Lokalnie – bo zagrażał Władysławowi Mańkutowi, centralnie – bo Napieralski uważa go za człowieka Olejniczaka. Dlatego SLD nie chciał, by Witold Gintowt-Dziewałtowski ponownie znalazł się w Sejmie. W środę na konferencji prasowej wieloletni poseł SLD wyjaśniał dziennikarzom powody swojej decyzji o kandydowaniu do Senatu z listy Platformy Obywatelskiej.
[Dziennikarze] – Co takiego się stało, że zdecydował się Pan kandydować do Senatu z Platformy Obywatelskiej?
Witold Gintowt-Dziewałtowski: – Już od pewnego czasu sygnalizowałem moje nie najlepsze wrażenia w związku z przygotowaniami do kampanii wyborczej wewnątrz Sojuszu Lewicy Demokratycznej. To są tego skutki.
– A konkretnie?
– Do dziś nie otrzymałem ze strony władz wojewódzkich SLD, które konstruowały listy kandydatów do parlamentu, żadnej propozycji. O moim możliwym kandydowaniu do Senatu z listy SLD dowiedziałem się z gazet elbląskich, nikt ze mną na ten temat nie rozmawiał, nikt mnie nie pytał o zdanie, nikt nie chciał wiedzieć, co na ten temat myślę. Powtarzałem od samego początku, że to, co może mnie skłonić do kandydowania z list Sojuszu, to jedno z dwóch pierwszych miejsc na liście poselskiej, które dają jakąś szansę wyboru, szansę kontynuowania tej pracy, którą przez 14 lat na rzecz lewicy, ale również Rzeczypospolitej, wykonuję. Przez ten czas nie otrzymałem żadnej oferty, nie było też możliwości spotkania się z przedstawicielami władz wojewódzkich SLD, natomiast miałem informacje z innych źródeł, które jednoznacznie potwierdzały, że przewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD Władysław Mańkut czyni wszystko, co tylko możliwe, żeby nie dopuścić mnie do kandydowania z listy SLD z okręgu elbląskiego do Sejmu.
– Co na to władze krajowe SLD?
– Po kilku tygodniach oczekiwania na ewentualny kontakt, prób umawiania się z władzami wojewódzkimi, spotkałem się z przedstawicielami władz krajowych Sojuszu, którzy potwierdzili niechęć pana przewodniczącego Mańkuta do mojego kandydowania. Na moje pytanie, czy SLD zamierza mnie wykorzystać w najbliższych wyborach, odpowiedzieli, że owszem, będą się starali, żebym się znalazł na liście kandydatów do Sejmu. Mniej więcej na tydzień przed Radą Krajową SLD, która zatwierdzała listy kandydatów do Sejmu i Senatu, poinformowano mnie, że udało się wytargować piąte miejsce na liście elbląskiej. Nie wykazałem entuzjazmu po zapoznaniu się z tą informacją. Powtórzyłem, że interesuje mnie jedynka albo dwójka i poczekam na decyzję ostateczną.
– I jaka była to decyzja?
– Dzień przed Radą Krajową otrzymałem informację, że piąte miejsce pozostaje aktualne, nic się nie dało zrobić. Odpowiedziałem, że ta propozycja jest dla mnie nie do przyjęcia, więc nie będę kandydował. Po paru godzinach otrzymałem telefon, że udało się wytargować trzecie miejsce na liście. Powtórzyłem, że nie interesuje mnie ta propozycja. Tuż przed posiedzeniem Rady Krajowej dowiedziałem się, że mam być kandydatem do Senatu. Też nie pytano mnie o zdanie. Powtórzyłem to, co wcześniej mówiłem, że rezygnuję z kandydowania, nawet, jeśli dostałbym jedynkę na liście do Sejmu.
– Dlaczego odrzucił Pan Senat?
– Szanse dostania się do Senatu z okręgu elbląskiego z listy SLD są zerowe, to była ewidentna próba odsunięcia mnie. Uznałem, że to, co się wokół mnie dzieje, potwierdza, że SLD, jego kierownictwo nie jest w ogóle zainteresowane moją osobą, że jestem niepotrzebny, nikt nie zamierza zabiegać o to, żebym znalazł się wśród parlamentarzystów kolejnej kadencji.
– Wie Pan, dlaczego?
– Próbując wyjaśnić tę sytuację, ja sam i moi przyjaciele z Warszawy w sposób jednoznaczny oceniliśmy, że jest to skutek tego, że kiedyś byłem bliskim współpracownikiem Wojtka Olejniczaka i nadal pozostałem – w przekonaniu obecnego przewodniczącego SLD Grzegorza Napieralskiego – człowiekiem Olejniczaka. Nie jestem więc godny ani zaufania, ani jakichkolwiek awansów. Z drugiej strony, świadomość tego, że przewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD, pan Mańkut, czyni wszystko, by uniemożliwić moje kandydowanie z listy SLD, a jednocześnie na liście znalazł się pan Henryk Słonina i jeszcze parę innych osób, co do których miałem zastrzeżenia, praktycznie rzecz biorąc, wykluczyły zarówno możliwość, jak i chęć mojego kandydowania. [ostatecznie na liście SLD Henryka Słoniny raczej nie będzie, przekonamy się o tym za kilka dni, gdy listy zostaną zarejestrowane – PD].
– A oferta Platformy, kiedy się pojawiła?
– Na parę dni przed niedzielną [21 sierpnia – PD] konferencją prasową w Warszawie, o której państwo pisaliście. Ta propozycja nie była warunkowana czymkolwiek, nie żądano ode mnie ani zmiany poglądów, ani zmiany przekonań. Stwierdzono, że ta propozycja jest adresowana do mnie głównie z powodów profesjonalnych – Platforma uważa, że byłem dobrym, kompetentnym i skutecznym posłem, moje działania, z którymi politycy Platformy też mieli do czynienia, legitymizują moją wartość. Budując taką, a nie inną, ofertę dla wyborców, starając się wzmocnić frakcję lewicową Platformy, uznano, że taka osoba, jak ja, może być przydatna.
– Kiedy zdecydował się Pan kandydować z Platformy?
– Decyzję o przyjęciu tej oferty podjąłem w poniedziałek [22 sierpnia – PD]. Również w poniedziałek – z tego, co wiem – tę decyzję zaaprobowały organy statutowe Platformy Obywatelskiej.
– A co z członkowstwem w SLD?
– Podjąłem decyzję o rezygnacji z przewodniczenia Radzie Miejskiej SLD, a we wtorek [23 sierpnia – PD] na posiedzeniu koła SLD, do którego należę, złożyłem rezygnację z członkowstwa w SLD. Nie przewiduję wstąpienia do Platformy Obywatelskiej. W miejskiej organizacji SLD jest bardzo wielu przyzwoitych, rzetelnych ludzi, w tym moich przyjaciół. Mam nadzieję, że nadal pozostaniemy w przyjaznych relacjach.
– No właśnie, organizacja miejska SLD nie próbowała nic robić w Pańskiej sprawie?
– Organizacja miejska rekomendowała mnie do umieszczenia na liście kandydatów do Sejmu, natomiast decyzję o kształcie listy podejmowały władze wojewódzkie SLD i w tym procesie nie uczestniczyłem ani ja jako przewodniczący Rady Miejskiej SLD, ani nikt z przedstawicieli Rady Miejskiej. Decyzje zostały podjęte bez naszej wiedzy. Prosiliśmy władze wojewódzkie o udostępnienie projektu listy, bośmy jej nie znali. Otrzymaliśmy tylko informację, że pan przewodniczący Mańkut ma listę, zabrał ją ze sobą i pojechał do Warszawy.
– Jakie, Pańskim zdaniem, były kryteria układania listy SLD w okręgu elbląskim?
– Lojalność i brak zagrożenia, że ten, kto jest na liście, dostanie więcej głosów niż zainteresowany. Tu raczej nie mam żadnych wątpliwości.
– Czy nie obawia się Pan, że taka Pańska decyzja tuż przed wyborami może się odbić na zachowaniach Pańskiego elektoratu?
– Oczywiście, że jest taka możliwość, natomiast otrzymałem bardzo dużo e-maili, sms-ów, telefonów dotyczących tej sytuacji. Były też krytyczne, ale dziewięć na dziesięć było takich wyrażających zrozumienie albo wręcz poparcie. Miałem świadomość, że moja decyzja wzbudzi wielkie kontrowersje, żal, krytykę, natomiast zanim tę decyzję podjąłem – mówię o kandydowaniu do Senatu z PO – rozmawiałem z wieloma osobami, które od lat kojarzone są jako najwybitniejsze postacie polskiej lewicy. Duża większość spośród nich rekomendowałam mi przyjęcie takiego stanowiska, również po to, żeby realizować to, co jest ważne dla lewicy, w programie Platformy Obywatelskiej.
– Tuż przed wyborami przejść do obozu przeciwnika politycznego – etyczna ocena takiego postępowania z pewnością nie jest jednoznaczna.
– Takie wątpliwości też miałem. Natomiast myślę tak – mam świadomość, że jeszcze mogę się do czegoś przydać, a kierownictwo SLD powiedziało wyraźnie, że mnie nie potrzebuje – tak to zostało sformułowane. Wybrałem to rozwiązanie, bo uważałem, że to rozwiązanie jest najlepsze z tych, które były możliwe. Odejście z SLD to dla mnie przykre wydarzenie. Mam świadomość, że kończy się dla mnie bardzo ważny etap w życiu. Wiem, że byłem utożsamiany z lewicą, z lewicowością w Elblągu przez wiele, wiele lat. Dzisiaj doszedłem do wniosku, że moje obawy co do lewicowości SLD są bardzo mocno uzasadnione. Lewicowość to nie nazwa partii, nie koneksje towarzyskie, tylko program, który się realizuje.
– Więc SLD nie spełnia kryteriów partii lewicowej?
– Wiem, że w kierownictwie SLD dominuje pogląd, że największym wrogiem SLD jest Platforma Obywatelka. Nie PiS, a PO. Wiem, że są prowadzone przez różnych ludzi rozmowy z osobami z kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości. To nie jest już ta partia, którą kiedyś zakładałem – byłem współzałożycielem SDRP a później SLD. To nie jest ta partia, której poglądy reprezentuje wielu członków SLD w Elblągu. Znajdziemy bardzo wiele polityków lewicy, którzy w tych wyborach z list SLD nie będą kandydować. Jest tego naprawdę jakaś przyczyna, ja, być może, pierwszy powiedziałem, że król jest nagi. Natomiast jestem przekonany, że w Polsce jest miejsce na formację lewicową, z trzydziestoprocentowym elektoratem, ale dzisiaj ci wyborcy, którzy głosują na SLD – a jest ich około 10 procent – są jedynymi, którzy wierzą, że SLD jest partią lewicową. Pozostałe 20 procent nie bardzo w to wierzy. Jeżeli pan Napieralski na bardzo ważnej konwencji programowej partii mówi tak: spłacimy dług publiczny, przyśpieszymy wzrost gospodarczy, a jednocześnie podniesiemy płace do poziomu europejskiego – to przecież jest to obraz absolutnej nieodpowiedzialności. Nawet Kaczyński nigdy nie powiedział takich rzeczy. Gdybyśmy chcieli to zrealizować, Polska znalazłaby się w gorszej sytuacji niż dzisiaj Grecja. Oczywiście, jacyś ludzie to kupią, bo iluzje bardzo chętnie są kupowane, ale politykowi, zwłaszcza przywódcy – było, nie było – jednej z czterech największych partii w kraju, nie wolno takich rzeczy mówić. Nie na tym polega lewicowość.
