UWAGA!

Leszek Wilk: Lubię się poszarpać

 Elbląg, Leszek Wilk, trener judo
Leszek Wilk, trener judo (fot. Michał Skroboszewski)

-  To zresztą taki fenomen judo, które potrafi motorycznie przygotować zawodników do innej dyscypliny sportu. I mieliśmy takie przypadki, kiedy zawodnicy, którzy wypalili się już na macie, stosunkowo łatwo adaptowali się do innych dyscyplin sportu, np. do piłki ręcznej lub nożnej - mówi Leszek Wilk. Z elbląskim judoką i trenerem rozmawiamy o jego dyscyplinie.

- Jak zaczęła się Pana przygoda z judo?

- Pierwszy kontakt z matą miałem w szkole podstawowej. Ale to raczej sporadycznie. Dyscyplina mi się podobała, gorzej było z logistycznym ogarnięciem. Na treningi jeździłem do Braniewa, ale to raczej okazjonalnie. Na poważnie zaczęło się w szkole średniej, ze czterdzieści lat temu. Dostałem się do Technikum Mechanicznego, zamieszkałem w internacie i pierwsze co zrobiłem, to zapisałem się do sekcji judo funkcjonującej przy szkole. Łatwo nie było, żeby dostać się do sekcji trzeba było zdać egzamin z wychowania fizycznego. Z około 300 osób do treningów dopuszczano kilkudziesięciu. Nie było sprzętu, generalnie nie było niczego. Judogi organizowaliśmy sobie sami, najczęściej po kimś. Trzeba było je zszywać i naprawiać niemal po każdym treningu. Bylem ambitny, nie opuszczałem żadnego treningu. Zaczynałem pod okiem Waldemara Aszenberga, potem był Wojtek Janik, Tomek Misiuk, Kaziu Czechowicz.

 

- I wyniki przyszły dość szybko.

- Już po pół roku treningów zakwalifikowałem się na Ogólnopolską Olimpiadę Młodzieży w Poznaniu. To była spora niespodzianka, byłem jedynym judoką z Elbląga. Pamiętam, że pojechałem na zawody z piłkarkami ręcznymi z Truso, które wówczas prowadził Jerzy Ringwelski. To był pierwszy poważniejszy sukces w karierze. Moim trenerem był Marcin Figat z Warszawy. W Poznaniu, szczerze mówiąc, „zapłaciłem frycowe”. Dwie walki wygrałem, za trzecim razem rywal był lepszy. Nie zająłem punktowanego miejsca, ale to zmobilizowało mnie do jeszcze cięższych treningów. Wówczas, my z Elbląga, byliśmy postrzegani przez pryzmat Czesława Misiuka, sędziego międzynarodowego, wybitnej postaci judo. Nie raz i nie dwa razy zdarzało się, że samotnie jeździłem na zawody z naszego miasta. Potrafiłem wygrywać z najlepszymi zawodnikami w kraju, ale w tych decydujących o medalu walkach zawsze czegoś zabrakło. Czemu? Wówczas najsilniejsze były kluby gwardyjskie i wojskowe, czasami też pomagali im sędziowie. Teraz już jest inaczej: są kamery, są challenge, większa możliwość weryfikacji decyzji sędziowskich. Byłem piąty na Młodzieżowych Mistrzostwach Polski, trzeci na Pucharze Europy w Niemczech. Patrząc z perspektywy lat, to mam poczucie niespełnienia. Może gdybym trenował w mocniejszym ośrodku... Nie zliczę, ile razy, moim zdaniem, skrzywdzili mnie sędziowie. Były kryzysy, że chciałem to judo rzucić. Pamiętam, że najdłużej wytrzymałem dwa tygodnie. Karierę sportową skończyłem w wieku 33 lat na mistrzostwach Polski. Wcześniej wygrałem eliminacje w makroregionie pomorskim. To był już wyczyn: w naszym makroregionie w każdej kategorii wagowej było 30 dobrych zawodników. W mojej wadze rywalizowałem m.in. Januszem Pawłowskim, dwukrotnym medalistą olimpijskim, medalistą mistrzostw świata i Europy, sześciokrotnym mistrzem Polski. Na mistrzostwa makroregionu poszedłem „z ulicy”. Przekonałem rodzinę, że wyskoczę na chwilę. Na mistrzostwach Polski we Wrocławiu wygrałem trzy walki, czwarta była o wejście do strefy medalowej. Doznałem kontuzji, „poszedł” łuk brwiowy i lekarz nie zgodził się na kontynuowanie starcia. I tak się skończyła kariera na macie, ale wciąż lubię poszarpać się z rywalami.

