Artykuł Kto za tym stoi, komu na tym zależy? napisałem pod wpływem refleksji, co by było, gdyby Zemeckis zrealizował w Elblągu "Powrót do przyszłości IV". Tekst wywołał liczne komentarze, których nie chciałbym zostawić bez odpowiedzi.
W wielu z nich dopisywano mi poglądy i intencje, których jako żywo w tekście ze świecą trudno się doszukać. Najdalej chyba posunął się Czytelnik, który wyczytał w nim imputowanie autorowi plakatu gloryfikacji nazizmu. Nazizm w naszym kraju to na szczęście stara i obrzydliwa czarownica, a ja jeśli już, to wolałbym polować na czarodziejki. Pozwolę sobie więc przypomnieć, że teza artykułu była prosta niczym ulica 1. Maja, pardon - Innerer Mühlendamm, żeby nie urazić tych, dla których historia ważniejsza jest od teraźniejszości. Mianowicie twierdzę dalej, że tło inkryminowanego plakatu było zdecydowanie nieadekwatne do treści na nim zawartych, czyli pasowało jak pruska pięść do polskiego nosa, a autor wykazał się wyjątkowym niedbalstwem i jestem przekonany, że tylko Opatrzność uchroniła go przed popełnieniem większego głupstwa. Przypisywanie autorowi tego plakatu jakichś głębszych intencji jest dobudowaniem ideologii do zwykłego graficznego gniota.
Teoria o rzekomym odniesieniu do kilkusetletniej niemieckiej tradycji naszego miasta nijak się nie trzyma kupy, bo plan jest kompletnie nieczytelny i trzeba nieźle nabiedzić żeby odczytać to szczytne przesłanie. Ciągle też twierdzę, że tak autor, jak i my wszyscy mamy szczęście żyć w czasach, kiedy za takie błędy nie ląduje się już w anclu. Mimo zaakcentowania w artykule radości z tego faktu, ten sam Czytelnik dostrzegł w moim tekście "intrygującą znajomość [...] ubeckich dociekań". Nie pozostaje mi w tej sytuacji nic innego, jak poprosić prof. Kieresa o odtajnienie mojej teczki.
W powojennej historii Polski wahadło naszego podejścia do tzw. Ziem Odzyskanych wychyliło się od lansowania teorii o odwiecznym, piastowskim rodowodzie tych ziem, do przesadnego akcentowania ich niemieckiej historii, nawet tam, gdzie, jak w przypadku tego nieszczęsnego plakatu, nie ma to żadnego sensu. Przeszliśmy od wymazywania z historii śladów po poprzednich gospodarzach tych ziem, do wpisywania ich na siłę tam, gdzie nie ma w ogóle takiej potrzeby. Wypracowanie zdrowego stosunku do tych kwestii zajmie zapewne jeszcze niejedno pokolenie. Emocje związane z wymianą ludności na byłych ziemiach niemieckich wygasną tym prędzej, im szybciej umocnimy się na tych terenach w sensie ekonomicznym i kulturowym.
Tylko mocni gospodarczo, dysponując dorobkiem w dziedzinie kultury, sztuki, architektury porównywalnym z osiągnięciami poprzednich pokoleń elblążan będziemy w stanie nabrać dystansu do kwestii przynależności terytorialnej tych ziem. Jak długo w zjednoczonej Europie będziemy tylko ubogim krewnym, tak długo będzie pojawiała się potrzeba odreagowania narodowych kompleksów poprzez totalną negację albo przesadną afirmację wkładu naszych niemieckich poprzedników w rozwój Elbląga.