***
W kilku ostatnich wyborach parlamentarnych SLD w okręgu elbląskim zdobywał jeden mandat – konkretnie Witold Gintowt-Dziwałtowski, który był jedynką na liście. Przed czterema laty władze wojewódzkie Sojuszu postanowiły, że jedynkę na liście otrzyma Władysław Mańkut, Dziewałtowski był dwójką. Mandat zdobył Dziewałtowski.
Witold Gintowt-Dziewałtowski: – Już od pewnego czasu sygnalizowałem moje nie najlepsze wrażenia w związku z przygotowaniami do kampanii wyborczej wewnątrz Sojuszu Lewicy Demokratycznej. To są tego skutki.
– A konkretnie?
– Do dziś nie otrzymałem ze strony władz wojewódzkich SLD, które konstruowały listy kandydatów do parlamentu, żadnej propozycji. O moim możliwym kandydowaniu do Senatu z listy SLD dowiedziałem się z gazet elbląskich, nikt ze mną na ten temat nie rozmawiał, nikt mnie nie pytał o zdanie, nikt nie chciał wiedzieć, co na ten temat myślę. Powtarzałem od samego początku, że to, co może mnie skłonić do kandydowania z list Sojuszu, to jedno z dwóch pierwszych miejsc na liście poselskiej, które dają jakąś szansę wyboru, szansę kontynuowania tej pracy, którą przez 14 lat na rzecz lewicy, ale również Rzeczypospolitej, wykonuję. Przez ten czas nie otrzymałem żadnej oferty, nie było też możliwości spotkania się z przedstawicielami władz wojewódzkich SLD, natomiast miałem informacje z innych źródeł, które jednoznacznie potwierdzały, że przewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD Władysław Mańkut czyni wszystko, co tylko możliwe, żeby nie dopuścić mnie do kandydowania z listy SLD z okręgu elbląskiego do Sejmu.
– Co na to władze krajowe SLD?
– Po kilku tygodniach oczekiwania na ewentualny kontakt, prób umawiania się z władzami wojewódzkimi, spotkałem się z przedstawicielami władz krajowych Sojuszu, którzy potwierdzili niechęć pana przewodniczącego Mańkuta do mojego kandydowania. Na moje pytanie, czy SLD zamierza mnie wykorzystać w najbliższych wyborach, odpowiedzieli, że owszem, będą się starali, żebym się znalazł na liście kandydatów do Sejmu. Mniej więcej na tydzień przed Radą Krajową SLD, która zatwierdzała listy kandydatów do Sejmu i Senatu, poinformowano mnie, że udało się wytargować piąte miejsce na liście elbląskiej. Nie wykazałem entuzjazmu po zapoznaniu się z tą informacją. Powtórzyłem, że interesuje mnie jedynka albo dwójka i poczekam na decyzję ostateczną.
– I jaka była to decyzja?
– Dzień przed Radą Krajową otrzymałem informację, że piąte miejsce pozostaje aktualne, nic się nie dało zrobić. Odpowiedziałem, że ta propozycja jest dla mnie nie do przyjęcia, więc nie będę kandydował. Po paru godzinach otrzymałem telefon, że udało się wytargować trzecie miejsce na liście. Powtórzyłem, że nie interesuje mnie ta propozycja. Tuż przed posiedzeniem Rady Krajowej dowiedziałem się, że mam być kandydatem do Senatu. Też nie pytano mnie o zdanie. Powtórzyłem to, co wcześniej mówiłem, że rezygnuję z kandydowania, nawet, jeśli dostałbym jedynkę na liście do Sejmu.
– Dlaczego odrzucił Pan Senat?
– Szanse dostania się do Senatu z okręgu elbląskiego z listy SLD są zerowe, to była ewidentna próba odsunięcia mnie. Uznałem, że to, co się wokół mnie dzieje, potwierdza, że SLD, jego kierownictwo nie jest w ogóle zainteresowane moją osobą, że jestem niepotrzebny, nikt nie zamierza zabiegać o to, żebym znalazł się wśród parlamentarzystów kolejnej kadencji.
– Wie Pan, dlaczego?