 

- Przyszedł czas na zajęcie się młodszym pokoleniem.

- Po studiach na gdańskim AWF-ie wróciłem do Elbląga i zacząłem pracę w Technikum Mechanicznym. Wówczas jako młody nauczyciel pracowałem w szkole i sprawowałem funkcję wychowawcy w internacie. Miałem kontakt z dużą grupą młodzieży i... judo pojawiło się samoczynnie. Początkowo, jako grupa niesformalizowana, złożona z uczniów szkoły i osób z zewnątrz. Pamiętam rozmowy z dyrektorem „Mechanika”, Januszem Lewandowskim, na temat sali gimnastycznej. Wówczas w szkole były trzy pomieszczenia na sali. Wymyśliłem, żeby zrobić z tego jedną dużą. Przekonałem dyrektora, że będziemy mieli fajne miejsce do wychowania fizycznego, a gdzieś z tyłu głowy miałem fakt, że będę miał gdzie robić treningi. Pozyskaliśmy starą matę, którą chyba codziennie trzeba było kleić, naprawiać, ale mieliśmy na czym ćwiczyć. Wcześniej byłem też instruktorem judo w Olimpii. Razem z Arkiem Podhorodeckim przejęliśmy grupę po Waldku Szenbergu, który wtedy wyjeżdżał za granicę. To trwało dwa lata, miałem tam pod opieką dwie grupy.

 

- Z judoków przy technikum zrodził się UKS „Wilki”.

- Już nie pamiętam, kto wymyślił tę nazwę, rodzice zawodników zadecydowali. Tak, jest ona od mojego nazwiska. Skorzystaliśmy wtedy z możliwości jakie dawały Uczniowskie Kluby Sportowe i taki założyliśmy przy technikum. I tu mam prośbę. W klubie była kronika, którą komuś pożyczyłem i zaginęła. Gdyby się u kogoś znalazła i ten ktoś mógłby ją oddać w redakcji portElu, to całe elbląskie środowisko judo byłoby mu niezmiernie wdzięczne. Tam jest udokumentowany kawał historii elbląskiego judo. Wracając do klubu – zostawiłem tam masę zdrowia i serca. Było 300 dzieciaków i na początku tylko ja prowadziłem z nimi zajęcia. Siedziałem w szkole codziennie od 16 do 21 i tylko się twarze trenujących zmieniały. A w weekend turnieje. Bywało tak, że w piątek wieczorem jechaliśmy z bardziej zaawansowanymi na turniej, np. do Wrocławia. Powalczyliśmy, w nocy wracaliśmy. Zawodników rodzice odbierali w Tczewie, a ja z mniej zaawansowanymi jechałem na turniej do Gdyni. Rocznie byłem na 50 różnych zawodach. Dopiero, jak założyłem rodzinę, to zwolniłem tempo, ale coś w genach zostało przekazane, bo obaj synowie też trenują judo z sukcesami.

 

- Kto się przez Wilki przewinął?

- Fajna to była młodzież. Wielu z nich, po tym jak klub przestał istnieć, przeszła do innych dyscyplin. Jakub Fonferek przekwalifikował się na piłkarza ręcznego. Karol i Filip Korzeniowscy – to samo. To zresztą taki fenomen judo, które potrafi motorycznie przygotować zawodników do innej dyscypliny sportu. I mieliśmy takie przypadki, kiedy zawodnicy, którzy wypalili się już na macie, stosunkowo łatwo adaptowali się do innych dyscyplin sportu, np. do piłki ręcznej lub nożnej. Judo jest dość wymagającą dyscypliną, w której bardzo trudno o sukces. To musi być harówka. W „Wilkach” był Przemek Źródło – super chłopak wypatrzony na osiedlowym boisku. Spotkałem go podczas gry w piłkę. Grał z dorosłymi, był świetny technicznie, kręcił tymi dorosłymi facetami jak chciał. Zaproponowałem mu treningi judo, mieszkał niedaleko, blisko miał i zaczął. Bardzo szybko osiągnął sukces: kilka razy był mistrzem i wicemistrzem Polski, brał udział w mistrzostwach Europy, igrzyskach młodzieży w Lizbonie. Był w grupie preselekcyjnej pod kątem igrzysk olimpijskich w Atenach, ale gdzieś po drodze zniknął, gdy przeniósł się do Warszawy. Był Michał Borejko, kilkunastokrotny medalista mistrzostw Polski. Karierę sportową zahamowały mu kłopoty ze zdrowiem. Michał Lacheta był bardzo dobrym zawodnikiem, dziś jest trenerem w Olimpii – Judo. Było bardzo dużo zawodników, którzy zdobywali medale mistrzostw Polski. Już wspominałem o Jakubie Fonferku i braciach Korzeniewskich, którzy też mają medale mistrzostw Polski. Część z nich przeszła do Tomity i kontynuowała swoją karierę.

