Wybory samorządowe już za dwa tygodnie. Jak można się było spodziewać, w kampanii mało jest wątków merytorycznych. Kandydatom wcale nie zależy, aby ktokolwiek na nich głosował. Jedyną informacją dla wyborcy jest plakat lub ulotka z wizerunkiem kandydata.
Tymczasem na dwa tygodnie przed wyborami w dalszym ciągu nie wiadomo, co kandydaci na radnych chcą konkretnego zrobić w naszym mieście. Gorzej, przeciętny wyborca nie wie jak wygląda kandydat na radnego. Nie jest chyba niczym dziwnym, że wyborca chciałby się dowiedzieć, co zmieni się w Elblągu po czterech latach. Jedyną osobą, która próbuje przebić się z programem jest kandydat Obywatelskiego Elbląga – niestety obiecuje przysłowiowe „gruszki na wierzbie”.
Powstaje pytanie: dlaczego wyborca ma pójść na wybory? Kandydaci na radnych liczą na to, że elektorat pofatyguje się do lokali wyborczych i zagłosuje z poczucia obowiązku. Tylko dlaczego akurat na tego kandydata? Elektorat ma się kierować nazwą komitetu wyborczego? Wyborca ma głosować na PiS, bo lubi Jarosława Kaczyńskiego? A dlaczego ma głosować na EKO? Kandydatom EKO nie zależy na mandatach radnych? Bo prowadzą taką kampanię, jakby się już z porażką pogodzili. I to zdanie dotyczy niemalże wszystkich kandydatów na radnych.
Komitetom brakuje strategii, odpowiedzi na najprostsze pytanie: dlaczego to my właśnie mamy wygrać wybory? Zbyt populistyczna byłaby odpowiedź, że niektórzy kandydaci chcą jedynie zapewnić sobie dodatkowe pieniądze za diety. Wydaje się, że za cztery lata w przyszłych wyborach samorządowych komitet, który postawi na kampanię bezpośrednią, którego kandydaci nie będą anonimowi dla elektoratu może zdobyć kilkanaście miejsc w radzie. Dziwię się także kandydatom na prezydenta miasta, że nie wspierają kandydatów swojego komitetu. Prezydent bez większości w radzie miasta może jedynie na bieżąco administrować miastem. Ale w przypadku kandydatów na prezydenta też trudno dopatrzeć się jakieś wizji miasta.
Dwa tygodnie przed końcem kampanii można śmiało zaryzykować tezę, że frekwencja w Elblągu będzie należała do najniższych w Polsce. Kolorem kampanii w Elblągu jest czarny – brak koloru.
Powstaje pytanie: dlaczego wyborca ma pójść na wybory? Kandydaci na radnych liczą na to, że elektorat pofatyguje się do lokali wyborczych i zagłosuje z poczucia obowiązku. Tylko dlaczego akurat na tego kandydata? Elektorat ma się kierować nazwą komitetu wyborczego? Wyborca ma głosować na PiS, bo lubi Jarosława Kaczyńskiego? A dlaczego ma głosować na EKO? Kandydatom EKO nie zależy na mandatach radnych? Bo prowadzą taką kampanię, jakby się już z porażką pogodzili. I to zdanie dotyczy niemalże wszystkich kandydatów na radnych.
Komitetom brakuje strategii, odpowiedzi na najprostsze pytanie: dlaczego to my właśnie mamy wygrać wybory? Zbyt populistyczna byłaby odpowiedź, że niektórzy kandydaci chcą jedynie zapewnić sobie dodatkowe pieniądze za diety. Wydaje się, że za cztery lata w przyszłych wyborach samorządowych komitet, który postawi na kampanię bezpośrednią, którego kandydaci nie będą anonimowi dla elektoratu może zdobyć kilkanaście miejsc w radzie. Dziwię się także kandydatom na prezydenta miasta, że nie wspierają kandydatów swojego komitetu. Prezydent bez większości w radzie miasta może jedynie na bieżąco administrować miastem. Ale w przypadku kandydatów na prezydenta też trudno dopatrzeć się jakieś wizji miasta.
Dwa tygodnie przed końcem kampanii można śmiało zaryzykować tezę, że frekwencja w Elblągu będzie należała do najniższych w Polsce. Kolorem kampanii w Elblągu jest czarny – brak koloru.
sebek