Na początku lipca ub.r. w Kadynach spłonął dom, w którym mieszkały trzy rodziny. Nikomu nic się nie stało, ale pożar sprawił, że budynek nie nadaje się do ponownego zamieszkania. Dwie rodziny domagają się odszkodowania od właścicieli mieszkania, w którym wybuchł pożar. Chcą 200 i 250 tys. zł.
Agnieszka Z. jest oskarżona o nieumyślne spowodowanie pożaru. Kobieta nie była wcześniej karana. Na dzisiejszej (17 września) rozprawie przed Sądem Okręgowym w Elblągu powiedziała, że "rozumie zarzut, ale się z nim nie zgadza".
Jak mówiła, dzień wcześniej, ok. godz. 18 poszła podłożyć do pieca, którym ogrzewała mieszkanie i zamknęła drzwiczki. Później położyła dzieci, a sama przed tym jak poszła spać, ok. godz. 22, zapaliła papierosa w kotłowni. Jak podkreśliła został dokładnie zagaszony, w głębokiej popielniczce. Zanim położyła się do łóżka wszystko dokładnie sprawdziła, bo jak mówiła "taki ma zwyczaj". Do pieca, który znajdował się w kotłowni, miała już nie podkładać. Według niej został on zamontowany poprawnie, nie był również przestarzały.
Jak relacjonowała obudził ją hałas. Poszła więc do kuchni i zobaczyła poświatę, weszła do kotłowni. Według niej płonął cały sufit, ale dymu nie było. Piec, którym oskarżona ogrzewała mieszkanie, miał się nie palić. Kobieta zabrała z domu dzieci, pobiegła do sąsiadki, wezwała straż pożarną.
Na dzisiejszej rozprawie pytana o przyczynę mówiła, że według niej pożar wybuchł przez przestarzałą instalację elektryczną, która miała należeć do sąsiadów, ale znajdowała się nad jej mieszkaniem. Kobieta wskazywała, że dowiedziała się o tym, gdy robiła remont dachu. Wtedy miał przyjść elektryk, który, według oskarżonej, miał wykryć nieprawidłowości u sąsiadów.
Z kolei jej sąsiadka, która zeznawała dziś jako świadek, mówiła, że ze środka dachu wydobywał się dym. Na pytanie, czy wie ile lat mogłaby mieć instalacja elektryczna w jej domu kobieta odpowiedziała, że nie. Pamiętała, że była ona wymieniana, ale nie wiedziała, kto te prace prowadził. Nie zapomniała natomiast słów, które miała powiedzieć oskarżona w dniu pożaru, czyli że "pali się u niej pożar w kotłowni". Mieszkanie sąsiadów oskarżonej nie było ubezpieczonej.
Kolejna rozprawa odbędzie się 8 grudnia.
Jak mówiła, dzień wcześniej, ok. godz. 18 poszła podłożyć do pieca, którym ogrzewała mieszkanie i zamknęła drzwiczki. Później położyła dzieci, a sama przed tym jak poszła spać, ok. godz. 22, zapaliła papierosa w kotłowni. Jak podkreśliła został dokładnie zagaszony, w głębokiej popielniczce. Zanim położyła się do łóżka wszystko dokładnie sprawdziła, bo jak mówiła "taki ma zwyczaj". Do pieca, który znajdował się w kotłowni, miała już nie podkładać. Według niej został on zamontowany poprawnie, nie był również przestarzały.
Jak relacjonowała obudził ją hałas. Poszła więc do kuchni i zobaczyła poświatę, weszła do kotłowni. Według niej płonął cały sufit, ale dymu nie było. Piec, którym oskarżona ogrzewała mieszkanie, miał się nie palić. Kobieta zabrała z domu dzieci, pobiegła do sąsiadki, wezwała straż pożarną.
Na dzisiejszej rozprawie pytana o przyczynę mówiła, że według niej pożar wybuchł przez przestarzałą instalację elektryczną, która miała należeć do sąsiadów, ale znajdowała się nad jej mieszkaniem. Kobieta wskazywała, że dowiedziała się o tym, gdy robiła remont dachu. Wtedy miał przyjść elektryk, który, według oskarżonej, miał wykryć nieprawidłowości u sąsiadów.
Z kolei jej sąsiadka, która zeznawała dziś jako świadek, mówiła, że ze środka dachu wydobywał się dym. Na pytanie, czy wie ile lat mogłaby mieć instalacja elektryczna w jej domu kobieta odpowiedziała, że nie. Pamiętała, że była ona wymieniana, ale nie wiedziała, kto te prace prowadził. Nie zapomniała natomiast słów, które miała powiedzieć oskarżona w dniu pożaru, czyli że "pali się u niej pożar w kotłowni". Mieszkanie sąsiadów oskarżonej nie było ubezpieczonej.
Kolejna rozprawa odbędzie się 8 grudnia.
mw