UWAGA!

Nie lubię obiecywać gruszek na wierzbie

 Elbląg, Ewa Białkowska
Ewa Białkowska (fot. AD).

Niedawno startowała w wyborach prezydenta Elbląga, które, jak mówi, były dla niej kolejnym wyzwaniem i sporym doświadczeniem. Jej pasją i sposobem na życie jest jednak łyżwiarstwo szybkie. Do niedawna była trenerem żeńskiej polskiej kadry kobiecej w tej dyscyplinie, dziś wraz z polską kadrą łyżwiarzy szykuje się do zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi. O przygotowaniach do olimpiady rozmawiam z Ewą Białkowską.

– Jest Pani obecnie koordynatorką polskich łyżwiarzy szybkich. Już za niespełna miesiąc czekają nas Igrzyska Olimpijskie w Soczi, jak wyglądały przygotowania naszych łyżwiarzy do tej wielkiej sportowej imprezy?
      
Ewa Białkowska: – Przygotowania do igrzysk rozpoczynają się zawsze cztery lata przed samą imprezą, nie opierają się na ostatnich dniach czy miesiącach. Jest to więc długoletni proces. Po igrzyskach w Vancouver powołano nową kadrę i wprowadzono nowy system organizacji. Wiadomo, że wszystkich interesuje najbardziej ostatni cykl przygotowań, czyli ostatni rok. Muszę powiedzieć, że przebiegł on bez większych komplikacji. Wszyscy zawodnicy byli zdrowi, obyło się bez kontuzji, odbyły się wszystkie zgrupowania zaplanowane przez sztab szkoleniowy. Mieliśmy pełne zabezpieczenie finansowe, sprzętowe i organizacyjne.
      
       – Jakie zadania należą do Pani jako koordynatora polskiej kadry?
      
– Rolę koordynatora pełnię od dwóch lat. Zaraz po Vancouver zapowiadałam, że zrezygnuję z trenerstwa, jednak jeszcze przez rok prowadziłam swoje dziewczyny. Potem przekazałam pałeczkę młodszym i przeszłam na stanowisko trenera koordynatora. Mam pod sobą trzech trenerów i współpracuję z nimi po to, by kadra osiągała jeszcze lepsze wyniki.
      
       – Ile czasu w ciągu roku spędza Pani poza rodzinnym Elblągiem?
      
– Dużo. Obecnie nie muszę brać czynnego udziału w każdym szkoleniu, tę pracę wykonują specjalnie do tego powołani trenerzy. Natomiast ja koordynuję ich pracę. Sprawdzam, czy treningi są dobrze prowadzone pod względem merytorycznym, kieruję całym procesem w ministerstwie i w Polskim Komitecie Olimpijskim, by wszystko było zgrane, dopięte z każdej strony, zabezpieczone i prawidłowo prowadzone. Zmieniłam swoją funkcję właśnie po to, żeby tak dużo nie jeździć. Gdy byłam trenerem, nie było mnie w domu przez 260 dni w roku. Trener pracujący z kadrą olimpijską tyle właśnie czasu spędza poza domem. Teraz nie muszę być na każdym zgrupowaniu.
      
       – Czy nasi łyżwiarze mają szansę na zdobycie medalu?
      
– Mają ogromną szansę. Gdy wyjeżdżaliśmy do Vancouver, można było powiedzieć, że byliśmy bez szans. A jednak moje dziewczyny zdobyły medal, mimo, że nikt na to nie liczył. Ja po cichu wierzyłam, że ten medal będzie, dlatego, że postawiłam wtedy na szkolenie drużynowe. Musiałam tak zrobić tylko i wyłącznie dlatego, że kadrę kobiet przejęłam bardzo późno. Miałam tylko cztery lata na zrobienie z nich, nieopierzonych pisklaków, ptaków. Dziewczyny zrobiły olbrzymi postęp, poddały się całemu procesowi treningowemu i uwierzyły w to, że można coś osiągnąć. Natomiast dziś są już faworytkami. Teraz są to prawdziwe orlice i wierzę głęboko, że moja drużyna zdobędzie medal. Duży postęp zrobiła także drużyna męska i myślę, że ona również jest w stanie zdobyć medal. Indywidualnie liczę na występ Zbigniewa Bródki i Katarzyny Bachledy-Curuś.
      
       – A w których reprezentacjach upatruje Pani najgroźniejszych przeciwników? Jakich mamy rywali?
      
– Igrzyska rządzą się własnymi prawami i czasami faworyci, ci, którzy są mistrzami świata czy Europy, nie wygrywają na igrzyskach. Niemniej jednak faworytów należy upatrywać przede wszystkim w Holendrach i chodzi tu zarówno o kobiety, jak i o mężczyzn. Holandia jest bowiem zdecydowaną potęgą łyżwiarstwa. Oczywiście jest nią także Rosja, która porządnie się zbroi, bo przecież właśnie w ich kraju odbywają się igrzyska. Poza tym świetnie przygotować swoich zawodników potrafią także Stany Zjednoczone, więc ich także należy się obawiać. Faworytką w biegach długich jest Czeszka Martina Sablikova. Z resztą zawodników staniemy do równej walki.
      
       – Kto z Elbląga wybił się w łyżwiarstwie? Jak radzi sobie Sebastian Kłosiński?
      
