Niepełny wymiar godzin, zastępstwa, a także o wiele mniejsza liczba dzieci w klasach - od wielu lat polskie szkolnictwo dotyka problem redukcji etatów. Nauczyciele, szczególnie ci z najmniejszym stażem pracy, z roku na rok obawiają się, czy znajdą zatrudnienie w następnym roku szkolnym.
Odetchnąć z ulgą na koniec sierpnia
Wielu młodych nauczycieli pracuje też na zastępstwach. Niepewność i strach przed utratą pracy to dziś zjawisko powszechne w polskich placówkach oświatowych. Dotyka to przede wszystkim młodych pracowników. O ile jeszcze dziesięć lat temu miejsc pracy w szkołach nie brakowało, dziś zwalnianych jest coraz więcej pedagogów. Wielu z nich pracuje w niepełnym wymiarze godzin. W szczególności nie ma obecnie zapotrzebowania na nauczycieli przedmiotów ogólnokształcących. Optymistyczniej wygląda sytuacja, jeśli chodzi o zatrudnienie nauczycieli przedmiotów zawodowych.
– Pracuję w szkolnictwie już dziesięć lat. Zawsze albo na umowę na czas określony, albo na zastępstwo – mówi elbląska nauczycielka. – Przez kilka lat byłam zatrudniona w jednej z elbląskich szkół, jednak nigdy nie miałam stuprocentowej pewności, czy od września znajdę tam znów zatrudnienie. Wszystko było uzależnione od naboru uczniów w klasach pierwszych. Dopiero pod koniec sierpnia mogłam odetchnąć z ulgą, że od września będę kontynuować pracę – dodaje. – Tak było przez pierwsze trzy lata mojej pracy. Potem w końcu pracy dla mnie zabrakło, bo zredukowano etat. Od tamtej pory tułam się po szkołach, pracując głównie na zastępstwach. I tak jest do tej pory. I tak należę do szczęśliwców, ponieważ notorycznie zdarza się, że moi koledzy tracą pracę i od września nie znajdują zatrudnienia. Jakiś czas temu zwolniono moją koleżankę z piętnastoletnim stażem pracy. Przez rok nie pracowała szukając pracy. Wiem, że podobny los czeka w przyszłym roku innego znajomego nauczyciela. Nie wiem, jak to dalej będzie. W moim życiu nie ma stabilizacji. Praca w szkole to dziś nic pewnego. Cały czas myślę o przekwalifikowaniu, ale nie mam pomysłu. Jak dotąd zawsze gdzieś „złapię” kilka godzin w szkole lub „załapię” się na zastępstwo, a pomysł o zatrudnieniu się w innym miejscu ciągle odsuwam. Lata lecą, a ja żyję w ciągłej niepewności.
Nauka, nauka i jeszcze raz nauka
Wielu nauczycieli przed bezrobociem ratuje się ciągłym dokształcaniem. Coraz więcej edukatorów zwiększa swoje kwalifikacje, by mieć dodatkowe koło ratunkowe i móc uczyć kilku przedmiotów.
– Kursy, szkolenia, studia podyplomowe to dziś dla nas nauczycieli koło ratunkowe przed utratą pracy – wyjaśnia elbląski nauczyciel. - Wszyscy myślą, że „odbębnimy” swoje osiemnaście godzin w tygodniu i idziemy odpoczywać do domu. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze praca nauczyciela to nie tylko kilkanaście godzin dydaktycznych w tygodniu, oprócz przygotowania się na zajęcia, przygotowywania różnych sprawozdań, wszelkiego rodzaju imprez szkolnych, nauczyciel ciągle się dokształca. Po skończonych studiach podyplomowych zaczyna drugie. Dużo pracy mają także nauczyciele wychowawcy.
Coraz mniej dzieci
W obliczu ciągłych zwolnień nauczycieli i redukcji etatów, pozostaje pytanie, czy, aby zwiększyć liczbę oddziałów klasowych, powinny być one mniej liczne. Dyrektor jednej z elbląskich szkół zapewnia, że w jego placówce stany klas od lat utrzymują się na podobnym poziomie tj. liczą od 18 do 30 uczniów. Zapytaliśmy także kilku elbląskich nauczycieli, jak liczne są oddziały w ich placówkach szkolnych.
– U mnie w szkole już dawno nie było takich licznych klas – mówi elbląska nauczycielka. – Średnio klasy liczą po 22- 25 osób. Na przykład w tegorocznych klasach pierwszych jest 22 i 35 uczniów. Poza tym mamy też klasy terapeutyczne i te liczą po kilkanaścioro dzieci.