– Próbując wyjaśnić tę sytuację, ja sam i moi przyjaciele z Warszawy w sposób jednoznaczny oceniliśmy, że jest to skutek tego, że kiedyś byłem bliskim współpracownikiem Wojtka Olejniczaka i nadal pozostałem – w przekonaniu obecnego przewodniczącego SLD Grzegorza Napieralskiego – człowiekiem Olejniczaka. Nie jestem więc godny ani zaufania, ani jakichkolwiek awansów. Z drugiej strony, świadomość tego, że przewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD, pan Mańkut, czyni wszystko, by uniemożliwić moje kandydowanie z listy SLD, a jednocześnie na liście znalazł się pan Henryk Słonina i jeszcze parę innych osób, co do których miałem zastrzeżenia, praktycznie rzecz biorąc, wykluczyły zarówno możliwość, jak i chęć mojego kandydowania. [ostatecznie na liście SLD Henryka Słoniny raczej nie będzie, przekonamy się o tym za kilka dni, gdy listy zostaną zarejestrowane – PD].
– A oferta Platformy, kiedy się pojawiła?
– Na parę dni przed niedzielną [21 sierpnia – PD] konferencją prasową w Warszawie, o której państwo pisaliście. Ta propozycja nie była warunkowana czymkolwiek, nie żądano ode mnie ani zmiany poglądów, ani zmiany przekonań. Stwierdzono, że ta propozycja jest adresowana do mnie głównie z powodów profesjonalnych – Platforma uważa, że byłem dobrym, kompetentnym i skutecznym posłem, moje działania, z którymi politycy Platformy też mieli do czynienia, legitymizują moją wartość. Budując taką, a nie inną, ofertę dla wyborców, starając się wzmocnić frakcję lewicową Platformy, uznano, że taka osoba, jak ja, może być przydatna.
– Kiedy zdecydował się Pan kandydować z Platformy?
– Decyzję o przyjęciu tej oferty podjąłem w poniedziałek [22 sierpnia – PD]. Również w poniedziałek – z tego, co wiem – tę decyzję zaaprobowały organy statutowe Platformy Obywatelskiej.
– A co z członkowstwem w SLD?
– Podjąłem decyzję o rezygnacji z przewodniczenia Radzie Miejskiej SLD, a we wtorek [23 sierpnia – PD] na posiedzeniu koła SLD, do którego należę, złożyłem rezygnację z członkowstwa w SLD. Nie przewiduję wstąpienia do Platformy Obywatelskiej. W miejskiej organizacji SLD jest bardzo wielu przyzwoitych, rzetelnych ludzi, w tym moich przyjaciół. Mam nadzieję, że nadal pozostaniemy w przyjaznych relacjach.
– No właśnie, organizacja miejska SLD nie próbowała nic robić w Pańskiej sprawie?
– Organizacja miejska rekomendowała mnie do umieszczenia na liście kandydatów do Sejmu, natomiast decyzję o kształcie listy podejmowały władze wojewódzkie SLD i w tym procesie nie uczestniczyłem ani ja jako przewodniczący Rady Miejskiej SLD, ani nikt z przedstawicieli Rady Miejskiej. Decyzje zostały podjęte bez naszej wiedzy. Prosiliśmy władze wojewódzkie o udostępnienie projektu listy, bośmy jej nie znali. Otrzymaliśmy tylko informację, że pan przewodniczący Mańkut ma listę, zabrał ją ze sobą i pojechał do Warszawy.
– Jakie, Pańskim zdaniem, były kryteria układania listy SLD w okręgu elbląskim?
– Lojalność i brak zagrożenia, że ten, kto jest na liście, dostanie więcej głosów niż zainteresowany. Tu raczej nie mam żadnych wątpliwości.
– Czy nie obawia się Pan, że taka Pańska decyzja tuż przed wyborami może się odbić na zachowaniach Pańskiego elektoratu?
