcie tej imprezy poznaliśmy wielu asów BMW, uczestniczących w różnych seriach wyścigowych, mamy z nimi zdjęcia, autografy.
P.W.: Z Robertem, niestety, się nie spotkaliśmy, bo był parę godzin przed wyścigiem, więc musiał się skupić, skoncentrować na nim. Ale pozdrowił nas, bo był przez chwilę w Pit Lane Park.
W dniach 16-19 sierpnia ma być również w Polsce Pit Lane Park, w Warszawie, na Bemowie. Wybieracie się?
P.W.: W sumie to już na czymś takim byliśmy, tak że nie będzie wyjazdu grupowego. Myślę, że raczej indywidualnie, jeśli ktoś chciałby jeszcze raz to przeżyć.
A siedzieliście już w bolidzie?
P.W.: Jeszcze nie (śmieje się). Kolega prawie…
J.B.: No, mi się prawie udało, ale ochrona nie pozwoliła. Ja nie wiem, jak oni do tych maszyn się mieszczą? Wiem, że wsiadając, zdejmuje się kierownicę, ale i to by nie pomogło. Wcisnąłem nogi do połowy ud i nic, dalej nie dałem rady.
Jednak taki wyjazd na wyścig musi być drogi? Dwa, trzy dni imprezy, trzeba tam dojechać, wrócić. No i trzeba gdzieś nocować…
P.W.: To nie jest tak. Oczywiście, może to być droga zabawa, np. jeśli chce się pojechać na Grand Prix Monte Carlo. Ale, jak już kolega wspomniał, tam przychodzą ludzie
o różnym statusie społecznym. Bilety na wejście kosztują od 50 do 300 euro, tak że
w zasadzie każdy może sobie na to pozwolić. Wyjazd też nie musi wyglądać tak, że drogi hotel i drogi przelot. Przy każdym torze są miasteczka campingowe, można się rozłożyć z namiotem albo przyczepą.
J.B.: Dojazd też nie musi być drogi. Można pojechać np. w cztery osoby jednym samochodem, wtedy rozłożyć koszty paliwa na czterech. Przy kilku osobach można to naprawdę tanio zorganizować.
Na koniec trochę z innej beczki: Swego czasu mówiło się dużo o wypadku Roberta. Pojawiały się opinie, że to, że przeżył, to zasługa napisu Jan Paweł II na kasku, że to był Palec Boży, a z drugiej strony, że uratowała go po prostu technika. Jakie są wasze opinie na ten temat?
P.W.: Ja powiem szczerze, 50:50. Najprawdopodobniej 5 lat temu przeżyłby to, ale zostałby bardzo poważnie ranny. Tak że JP II mu pomógł.
J.B.: Ja myślę podobnie. Powiedzmy tak: Robert miał potworne szczęście, które pozwoliło zadziałać technologii. Gdyby uderzył pod lekko zmienionym kątem, prawdopodobnie zginąłby.
P.W.: Ciało Kubicy w momencie uderzenia ważyło 5,5 tony. Przeciążenie osiągnęło 75 G. Aż trudno sobie to wyobrazić, ale tak było. Wypadek Roberta pokazał, że nie jest to taka impreza w stylu „cyrk przyjechał do wsi”. Jest to cholernie niebezpieczny sport. I, między innymi, adrenalina związana z tym niebezpieczeństwem przyciąga kibiców.
Dziękuję bardzo za rozmowę i powiedzcie jeszcze, czego można Wam życzyć?
P.W.: Czego życzyć… Żeby udało nam się chociaż raz w roku wyjechać na wyścig.
Radek Śmietanko