Mizeria budżetowa powoduje, że miasto ma jeszcze pieniądze na wyprodukowanie plakatu odwołującego się podobno do niemieckiej tradycji miasta, nie starcza ich jednak już na zachowanie substancji odziedziczonej po naszych poprzednikach. Artykuł, którym dwa lata temu zainicjowałem portElowe Lapidarium zilustrowany był zdjęciem klamki i kraty do drzwi wejściowych jednej z kamienic przy ul. Wyspiańskiego. Nie uchroniło to niestety tych pięknych drzwi, pochodzących z początku poprzedniego wieku, przed zastąpieniem ich ordynarną stalową płytą. Zapewne administracja nie miała pieniędzy na renowację tego zabytku. Ciekawe, czy starczyło jej wyobraźni, żeby zachować je w oczekiwaniu na lepsze czasy? Dlatego - do pracy rodacy, bo jak tak dalej pójdzie to ze starego Elbląga zostanie nam tylko plan Pharusa w garści.
Zobacz także: Kto za tym stoi, komu na tym zależy? oraz Miasto o wielu twarzach
Teoria o rzekomym odniesieniu do kilkusetletniej niemieckiej tradycji naszego miasta nijak się nie trzyma kupy, bo plan jest kompletnie nieczytelny i trzeba nieźle nabiedzić żeby odczytać to szczytne przesłanie. Ciągle też twierdzę, że tak autor, jak i my wszyscy mamy szczęście żyć w czasach, kiedy za takie błędy nie ląduje się już w anclu. Mimo zaakcentowania w artykule radości z tego faktu, ten sam Czytelnik dostrzegł w moim tekście "intrygującą znajomość [...] ubeckich dociekań". Nie pozostaje mi w tej sytuacji nic innego, jak poprosić prof. Kieresa o odtajnienie mojej teczki.
W powojennej historii Polski wahadło naszego podejścia do tzw. Ziem Odzyskanych wychyliło się od lansowania teorii o odwiecznym, piastowskim rodowodzie tych ziem, do przesadnego akcentowania ich niemieckiej historii, nawet tam, gdzie, jak w przypadku tego nieszczęsnego plakatu, nie ma to żadnego sensu. Przeszliśmy od wymazywania z historii śladów po poprzednich gospodarzach tych ziem, do wpisywania ich na siłę tam, gdzie nie ma w ogóle takiej potrzeby. Wypracowanie zdrowego stosunku do tych kwestii zajmie zapewne jeszcze niejedno pokolenie. Emocje związane z wymianą ludności na byłych ziemiach niemieckich wygasną tym prędzej, im szybciej umocnimy się na tych terenach w sensie ekonomicznym i kulturowym.
Tylko mocni gospodarczo, dysponując dorobkiem w dziedzinie kultury, sztuki, architektury porównywalnym z osiągnięciami poprzednich pokoleń elblążan będziemy w stanie nabrać dystansu do kwestii przynależności terytorialnej tych ziem. Jak długo w zjednoczonej Europie będziemy tylko ubogim krewnym, tak długo będzie pojawiała się potrzeba odreagowania narodowych kompleksów poprzez totalną negację albo przesadną afirmację wkładu naszych niemieckich poprzedników w rozwój Elbląga.
Mizeria budżetowa powoduje, że miasto ma jeszcze pieniądze na wyprodukowanie plakatu odwołującego się podobno do niemieckiej tradycji miasta, nie starcza ich jednak już na zachowanie substancji odziedziczonej po naszych poprzednikach. Artykuł, którym dwa lata temu zainicjowałem portElowe Lapidarium zilustrowany był zdjęciem klamki i kraty do drzwi wejściowych jednej z kamienic przy ul. Wyspiańskiego. Nie uchroniło to niestety tych pięknych drzwi, pochodzących z początku poprzedniego wieku, przed zastąpieniem ich ordynarną stalową płytą. Zapewne administracja nie miała pieniędzy na renowację tego zabytku. Ciekawe, czy starczyło jej wyobraźni, żeby zachować je w oczekiwaniu na lepsze czasy? Dlatego - do pracy rodacy, bo jak tak dalej pójdzie to ze starego Elbląga zostanie nam tylko plan Pharusa w garści.
Zobacz także: Kto za tym stoi, komu na tym zależy? oraz Miasto o wielu twarzach