Po raz trzeci sąd próbuje ustalić, co wydarzyło się w pokoju półtorarocznego Szymonka. Na ławie oskarżonych zasiada Tomasz M., któremu prokuratura zarzuca śmiertelne pobicie dziecka. Mężczyzna twierdzi, że był to nieszczęśliwy wypadek. Dziś (17 lipca) zeznawali sąsiedzi z bloku przy ul. Nowowiejskiej.
Półtoraroczny Szymonek zmarł 29 grudnia 2008 r. w mieszkaniu przy ul. Nowowiejskiej. Według biegłych, przyczyną śmierci dziecka była ostra niewydolność krążenia, która wystąpiła na skutek krwotoku do jamy brzusznej z uszkodzonej wątroby oraz stłuczenie serca. Nie potrafili jednak z całą pewnością określić mechanizmu powstania tych obrażeń. Za najbardziej prawdopodobną wersję przyjęli co prawda uderzenie pięścią lub nogą w dolną część klatki piersiowej malucha, ale nie wykluczyli, że obrażenia powstały na skutek przewrócenia się na dziecko osoby dorosłej. A taką wersję wydarzeń przedstawił i przy niej trwa oskarżony Tomasz M., przyjaciel matki dziecka.
W tej sprawie zapadły już dwa wyroki, ale Sąd Apelacyjny w Gdańsku nakazał rozpoczęcie procesu po raz trzeci. Oskarżony odpowiada z wolnej stopy. Dziś (17 lipca) na sali, podczas przesłuchań świadków, zgłosił, że źle się czuje. Poprosił nawet sędziego o odroczenie rozprawy.
- Jest mi słabo i mam dreszcze. Biorę środki nasenne przed każdą rozprawą, bo nie mogę zasnąć. I tak od trzech lat – tłumaczył swoją niedyspozycję.
Po przerwie poczuł się na tyle dobrze, że sędzia mógł kontynuować rozprawę i wysłuchać zeznań sąsiadów z bloku przy ul. Nowowiejskiej.
- W czasie zdarzenia byłam w domu, ale chcę o tym zapomnieć, to stale do mnie wraca, mam koszmary – mówiła 58-letnia kobieta. – Nie chcę już po raz kolejny o tym opowiadać.
Tragicznego poranka 58-latka, zaalarmowana przez Mariettę (matkę Szymonka), przyszła do jej mieszkania, gdzie w dużym pokoju, na łóżku leżało dziecko. Kobieta wspólnie z inną sąsiadką podjęły akcję reanimacyjną, którą prowadziły do czasu przyjazdu karetki pogotowia. Niestety, bezskutecznie.
Wcześniej sąsiadka zeznała, że Marietta była wspaniałą matką, a Tomek (oskarżony) to sympatyczny chłopak. Dziecko było zadbane i kobieta nie zauważyła, by działa mu się krzywda. Nie słyszała również awantur czy krzyków dobiegających z mieszkania Marietty.
Sędzia Rafał Matysiak dopytywał sąsiadów o akustykę w bloku, w którym doszło do tragedii. To ważne, bo oskarżony twierdzi, że upadł z dzieckiem na podłogę i podparł się na brzuchu malucha. Natomiast matka Szymonka, która w tym czasie przebywała w pokoju obok, zapewniała, że nie słyszała upadku.
- Słychać, jak u sąsiadów leci woda, czy głośniej gra muzyka – mówiły zeznające dziś kobiety, a jedna z nich dodała: - W mieszkaniu to już w ogóle wszystko słychać np. to, co dzieje się w pokoju obok. Gdyby tam upadł mój mąż, który waży ok. 80 kg to na pewno bym usłyszała. Słyszałam nawet jak upadło moje dziecko, które waży zaledwie 10 kg.
Rozprawa będzie kontynuowana we wrześniu.
W tej sprawie zapadły już dwa wyroki, ale Sąd Apelacyjny w Gdańsku nakazał rozpoczęcie procesu po raz trzeci. Oskarżony odpowiada z wolnej stopy. Dziś (17 lipca) na sali, podczas przesłuchań świadków, zgłosił, że źle się czuje. Poprosił nawet sędziego o odroczenie rozprawy.
- Jest mi słabo i mam dreszcze. Biorę środki nasenne przed każdą rozprawą, bo nie mogę zasnąć. I tak od trzech lat – tłumaczył swoją niedyspozycję.
Po przerwie poczuł się na tyle dobrze, że sędzia mógł kontynuować rozprawę i wysłuchać zeznań sąsiadów z bloku przy ul. Nowowiejskiej.
- W czasie zdarzenia byłam w domu, ale chcę o tym zapomnieć, to stale do mnie wraca, mam koszmary – mówiła 58-letnia kobieta. – Nie chcę już po raz kolejny o tym opowiadać.
Tragicznego poranka 58-latka, zaalarmowana przez Mariettę (matkę Szymonka), przyszła do jej mieszkania, gdzie w dużym pokoju, na łóżku leżało dziecko. Kobieta wspólnie z inną sąsiadką podjęły akcję reanimacyjną, którą prowadziły do czasu przyjazdu karetki pogotowia. Niestety, bezskutecznie.
Wcześniej sąsiadka zeznała, że Marietta była wspaniałą matką, a Tomek (oskarżony) to sympatyczny chłopak. Dziecko było zadbane i kobieta nie zauważyła, by działa mu się krzywda. Nie słyszała również awantur czy krzyków dobiegających z mieszkania Marietty.
Sędzia Rafał Matysiak dopytywał sąsiadów o akustykę w bloku, w którym doszło do tragedii. To ważne, bo oskarżony twierdzi, że upadł z dzieckiem na podłogę i podparł się na brzuchu malucha. Natomiast matka Szymonka, która w tym czasie przebywała w pokoju obok, zapewniała, że nie słyszała upadku.
- Słychać, jak u sąsiadów leci woda, czy głośniej gra muzyka – mówiły zeznające dziś kobiety, a jedna z nich dodała: - W mieszkaniu to już w ogóle wszystko słychać np. to, co dzieje się w pokoju obok. Gdyby tam upadł mój mąż, który waży ok. 80 kg to na pewno bym usłyszała. Słyszałam nawet jak upadło moje dziecko, które waży zaledwie 10 kg.
Rozprawa będzie kontynuowana we wrześniu.
A