 

- Po Wilkach powstała Olimpia Judo.

- UKS Wilki, z różnych przyczyn, przestał funkcjonować. Zrobiłem sobie przerwę, ale „ciągnie wilka do lasu”. Jak się coś robi przez praktycznie całe życie, to trudno w pewnym momencie zawiesić judogę na wieszaku i skończyć. Po kilku miesiącach spotkaliśmy się w kilka osób i stwierdziliśmy: Zrobimy fajny klub. I tak powstała Olimpia Judo. Na pierwszy trening przyszły dwie osoby. Po roku była nas setka. Spotkałem fantastycznych ludzi: Romka Gdulę, obecnego prezesa klubu, Wojtka Janika i innych. Stwierdziliśmy, że nie będziemy za wszelką cenę bić się o wynik, zadbamy o naszych zawodników. To się sprawdziło, sukcesy „same” przyszły. Wszystkich pewnie nie wymienię, ale chociaż część: mój syn Kacper Wilk, Bartek Cebula, Rafał Cebula, Jakub Wilk, mój młodszy syn, Sebastian Makowski, Wiktor Malinowski, Aleks Żmuda. Bardzo fajnym sukcesem, odnieśliśmy go zresztą niedawno, było zdobycie brązowego medalu w drużynie na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w Gorzowie. To pierwszy drużynowy medal w judo dla Elbląga. Spory sukces, bo żeby zdobyć medal w drużynie, trzeba mieć kilku dobrych zawodników. Wiadomo, jeden, to może się zdarzyć wyjątek, rodzynek. Medal w drużynie to jest potwierdzenie dobrego szkolenia w klubie. My trenujemy zawodników do juniora starszego, potem oni wyjeżdżają z Elbląga i muszą sobie już radzić sami.

 

- Skąd się wziął Judo Camp w Elblągu?

- Najpierw dostaliśmy zaproszenie na camp we Wrocławiu. I 10 lat temu, kiedy wracaliśmy z obozu letniego w Zieleńcu, to zahaczyliśmy o Wrocław. Prowadził go wówczas Ryszard Zieniawa, jedenastokrotny mistrz Polski. Tamten camp trwał tydzień. Wracaliśmy z Romkiem Gdulą z Wrocławia i wspólnie wpadliśmy na pomysł sprawdzenia, co by było, gdybyśmy taki camp zorganizowali w Elblągu. Przekonaliśmy do tego pomysłu władze miasta. Planowaliśmy zorganizować go na 100 osób, przyjechało 160. Wtedy to nam się wydawało, że to jest max, co możemy ogarnąć. Dziś przyjeżdża 1200 - 1300 zawodników z całej Europy. Pierwszym mistrzem, którego zaprosiliśmy był Jewgienij Lwow, znakomity rosyjski trener i zawodnik. Później przyjeżdżał już jako uczestnik wraz ze swoimi podopiecznymi. Dwa razy udało nam się zaprosić Waldka Legienia, który po kilkudziesięciu latach po raz pierwszy w Polsce prowadził takie zajęcia. Dzięki Waldkowi Legieniowi, który na co dzień mieszka i pracuje we Francji, mogłem obejrzeć od środka, od strony organizatorów turniej Grand Slam. We Francji judo ma status dyscypliny narodowej. Na hali 15 tysięcy kibiców. Wchodzi Teddy Rinner mający tam status półboga. 15 tysięcy ludzi wyje. Niesamowite wrażenie. I Teddy Rinner przegrywa 1/8 finału swoją pierwszą walkę od prawie 10 lat. 15 tysięcy ludzi zamarło. Cisza jak na pogrzebie. Niesamowite doświadczenie. Mogliśmy obejrzeć ten turniej od środka, bo dzięki Waldkowi mieliśmy dostęp wszędzie. Z mistrzów na campie gościliśmy jeszcze m.in. Anetę Szczepańską, srebrną medalistkę igrzysk olimpijskich, Serge Feista z Francji i wiele innych sław judo. Pewną ciekawostką jest fakt, że po campie do Olimpii Judo trafił trener Andrzej Blady, doświadczony szkoleniowiec reprezentacji krajów afrykańskich. Przyjechał na camp, spodobało mu się w Elblągu i został u nas. Judo stało się elbląską specjalnością – w kilku klubach trenuje 600 dzieci.

 

- Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama