Zgrzytem, ale nie niespodzianką, była odmowa udziału w debacie prezydenta Elbląga Henryka Słoniny, ubiegającego się o reelekcję. Pozostali kandydaci – Witold Gintowt-Dziewałtowski, Stefan Rembelski, Jerzy Wilk i Grzegorz Nowaczyk – odpowiadali na pytania Rafała Gruchalskiego i starali się zrobić jak najlepsze wrażenie na widzach.
Dziś w godz. 20-21.30 mogliśmy oglądać pierwszą w historii Telewizji Elbląskiej debatę prezydencką na żywo. Gratulujemy kolegom debiutu.
Pozwolę sobie jednak wytknąć kilka błędów, by za parę tygodni – bo myślę, że druga tura wyborów prezydenckich jest nieunikniona – potrafili ich uniknąć.
Przede wszystkim, już na pół godziny przed debatą na antenie słychać było dźwięk ze studia – co nie było raczej zabiegiem celowym. Debata została przeprowadzona w sali Domu Kultury Spółdzielni Mieszkaniowej „Sielanka”, której oświetlenie było niewystarczające. W sali przerobionej na studio były chyba dwie kamery (nie było mnie tam, bo sztab wyborczy jednego z kandydatów nie życzył sobie obecności dziennikarzy), a kandydatów nie poinformowano chyba, do której kamery mają mówić – przez długie momenty kandydaci patrzyli poza kadr.
Konwencja, wedle której kandydat ma na odpowiedź jedynie półtorej minuty, była chyba zbyt restrykcyjna, zwłaszcza w przypadku pytań problemowych. Przedłużenie debaty o pół godziny byłoby chyba z pożytkiem dla programu. Chociaż muszę przyznać, że niektóre z pytań sprawiły niektórym z kandydatów duży kłopot i z utęsknieniem wyczekiwali gongu oznaczającego koniec czasu na odpowiedź.
Co do meritum, na debatę nie przyszedł urzędujący prezydent Henryk Słonina, mimo zaproszeń – jak stwierdził Rafał Gruchalski – ponawianych jeszcze dzisiaj. Prezydent nie jest chory, nie miał też ważniejszych obowiązków, bo o godz. 18.30 spotkał się z członkami Forum Rozwoju Elbląga.
Nieobecność prezydenta nie jest niespodzianką – od początku odmawiał udziału w debacie – jest jednak niemiłym zgrzytem. Jeśli nie było go dlatego, że obraził się na któregoś (lub kilku) kontrkandydatów, to osobista uraza ukazała się silniejsza niż chęć pokazania się elblążanom. Jeśli uznał, że debaty nie są mu do niczego potrzebne, bo i tak wybory wygra, to jest to jednak lekceważenie wyborców i instrumentów demokracji służących kontaktowaniu się z obywatelami. W końcu, jeśli po 12 latach sprawowania urzędu wciąż tak źle czuje się w sytuacjach publicznych, to znaczy, że w tym zakresie nic się już nie zmieni, i prezydenta (jeśli zostanie nim Henryk Słonina) wciąż będzie brakowało tam, gdzie elblążanie go oczekują. Żaden z tych powodów nie działa na korzyść prezydenta.
Teraz o tych, którzy w debacie udział wzięli. Według mnie, najlepiej wypadł Witold Gintowt-Dziewałtowski (choć wystąpił w źle dobranym garniturze). Po nim – Jerzy Wilk. Stefan Rembelski ma najmniejsze z całej czwórki doświadczenie samorządowe i to też było widać. To wrażenie subiektywne, ale – mimo późnej pory – konsultowałem swoje wrażenie z kilkoma osobami i ich były podobne.
Telewizja Elbląska obiecuje, że zapis debaty przedstawi na swojej stronie internetowej – dla tych z Państwa, którzy nie mogli jej obejrzeć na żywo.
Pozwolę sobie jednak wytknąć kilka błędów, by za parę tygodni – bo myślę, że druga tura wyborów prezydenckich jest nieunikniona – potrafili ich uniknąć.
Przede wszystkim, już na pół godziny przed debatą na antenie słychać było dźwięk ze studia – co nie było raczej zabiegiem celowym. Debata została przeprowadzona w sali Domu Kultury Spółdzielni Mieszkaniowej „Sielanka”, której oświetlenie było niewystarczające. W sali przerobionej na studio były chyba dwie kamery (nie było mnie tam, bo sztab wyborczy jednego z kandydatów nie życzył sobie obecności dziennikarzy), a kandydatów nie poinformowano chyba, do której kamery mają mówić – przez długie momenty kandydaci patrzyli poza kadr.
Konwencja, wedle której kandydat ma na odpowiedź jedynie półtorej minuty, była chyba zbyt restrykcyjna, zwłaszcza w przypadku pytań problemowych. Przedłużenie debaty o pół godziny byłoby chyba z pożytkiem dla programu. Chociaż muszę przyznać, że niektóre z pytań sprawiły niektórym z kandydatów duży kłopot i z utęsknieniem wyczekiwali gongu oznaczającego koniec czasu na odpowiedź.
Co do meritum, na debatę nie przyszedł urzędujący prezydent Henryk Słonina, mimo zaproszeń – jak stwierdził Rafał Gruchalski – ponawianych jeszcze dzisiaj. Prezydent nie jest chory, nie miał też ważniejszych obowiązków, bo o godz. 18.30 spotkał się z członkami Forum Rozwoju Elbląga.
Nieobecność prezydenta nie jest niespodzianką – od początku odmawiał udziału w debacie – jest jednak niemiłym zgrzytem. Jeśli nie było go dlatego, że obraził się na któregoś (lub kilku) kontrkandydatów, to osobista uraza ukazała się silniejsza niż chęć pokazania się elblążanom. Jeśli uznał, że debaty nie są mu do niczego potrzebne, bo i tak wybory wygra, to jest to jednak lekceważenie wyborców i instrumentów demokracji służących kontaktowaniu się z obywatelami. W końcu, jeśli po 12 latach sprawowania urzędu wciąż tak źle czuje się w sytuacjach publicznych, to znaczy, że w tym zakresie nic się już nie zmieni, i prezydenta (jeśli zostanie nim Henryk Słonina) wciąż będzie brakowało tam, gdzie elblążanie go oczekują. Żaden z tych powodów nie działa na korzyść prezydenta.
Teraz o tych, którzy w debacie udział wzięli. Według mnie, najlepiej wypadł Witold Gintowt-Dziewałtowski (choć wystąpił w źle dobranym garniturze). Po nim – Jerzy Wilk. Stefan Rembelski ma najmniejsze z całej czwórki doświadczenie samorządowe i to też było widać. To wrażenie subiektywne, ale – mimo późnej pory – konsultowałem swoje wrażenie z kilkoma osobami i ich były podobne.
Telewizja Elbląska obiecuje, że zapis debaty przedstawi na swojej stronie internetowej – dla tych z Państwa, którzy nie mogli jej obejrzeć na żywo.
Piotr Derlukiewicz