Końca sprawy elbląskiego zakładu odzieżowego Hetman nadal nie widać. Prezes firmy przegrał w sądzie wszystkie sprawy o wypłatę odszkodowań i przywrócenie zwolnionych szwaczek do pracy. Nie daje jednak za wygraną.
Teraz to prezes Hetmana upomniał się o odszkodowanie od... swoich pracownic i grozi im sądem. W wysłanych pismach do każdej ze szwaczek zażądał, by pracownice zapłaciły mu po 3 tysiące zł.
Prezes obciąża swoje pracownice kosztami za to, że 18 grudnia ubiegłego roku 100 kobiet, w oczekiwaniu na rozmowę z prezesem, wstrzymało produkcję na dwie godziny. Szwaczki chciały wówczas dowiedzieć się od swojego szefa, czy dostaną pieniądze na święta.
Prezes na spotkanie nie przyszedł. Chociaż kobiety odpracowały przestój, szef firmy uznał, że przez to nie mógł wywiązać się z zobowiązań wobec zagranicznego kontrahenta. W piśmie do szwaczek napisał: "w związku z udziałem 18.12 2002 r. w przerwie w wykonywaniu pracy, która uniemożliwiła terminowe wywiązanie się z zamówienia dla kontrahenta zagranicznego zawiadamiam, że za zaistniałą sytuację spółka została obciążona kosztami przez kontrahenta. Wobec powyższego obciążam Panią kosztami w wysokości 3.000 zł. Sumę proszę wpłacić w ciągu 7 dni do kasy spółki".
Związkowcy są oburzeni tym pismem.
- Ja już nie wiem, co mam na temat pana prezesa myśleć. To jest prawo buszu. Z wyliczenia wynika, że jedna godzina pracy stu szwaczek w Hetmanie jest warta 300 tysięcy zł! Już tyle krzywdy zrobił tym kobietom i obawiam się, że może dojść do tragedii - powiedział Mirosław Kozłowski, szef elbląskiej Solidarności.
Prezes stwierdza, że wysłane pismo jest wezwaniem przedsądowym.
- Jeżeli kobiety nie zapłacą, a nie zapłacą, to prezes odda sprawę do sądu. Bardzo czekamy na tę sprawę. Jan P. z niczego się nie wywiązuje i lekceważy wyroki - dodał Kozłowski.
Prezes grozi szwaczkom sądem, ale i jego też czeka proces karny o złośliwe naruszanie praw pracowniczych.
Prezes obciąża swoje pracownice kosztami za to, że 18 grudnia ubiegłego roku 100 kobiet, w oczekiwaniu na rozmowę z prezesem, wstrzymało produkcję na dwie godziny. Szwaczki chciały wówczas dowiedzieć się od swojego szefa, czy dostaną pieniądze na święta.
Prezes na spotkanie nie przyszedł. Chociaż kobiety odpracowały przestój, szef firmy uznał, że przez to nie mógł wywiązać się z zobowiązań wobec zagranicznego kontrahenta. W piśmie do szwaczek napisał: "w związku z udziałem 18.12 2002 r. w przerwie w wykonywaniu pracy, która uniemożliwiła terminowe wywiązanie się z zamówienia dla kontrahenta zagranicznego zawiadamiam, że za zaistniałą sytuację spółka została obciążona kosztami przez kontrahenta. Wobec powyższego obciążam Panią kosztami w wysokości 3.000 zł. Sumę proszę wpłacić w ciągu 7 dni do kasy spółki".
Związkowcy są oburzeni tym pismem.
- Ja już nie wiem, co mam na temat pana prezesa myśleć. To jest prawo buszu. Z wyliczenia wynika, że jedna godzina pracy stu szwaczek w Hetmanie jest warta 300 tysięcy zł! Już tyle krzywdy zrobił tym kobietom i obawiam się, że może dojść do tragedii - powiedział Mirosław Kozłowski, szef elbląskiej Solidarności.
Prezes stwierdza, że wysłane pismo jest wezwaniem przedsądowym.
- Jeżeli kobiety nie zapłacą, a nie zapłacą, to prezes odda sprawę do sądu. Bardzo czekamy na tę sprawę. Jan P. z niczego się nie wywiązuje i lekceważy wyroki - dodał Kozłowski.
Prezes grozi szwaczkom sądem, ale i jego też czeka proces karny o złośliwe naruszanie praw pracowniczych.
J