– O ile wiem, to w kwestii ilości uczniów w klasach nic się nie zmieniło – informuje kolejna. – Nie zmniejsza się celowo liczby uczniów w klasach, ale też nie liczą one po 30 uczniów i o ile dobrze pamiętam, to u nas klasy chyba nigdy nie liczyły aż tyle.
– U nas w szkole w porównaniu z latami ubiegłymi jest bardzo mało uczniów – mówi nauczycielka jednej z podelbląskich szkół. – W porównaniu z tym co było dziewięć lat temu, teraz jest prawie o połowę mniej uczniów! W roku szkolnym 2004/2005 szkoła liczyła około 550 uczniów, a teraz jest ich około 250 – dodaje. – Kiedyś, żeby zajęcia mogły odbywać się normalnie, nauczyciele chodzili do innego budynku, bo było za mało gabinetów. Poza tym zajęcia odbywały się na dwie zmiany. Obecnie jest u nas po jednej klasie pierwszej, drugiej i trzeciej z nauczania początkowego, jedna klasa czwarta i piata, dwie szóste. Jeśli chodzi o gimnazjum to w całej szkole jest tylko pięć klas - jedna klasa pierwsza, po dwie drugie i trzecie. Klasa pierwsza liczy 23 uczniów, więc ani to dużo, ani mało, raczej przeciętnie. Jeśli chodzi o klasy drugie to z powodzeniem można by je połączyć w jedną, bo w 2 „A” jest 14 osób, a w 2 „B” 16, czyli razem mogłoby być w jednej klasie 30 osób. Istnieje obawa i ewentualność, że trzeba będzie połączyć obie te klasy w jedną. Wiadomo jednak, że mniejsza ilość osób w klasach skutkuje tym, że jest zwiększona efektywność nauczania, bo można bardziej indywidualnie podejść do ucznia.
Mniejsza ilość uczniów w klasach bez wątpienia ułatwia nauczycielowi pracę i zwiększa efektywność nauczania. Być może zmniejszenie stanów klas, a tym samym zwiększenie ilości oddziałów, to dziś jedyne wyjście na zmniejszenie problemu bezrobocia, które dotyka obecnie polskich nauczycieli. Jak widać mniejsza ilość uczniów w klasie ma tylko same plusy.
Wielu młodych nauczycieli pracuje też na zastępstwach. Niepewność i strach przed utratą pracy to dziś zjawisko powszechne w polskich placówkach oświatowych. Dotyka to przede wszystkim młodych pracowników. O ile jeszcze dziesięć lat temu miejsc pracy w szkołach nie brakowało, dziś zwalnianych jest coraz więcej pedagogów. Wielu z nich pracuje w niepełnym wymiarze godzin. W szczególności nie ma obecnie zapotrzebowania na nauczycieli przedmiotów ogólnokształcących. Optymistyczniej wygląda sytuacja, jeśli chodzi o zatrudnienie nauczycieli przedmiotów zawodowych.
– Pracuję w szkolnictwie już dziesięć lat. Zawsze albo na umowę na czas określony, albo na zastępstwo – mówi elbląska nauczycielka. – Przez kilka lat byłam zatrudniona w jednej z elbląskich szkół, jednak nigdy nie miałam stuprocentowej pewności, czy od września znajdę tam znów zatrudnienie. Wszystko było uzależnione od naboru uczniów w klasach pierwszych. Dopiero pod koniec sierpnia mogłam odetchnąć z ulgą, że od września będę kontynuować pracę – dodaje. – Tak było przez pierwsze trzy lata mojej pracy. Potem w końcu pracy dla mnie zabrakło, bo zredukowano etat. Od tamtej pory tułam się po szkołach, pracując głównie na zastępstwach. I tak jest do tej pory. I tak należę do szczęśliwców, ponieważ notorycznie zdarza się, że moi koledzy tracą pracę i od września nie znajdują zatrudnienia. Jakiś czas temu zwolniono moją koleżankę z piętnastoletnim stażem pracy. Przez rok nie pracowała szukając pracy. Wiem, że podobny los czeka w przyszłym roku innego znajomego nauczyciela. Nie wiem, jak to dalej będzie. W moim życiu nie ma stabilizacji. Praca w szkole to dziś nic pewnego. Cały czas myślę o przekwalifikowaniu, ale nie mam pomysłu. Jak dotąd zawsze gdzieś „złapię” kilka godzin w szkole lub „załapię” się na zastępstwo, a pomysł o zatrudnieniu się w innym miejscu ciągle odsuwam. Lata lecą, a ja żyję w ciągłej niepewności.
