Kampania wyborcza wkroczyła na ostatnią prostą. Do niedzieli pozostało kilka dni i aż strach pomyśleć, ile ton makulatury znajdzie się jeszcze na naszych ulicach. Według ordynacji wyborczej, muszą zniknąć w terminie 30 dni po dniu wyborów. Czy nie bardziej ekologicznie i przyjemniej dla ludzi byłoby jednak w ramach tych samych pieniędzy zafundować wyborcom coś bardziej zjadliwego?
Piszę serio. Każde ugrupowanie na plakaty, ulotki i banery ma przeznaczoną określoną kwotę. Plakaty widać już wszędzie i to jeden przy drugim, a ulotki wystają z każdej skrzynki na listy i dyndają na wietrze przyczepione gumką do płotów. Niektóre „wychodzą” zza drzew, słupów, przystanków. Człowiek nie może poczuć się samotnie ze swoimi myślami na spacerze, bo od dwóch tygodni prawie wszędzie ma towarzystwo… i to przeważnie męskie.
Politycy zapytani o środowisko opowiadają się najczęściej za jego ochroną. Niektórzy chwalą się, że żyją ekologicznie, a jednocześnie ich komitety wyborcze mielą kolejne drzewa na plakaty… Czy nie fajniej by było wydrukować mniej plakatów, a wyborców poczęstować – jak to czynią niektórzy – prawdziwym jabłkiem, pieczonym ziemniakiem lub autentyczną kiełbaską wyborczą prosto od polskiego rolnika?
Zresztą, są kandydaci w innych miejscowościach, którzy zdecydowali się na lizaki z własnym numerem na liście czy krówki zawijane w wyborcze etykietki, rozdawane dzieciom i ich rodzicom na ulicach. Pieniądze te same, a pożytek jakby większy. Do tego ile radości! Szkoda, że nie u nas… Już widzę oczami wyobraźni rywalizację komitetów wyborczych na najlepszego prosiaka z rusztu albo karkóweczkę z rożna. Jesienią jak znalazł - w myśl staropolskiego przysłowia „przez żołądek do serca”. I wówczas, nawet niezdecydowany wyborca miałby powód, żeby głosować.
Jeśli nie ma innych powodów – niech decyduje nasz gust kulinarny i odrobina radości na integrujących mieszkańców miasta imprezach. Wybrani będą się cieszyć przez całą kadencję, a wybierający? Dlatego jeżeli wybory samorządowe mają być świętem polskiej demokracji, to dobrze by było, gdyby obywatele świętować mogli przy suto zastawionym stole. I tego sobie życzmy. Może nas usłyszą…
Politycy zapytani o środowisko opowiadają się najczęściej za jego ochroną. Niektórzy chwalą się, że żyją ekologicznie, a jednocześnie ich komitety wyborcze mielą kolejne drzewa na plakaty… Czy nie fajniej by było wydrukować mniej plakatów, a wyborców poczęstować – jak to czynią niektórzy – prawdziwym jabłkiem, pieczonym ziemniakiem lub autentyczną kiełbaską wyborczą prosto od polskiego rolnika?
Zresztą, są kandydaci w innych miejscowościach, którzy zdecydowali się na lizaki z własnym numerem na liście czy krówki zawijane w wyborcze etykietki, rozdawane dzieciom i ich rodzicom na ulicach. Pieniądze te same, a pożytek jakby większy. Do tego ile radości! Szkoda, że nie u nas… Już widzę oczami wyobraźni rywalizację komitetów wyborczych na najlepszego prosiaka z rusztu albo karkóweczkę z rożna. Jesienią jak znalazł - w myśl staropolskiego przysłowia „przez żołądek do serca”. I wówczas, nawet niezdecydowany wyborca miałby powód, żeby głosować.
Jeśli nie ma innych powodów – niech decyduje nasz gust kulinarny i odrobina radości na integrujących mieszkańców miasta imprezach. Wybrani będą się cieszyć przez całą kadencję, a wybierający? Dlatego jeżeli wybory samorządowe mają być świętem polskiej demokracji, to dobrze by było, gdyby obywatele świętować mogli przy suto zastawionym stole. I tego sobie życzmy. Może nas usłyszą…
mk