– Oczywiście, że jest taka możliwość, natomiast otrzymałem bardzo dużo e-maili, sms-ów, telefonów dotyczących tej sytuacji. Były też krytyczne, ale dziewięć na dziesięć było takich wyrażających zrozumienie albo wręcz poparcie. Miałem świadomość, że moja decyzja wzbudzi wielkie kontrowersje, żal, krytykę, natomiast zanim tę decyzję podjąłem – mówię o kandydowaniu do Senatu z PO – rozmawiałem z wieloma osobami, które od lat kojarzone są jako najwybitniejsze postacie polskiej lewicy. Duża większość spośród nich rekomendowałam mi przyjęcie takiego stanowiska, również po to, żeby realizować to, co jest ważne dla lewicy, w programie Platformy Obywatelskiej.
– Tuż przed wyborami przejść do obozu przeciwnika politycznego – etyczna ocena takiego postępowania z pewnością nie jest jednoznaczna.
– Takie wątpliwości też miałem. Natomiast myślę tak – mam świadomość, że jeszcze mogę się do czegoś przydać, a kierownictwo SLD powiedziało wyraźnie, że mnie nie potrzebuje – tak to zostało sformułowane. Wybrałem to rozwiązanie, bo uważałem, że to rozwiązanie jest najlepsze z tych, które były możliwe. Odejście z SLD to dla mnie przykre wydarzenie. Mam świadomość, że kończy się dla mnie bardzo ważny etap w życiu. Wiem, że byłem utożsamiany z lewicą, z lewicowością w Elblągu przez wiele, wiele lat. Dzisiaj doszedłem do wniosku, że moje obawy co do lewicowości SLD są bardzo mocno uzasadnione. Lewicowość to nie nazwa partii, nie koneksje towarzyskie, tylko program, który się realizuje.
– Więc SLD nie spełnia kryteriów partii lewicowej?
– Wiem, że w kierownictwie SLD dominuje pogląd, że największym wrogiem SLD jest Platforma Obywatelka. Nie PiS, a PO. Wiem, że są prowadzone przez różnych ludzi rozmowy z osobami z kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości. To nie jest już ta partia, którą kiedyś zakładałem – byłem współzałożycielem SDRP a później SLD. To nie jest ta partia, której poglądy reprezentuje wielu członków SLD w Elblągu. Znajdziemy bardzo wiele polityków lewicy, którzy w tych wyborach z list SLD nie będą kandydować. Jest tego naprawdę jakaś przyczyna, ja, być może, pierwszy powiedziałem, że król jest nagi. Natomiast jestem przekonany, że w Polsce jest miejsce na formację lewicową, z trzydziestoprocentowym elektoratem, ale dzisiaj ci wyborcy, którzy głosują na SLD – a jest ich około 10 procent – są jedynymi, którzy wierzą, że SLD jest partią lewicową. Pozostałe 20 procent nie bardzo w to wierzy. Jeżeli pan Napieralski na bardzo ważnej konwencji programowej partii mówi tak: spłacimy dług publiczny, przyśpieszymy wzrost gospodarczy, a jednocześnie podniesiemy płace do poziomu europejskiego – to przecież jest to obraz absolutnej nieodpowiedzialności. Nawet Kaczyński nigdy nie powiedział takich rzeczy. Gdybyśmy chcieli to zrealizować, Polska znalazłaby się w gorszej sytuacji niż dzisiaj Grecja. Oczywiście, jacyś ludzie to kupią, bo iluzje bardzo chętnie są kupowane, ale politykowi, zwłaszcza przywódcy – było, nie było – jednej z czterech największych partii w kraju, nie wolno takich rzeczy mówić. Nie na tym polega lewicowość.
***
W kilku ostatnich wyborach parlamentarnych SLD w okręgu elbląskim zdobywał jeden mandat – konkretnie Witold Gintowt-Dziwałtowski, który był jedynką na liście. Przed czterema laty władze wojewódzkie Sojuszu postanowiły, że jedynkę na liście otrzyma Władysław Mańkut, Dziewałtowski był dwójką. Mandat zdobył Dziewałtowski.
Piotr Derlukiewicz