Nauka, nauka i jeszcze raz nauka
Wielu nauczycieli przed bezrobociem ratuje się ciągłym dokształcaniem. Coraz więcej edukatorów zwiększa swoje kwalifikacje, by mieć dodatkowe koło ratunkowe i móc uczyć kilku przedmiotów.
– Kursy, szkolenia, studia podyplomowe to dziś dla nas nauczycieli koło ratunkowe przed utratą pracy – wyjaśnia elbląski nauczyciel. - Wszyscy myślą, że „odbębnimy” swoje osiemnaście godzin w tygodniu i idziemy odpoczywać do domu. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze praca nauczyciela to nie tylko kilkanaście godzin dydaktycznych w tygodniu, oprócz przygotowania się na zajęcia, przygotowywania różnych sprawozdań, wszelkiego rodzaju imprez szkolnych, nauczyciel ciągle się dokształca. Po skończonych studiach podyplomowych zaczyna drugie. Dużo pracy mają także nauczyciele wychowawcy.
Coraz mniej dzieci
W obliczu ciągłych zwolnień nauczycieli i redukcji etatów, pozostaje pytanie, czy, aby zwiększyć liczbę oddziałów klasowych, powinny być one mniej liczne. Dyrektor jednej z elbląskich szkół zapewnia, że w jego placówce stany klas od lat utrzymują się na podobnym poziomie tj. liczą od 18 do 30 uczniów. Zapytaliśmy także kilku elbląskich nauczycieli, jak liczne są oddziały w ich placówkach szkolnych.
– U mnie w szkole już dawno nie było takich licznych klas – mówi elbląska nauczycielka. – Średnio klasy liczą po 22- 25 osób. Na przykład w tegorocznych klasach pierwszych jest 22 i 35 uczniów. Poza tym mamy też klasy terapeutyczne i te liczą po kilkanaścioro dzieci.
– O ile wiem, to w kwestii ilości uczniów w klasach nic się nie zmieniło – informuje kolejna. – Nie zmniejsza się celowo liczby uczniów w klasach, ale też nie liczą one po 30 uczniów i o ile dobrze pamiętam, to u nas klasy chyba nigdy nie liczyły aż tyle.
– U nas w szkole w porównaniu z latami ubiegłymi jest bardzo mało uczniów – mówi nauczycielka jednej z podelbląskich szkół. – W porównaniu z tym co było dziewięć lat temu, teraz jest prawie o połowę mniej uczniów! W roku szkolnym 2004/2005 szkoła liczyła około 550 uczniów, a teraz jest ich około 250 – dodaje. – Kiedyś, żeby zajęcia mogły odbywać się normalnie, nauczyciele chodzili do innego budynku, bo było za mało gabinetów. Poza tym zajęcia odbywały się na dwie zmiany. Obecnie jest u nas po jednej klasie pierwszej, drugiej i trzeciej z nauczania początkowego, jedna klasa czwarta i piata, dwie szóste. Jeśli chodzi o gimnazjum to w całej szkole jest tylko pięć klas - jedna klasa pierwsza, po dwie drugie i trzecie. Klasa pierwsza liczy 23 uczniów, więc ani to dużo, ani mało, raczej przeciętnie. Jeśli chodzi o klasy drugie to z powodzeniem można by je połączyć w jedną, bo w 2 „A” jest 14 osób, a w 2 „B” 16, czyli razem mogłoby być w jednej klasie 30 osób. Istnieje obawa i ewentualność, że trzeba będzie połączyć obie te klasy w jedną. Wiadomo jednak, że mniejsza ilość osób w klasach skutkuje tym, że jest zwiększona efektywność nauczania, bo można bardziej indywidualnie podejść do ucznia.
Mniejsza ilość uczniów w klasach bez wątpienia ułatwia nauczycielowi pracę i zwiększa efektywność nauczania. Być może zmniejszenie stanów klas, a tym samym zwiększenie ilości oddziałów, to dziś jedyne wyjście na zmniejszenie problemu bezrobocia, które dotyka obecnie polskich nauczycieli. Jak widać mniejsza ilość uczniów w klasie ma tylko same plusy.
ew