Było o życiu w miłości bez namiętności, o straconej szansie na miłość, o dawnych miłościach, które nigdy się nie kończą, o uciekającej pannie młodej, w końcu o pożądaniu do przypadkowo napotkanego mężczyzny. Było też o tym, jak trudno niektórym spać w nocy i jak bardzo wtedy dokucza im samotność. W sobotę w elbląskim teatrze dla elblążan zaśpiewała Anita Lipnicka. Zobacz zdjęcia.
Zaczynała dwadzieścia lat temu. Sława spadła na nią nagle. Po dwóch krążkach nagranych z Varius Manx, postanowiła się uniezależnić. Nagrała kilka dobrych płyt, najpierw po polsku, potem po angielsku. Po latach znów powróciła do ojczystego języka. W sobotę w ramach 13. Wiosny Teatralnej zaśpiewała najlepsze kawałki z najnowszego albumu „Vena Amoris”.
Pamiętam jej elbląski koncert w 2000 roku, gdy pełna energii w skromnej bluzce i jeansach śpiewała „Moje oczy są zielone”. Teraz po czternastu latach na tej samej scenie zobaczyłam artystkę dojrzalszą, spokojną, wyciszoną, urzekającą. Wierną samej sobie, daleką od taniego blichtru sławy, bo dla Anity Lipnickiej najważniejsza jest muzyka. Muzyka, która mimo, że trafia w pewną niszę i nie jest wszechobecna w mediach, ma w sobie to coś.
- Tyle nerwów kosztuje mnie zawsze występowanie na scenie, że dajcie spokój – śmieje się artystka. – To tak, jakbym codziennie zdawała maturę. Nie wysyłacie swoich dzieci do żadnych talk show!
Jak zawsze zaśpiewała o rzeczach ważnych, ludzkich. O miłości bez namiętności, śmierci, straconej szansie na miłość, pożądaniu, samotności. O krainie wielkiego lodu i poszukiwaniu jaskółki w tej krainie, bo tylko ona może nas uratować – ulubiona piosenka jej córki, Poli. W końcu o nigdy niekończących się miłościach, które pozostawiają w nas ślad na zawsze: „Czy to się kiedyś skończy, czy to się w końcu zmęczy? Czy wreszcie się położy pod kocem niepamięci? Czy to się kiedyś skończy, czy jak Cię w końcu stawię? Wyzionę niczym ducha, za sobą zostawię” – śpiewa artystka.
- Moja teoria jest taka, że każda miłość, nawet ta, która już minęła, nie umiera, lecz jest zamrożona w czasie i przestrzeni – mówi Anita Lipnicka. - I bywa, że wraca do nas zupełnie niespodziewanie i nas nawiedza.
Ten, kto ma problemy z zaśnięciem, wie, jak koszmarne to uczucie. O tym była kolejna piosenka Anity Lipnickiej: - Od lat cierpię na bezsenność – zdradza piosenkarka. - To jest genetyczne: moja babcia nie śpi, moja matka nie śpi, ja nie śpię, moje dziecko też źle śpi. I tak, gdy godzinami patrzyłam w sufit, postanowiłam napisać piosenkę, o tym, jak bardzo jest się samotnym, gdy wszyscy śpią. Bo to chyba najbardziej samotne chwile w życiu człowieka.
Wspaniały koncert Anity Lipnickiej nie obył się bez bisów. Na bis artystka sięgnęła daleko w przeszłość i zaśpiewała pamiętne „Ona ma siłę…”. Zakończyła pełną tkliwości „Piosenką księżycową”. O mało nie doszło do trzeciego bisu…
Wywiad z Anitą Lipnicką przeczytasz tutaj.
Pamiętam jej elbląski koncert w 2000 roku, gdy pełna energii w skromnej bluzce i jeansach śpiewała „Moje oczy są zielone”. Teraz po czternastu latach na tej samej scenie zobaczyłam artystkę dojrzalszą, spokojną, wyciszoną, urzekającą. Wierną samej sobie, daleką od taniego blichtru sławy, bo dla Anity Lipnickiej najważniejsza jest muzyka. Muzyka, która mimo, że trafia w pewną niszę i nie jest wszechobecna w mediach, ma w sobie to coś.
- Tyle nerwów kosztuje mnie zawsze występowanie na scenie, że dajcie spokój – śmieje się artystka. – To tak, jakbym codziennie zdawała maturę. Nie wysyłacie swoich dzieci do żadnych talk show!
Jak zawsze zaśpiewała o rzeczach ważnych, ludzkich. O miłości bez namiętności, śmierci, straconej szansie na miłość, pożądaniu, samotności. O krainie wielkiego lodu i poszukiwaniu jaskółki w tej krainie, bo tylko ona może nas uratować – ulubiona piosenka jej córki, Poli. W końcu o nigdy niekończących się miłościach, które pozostawiają w nas ślad na zawsze: „Czy to się kiedyś skończy, czy to się w końcu zmęczy? Czy wreszcie się położy pod kocem niepamięci? Czy to się kiedyś skończy, czy jak Cię w końcu stawię? Wyzionę niczym ducha, za sobą zostawię” – śpiewa artystka.
- Moja teoria jest taka, że każda miłość, nawet ta, która już minęła, nie umiera, lecz jest zamrożona w czasie i przestrzeni – mówi Anita Lipnicka. - I bywa, że wraca do nas zupełnie niespodziewanie i nas nawiedza.
Ten, kto ma problemy z zaśnięciem, wie, jak koszmarne to uczucie. O tym była kolejna piosenka Anity Lipnickiej: - Od lat cierpię na bezsenność – zdradza piosenkarka. - To jest genetyczne: moja babcia nie śpi, moja matka nie śpi, ja nie śpię, moje dziecko też źle śpi. I tak, gdy godzinami patrzyłam w sufit, postanowiłam napisać piosenkę, o tym, jak bardzo jest się samotnym, gdy wszyscy śpią. Bo to chyba najbardziej samotne chwile w życiu człowieka.
Wspaniały koncert Anity Lipnickiej nie obył się bez bisów. Na bis artystka sięgnęła daleko w przeszłość i zaśpiewała pamiętne „Ona ma siłę…”. Zakończyła pełną tkliwości „Piosenką księżycową”. O mało nie doszło do trzeciego bisu…
Wywiad z Anitą Lipnicką przeczytasz tutaj.
dk