– Sebastian jest zawodnikiem short tracku, niezłym, młodym, rozwijającym się zawodnikiem. Myślę, że ma szansę na udział w kolejnych igrzyskach. Jednak ja mówię tu cały czas o torze długim, Polacy mają bowiem sukcesy właśnie na tym torze. Tutaj jest potęga. Short track nie ma tak bogatej tradycji. Jest to młoda dyscyplina, bo ma zaledwie 23 lata. Na torze krótkim, czyli tzw. short tracku, na razie raczkujemy. Jeśli chodzi o Elbląg, to istniał tu tylko i wyłącznie tor długi. A jeśli chodzi o elbląskich łyżwiarzy? Na mistrzostwach świata i Europy reprezentowały nas Helena Pilejczyk, Janka Korowicka, ja czy Erwina Ryś-Ferens. Mogłabym tutaj wymieniać jeszcze wiele nazwisk. Sięgając jednak niedaleko wstecz, elbląską olimpijką była Ewa Wasilewska, a olimpijczykiem Artur Szafrański.
      
       – Czyli można w Elblągu rozpocząć karierę łyżwiarską?
      
– Oczywiście. Istnieje myśl szkoleniowa i trenerska, jeśli chodzi o tor długi, czego jeszcze nie ma w short tracku. Jesteśmy na dobrej drodze.
      
       – Jak wyłapuje się te talenty i jakie predyspozycje powinien mieć przyszły łyżwiarz?
      
– Są to umiejętności, które się nabywa. Trzeba być w miarę sprawnym, albo wytrzymałym, albo szybkościowcem. I trzeba kochać się zmęczyć. Każdy nadaje się do łyżwiarstwa, jest to bowiem wszechstronna dyscyplina. Tylko jeden jest bardziej zdolny i osiąga szybciej sukcesy, a drugi czasami musi poświęcić na to dziesięć, piętnaście lat. To zależy. Tu liczy się wytrwałość i samozaparcie. I jeżeli ktoś to samozaparcie ma, ma szansę odnieść sukces, podobnie jak w każdej dziedzinie życia.
      
       – Kiedy Pani wyrusza do Soczi?
      
– 7. lutego jest otwarcie igrzysk, 8. jest pierwszy start. Cała nasza ekipa wyjeżdża 1. lutego. Na torze krótkim mamy zakwalifikowaną tylko jedną zawodniczkę, na długim dziesięciu: cztery kobiety i sześciu mężczyzn.
      
       – Jak Pani wspomina swoje początki jako trenera?
      
– Jako trener pracuję już od 1985 roku. Najpierw byłam trenerem klubowym, potem trenerem współpracującym, następnie przez dziesięć lat trenerem kadry. Skończyłam AWF, uprawiałam wyczynowo łyżwiarstwo szybkie, będąc reprezentantką kraju, potem skończyłam kurs trenerski najpierw drugiej, potem pierwszej klasy. Od razu rozpoczęłam swoją pracę trenerską w klubie sportowym „Orzeł”, jednocześnie też pracowałam w szkole, bowiem najwięcej talentów można wyłapać właśnie tam. Pracowałam w Szkole Podstawowej nr 12, która specjalizowała się i dalej specjalizuje w łyżwiarstwie szybkim. Pracowała tam wcześniej pani Helena Pilejczyk, po której przejęłam tradycje, potem przejął je mój mąż, który do dziś uczy w tej szkole. Z czasem przeszłam do pracy w Warszawie i jestem tam do tej pory.
      
       – Jak podsumowałaby Pani swój udział w wyborach na prezydenta Elbląga? Skąd wziął się pomysł, by startować w wyborach?
      
– Jako sportowiec ciągle szukam nowych wyzwań. Nowym wyzwaniem było przejęcie pracy trenera koordynatora, podobnym wyzwaniem był start w wyborach. Było to trochę na wariackich papierach, bowiem nie jestem związana z żadną partią, nie udzielam się partyjnie. Natomiast lubię nowe wyzwania i kiedy zaproponowano mi udział w wyborach, zgodziłam się. Znałam prywatnie pana Janusza Palikota i to on mi to zaproponował, a miałam bardzo mało czasu na zastanowienie się. Pomyślałam sobie: najwyżej przeżyję fajną przygodę, która mnie czegoś nauczy. A nauczyła mnie naprawdę dużo. Muszę powiedzieć, że bardzo się bałam. Nigdy nie byłam dobrym mówcą, nie umiem lać wody, a polityk musi. Musi też umieć kłamać, a ja nie potrafię. Nie umiałam obiecywać ludziom czegoś, z czego wiem, że się nie wywiążę. Być może dlatego przegrałam te wybory. Przegrałam? Ja nie brałam w ogóle pod uwagę, że je wygram! Nie nadaję się na polityka być może dlatego, że jestem szczera i nie potrafię obiecywać gruszek na wierzbie. W sporcie króluje zasada fair play, tam się nie oszukuje. Byłabym w nim niewiarygodna, gdybym obiecywała co innego i robiła co innego. Przeniosłam tę zasadę na grunt polityki i to się raczej nie sprawdziło, bo wyborcy woleli obietnice. Na pewno jednak zdobyłam duże doświadczenie, za które jestem naprawdę wdzięczna.
      
       – Spróbowałaby Pani jeszcze raz?
      
– Być może jeszcze kiedyś się skuszę, teraz jestem na pewno trochę mądrzejsza. Może spróbuję, jednak już na niższym szczeblu, bo prezydentura to naprawdę wysoki pułap. Z pewnością nie będę wtedy obiecywać gruszek na wierzbie.
      
      
dk

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama