UWAGA!

Wojciech Janik: Judo nie kończy się na macie

 Elbląg, Wojciech janik, elbląski judoka
Wojciech janik, elbląski judoka (fot. Anna Dembińska)

- W EDEKu stało z czterystu kandydatów na judoków. Pierwsza selekcja odbył się natychmiast: był egzamin na którym trzeba było stanąć na rękach przy ścianie, „pistolety” na jednej nodze [przysiady na jednej nodze – przyp. SM] oraz seria przewrotów w przód - tak Wojciech Janik wspomina "egzamin wstępny" do sekcji judo w Olimpii. Z elbląskim judoka wspominamy jego karierę sportową. 

- Jak się zaczęła Pana przygoda ze sportem?

- Judo kojarzyło mi się z fajnymi akcjami, dobrą walką. Miałem to szczęście, że moim nauczycielem wychowania fizycznego w szkole podstawowej nr 23 był Ryszard Kubik. Na lekcjach uprawialiśmy gimnastykę, bardzo mi się to podobało, a judo... było naturalnym sportem jeżeli chcesz skakać, robić przewroty. Już teraz nie pamiętam, czy w czwartejj, czy w piątej klasie poszedłem się zapisać.

 

- Od razu powiedzmy, że chcieć się zapisać, a dostać się do sekcji to były dwie różne sprawy.

- Pierwszy nabór do sekcji judo Olimpii odbywał się w styczniu. Do tego czasu, za namową kolegów ze szkoły, przez kilka miesięcy trenowałem... łyżwiarstwo szybkie u trenera Romana Rycke. To też mi się podobało, wzmocniłem nogi. I w styczniu poszedłem do Elbląskiego Domu Kultury [dzisiejszy CSE Światowid – przyp. SM] zapisać się na judo. Sekcję prowadził Czesław Misiuk, który był kolegą mojego taty ze szkoły. Co w moim przypadku było kompletnie bez znaczenia, bo na żadną taryfę ulgową liczyć nie mogłem. W EDEKu stało z czterystu kandydatów na judoków. Pierwsza selekcja odbył się natychmiast: był egzamin na którym trzeba było stanąć na rękach przy ścianie, „pistolety” na jednej nodze [przysiady na jednej nodze – przyp. SM] oraz seria przewrotów w przód. Wszystko pod okiem Czesława Misiuka i Waldemara Aszemberga. Po tej pierwszej selekcji zostało nas koło setki.

 

- I w ten sposób został zrobiony pierwszy krok.

- Dopóki nie postawiono hali Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego trenowaliśmy w EDEK-u w sali gimnastycznej. Kiedy dowiedzieliśmy się, że w MOSie judocy będą mieli salkę specjalnie dla siebie, to nie trzeba było nas prosić o pomoc. Pamiętam, że gołymi rękoma wyrywaliśmy korzenie drzew z ziemi. W EDEKu salę dzieliliśmy z zapaśnikami , my rozkładaliśmy matę i zostawialiśmy dla nich. Nie było źle, ale zawsze to lepiej mieć własną salę... Rozpoczęliśmy treningi, zaczęliśmy zdobywać pierwsze punkty na zawodach, najpierw okręgowych, potem strefowych. W naszej strefie były trzy najmocniejsze kluby w Polsce: Flota Gdynia, AZS Gdańsk i GKS Gdańsk. Walczyliśmy z różnym skutkiem, czasem udawało się wyjść na mistrzostwa Polski, czasem nie. Mi szlo dobrze, podchody pode mnie robił Wiesław Sawicki, główny trener w gdyńskiej Flocie. Obiecywał większe możliwości. >>Co ty w Elblągu osiągniesz?<< - pytał. Zwyciężyło poczucie lokalnego patriotyzmu i zostałem na miejscu. Ciekawostką jest fakt, że to Wiesław Sawicki wprowadził judo do Elbląga, to u niego trenowali Czesław Misiuk i Waldemar Aszemberg. Nie wiadomo jakby się moja kariera sportowa potoczyła, gdyby nie poważna kontuzja. Przed mistrzostwami Polski, na treningu uszkodziłem bark. I to poważnie, wylądowałem w szpitalu. Przed operacją złapał mnie elbląski lekarz sportowy dr Rogacewicz. Obejrzał moje zdjęcia, stwierdził że operacja nie jest potrzebna, więzadła się same odbudują. Zapakował w gips i odesłał do domu. Sześć tygodni przerwy miałem od treningów typowo judo. Jak się okazało była to za długa przerwa, potem już nie mogłem dogonić chłopaków z Trójmiasta.

 

- I jak się później okazało, w trakcie kontuzji postawił Pan pierwsze kroki w trenerce.

- W trakcie mojej kontuzji trener Czesław Misiuk wykorzystywał mnie do robienia rozgrzewki, prowadzenia zajęć, które byłem w stanie przeprowadzić bez nadmiernego narażania barku. I wtedy po raz pierwszy spojrzałem na judo z perspektywy trenera. Nie powiem, imponowało mi, że mogę zarządzać starszymi, bardziej doświadczonymi zawodnikami. Później było różnie: doszło nawet do sytuacji, kiedy sam prowadziłem całą sekcję judo w Olimpii. Trenerzy się gdzieś porozjeżdżali po świecie i nie było komu prowadzić treningów. Potem ciągnęliśmy to w trójkę z Tomkiem Misiukiem i Kazimierzem Czechowiczem. Nasi podopieczni startowali w mistrzostwach Polski, zdobywali medale. Nieocenioną pomoc niosła Pani Ewa Misiuk, żona trenera Czesława, która ogarniała sprawy organizacyjne. Ja mogłem się skupić na tym co uwielbiałem, czyli na treningach. Po sukcesach do klubu ściągnięto z Warszawy Marcina Figata. Nie układała się nam ta współpraca – tak to delikatnie ujmijmy. Ja miałem inne spojrzenie na judo, on miał inne. Zdecydowałem się poprowadzić dziewczyny. Praktycznie od zera stworzyłem grupę dziewczyn, które błyskawicznie załapały o co w judo chodzi. Szybciej niż męska część. I pojawiły się wyniki.

 

- I tu trzeba się pochwalić.

- Dorota Śpiewak w 1986 r. była piata na mistrzostwach Europy juniorów w Austrii w 1986 r. , rok później była trzecia na młodzieżowych mistrzostwach Polski. A w 1989 r. w wadze powyżej 72 kg zdobyła brąz na mistrzostwach Polski seniorek. Pamiętam tę walkę w mistrzostwach Europy o trzecie miejsce – Dorota dość nieszczęśliwie upadla na bark i przegrała medal. Piąta w 1987 r. na młodzieżowych mistrzostwach Polski była Elżbieta Grabowska. W 1988 r. Agata Duda i Danuta Łapiak były trzecie na mistrzostwach Polski juniorek młodszych. To samo miejsce na podium wywalczyła Elżbieta Grabowska na Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży. Elżbieta Szefer i Katarzyna Szapańska zdobyły złote medale na Ogólnopolskich Igrzyskach Młodzieży Szkolnej w 1989 r. Wszystkich sukcesów nie wymienię, ale te przykłady pokazują, że żeńskie judo w Elblągu miało jakąś jakość.

 

- Czego wyrazem była praca trenera w kadrze narodowej.

- Dziewczyny zdobywały medale mistrzostw Polski, to się centrala zainteresowała, kto ich trenuje. Kilka moich wychowanek dostało się do kadry narodowej, m.in. Dorota Śpiewak. W tzw. „międzyczasie” trener kadry juniorek poprosił mnie o dołączenie do sztabu szkoleniowego. Jeździliśmy więc na obozy i zgrupowania kadry, udało się wysłać tam parę naszych zawodniczek. Nie wiadomo jakby się moja kariera w centrali potoczyła, gdyby nie wyjazd do Niemiec. W pewnym momencie w Polskim Związku Judo było krucho z trenerami i byłem sondowany pod kątem objęcia jednej z reprezentacji. Ale z powodów rodzinnych nic z tego nie wyszło.

 

- Wszystko pięknie się rozwijało.

- Nadeszły lata 90 – te i stanąłem przed wyborem: albo praca w judo w Polsce, albo rodzina i wyjazd do Niemiec. Wybrałem rodzinę i tym sposobem trafiłem do VFL 1848 Bad Kreuznach. Na początku trenowałem tam dla siebie, żeby nie stracić kontaktu z judo, walczyłem w 2.Bundeslidze z drużyną Bad Kreuznach a potem w Homburg Saland. W klubie VfL 1484 Bad Kreuznach szybko się zorientowali, że jest taki judoka, ma uprawnienia trenerskie, wynikiem czego dostałem swoja grupę. Jeździliśmy na zawody, słowem była to normalna praca trenera. W Niemczech spotkałem się z kolejną ważną dziś dla mnie rzeczą – judo sportowców z niepełnosprawnością intelektualną.

 

- Jak do tego doszło?

- W klubie nie miałem etatu trenera i żeby się utrzymać musiałem iść do „normalnej” pracy. Co w moim przypadku też oderwane od sportu nie było. Pracowałem w zakładzie Lebenshilfe Werksteaten w Bad Kreuznach, który zatrudniał osoby z niepełnosprawnością intelektualną. Pracowało tam ponad 500 osób, ja byłem nauczycielem wychowania fizycznego i te osoby z niepełnosprawnością miałem „usportawiać”. W praktyce wyglądało to jak w szkole - kolejne grupy przychodziły na zajęcia z wychowania – fizycznego. Mieliśmy tam drużynę piłki nożnej, koszykówki. Po jakimś czasie zdecydowałem się zaproponować dyrekcji wprowadzenie do programu judo. Problemów większych nie miałem, udało się załatwić matę i już nic nie stało na przeszkodzie, żeby zacząć treningi. Zawodnicy szybko załapali bakcyla i się pochwalę, że w ciągu dwóch lat udało nam się sięgnąć po kilka tytułów międzynarodowych mistrzów Niemiec. Jeździliśmy na turnieje międzynarodowe, na Olimpiadzie Specjalnej w Szanghaju w2007 r. jeden z moich podopiecznych zdobył srebrny medal. Chyba ze szczęścia, że już jest w finale nie pokazał w pełni swoich umiejętności.

 

- Po 20 latach wrócił trener do Polski.

- Z tego 10 lat prowadziłem tę grupę niemieckich judoków niepełnosprawnych. Los zadecydował, żeby wrócić do Elbląga, Miałem wtedy marzenie, żeby w Elblągu stworzyć drużynę niepełnosprawnych judoków. Na początku półoficjalnie trenowaliśmy przy Olimpii Judo. Musiałem bazować na doświadczeniach z Niemiec, bo w Polsce nie było wówczas takich klubów. W Polskim Związku Judo nie było komórki odpowiedzialnej za sport niepełnosprawnych. Olimpiady Specjalne niespecjalnie nas chciały, bo byliśmy jedyna taką drużyną w Polsce. Zadecydował przypadek. Po wizycie w ratuszu, która skończyła się głównie na poklepaniu po plecach spotkałem Beatę Peplińską-Strehlau z elbląskiego koła Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną (PSONI). I ona zaproponowała mi, żeby taka drużyna powstała pod egidą PSONI.

 

- I w ten sposób powstała elbląska Sakura.

- To już było oficjalnie w 2005 r. W związku z tym, że nie mieliśmy konkurencji w Polsce, na zawody jeździliśmy do Niemiec. Kilku zawodników Sakury ma na swoim koncie tytuły międzynarodowych mistrzostw Niemiec. Na swojej sportowej drodze spotkaliśmy m.in. judoków z „oryginalnej” japońskiej Sakury Do dziś nie wiem, czy większym zaskoczeniem dla nich był fakt, że w Elblągu funkcjonuje klub o nazwie Sakura, czy też, że w ogóle istnieje taki kraj jak Polska. Oni myśleli, że jesteśmy częścią Rosji. Słuchali o nas jak bajki o żelaznym wilku, z otwartymi ustami. Sakura funkcjonowała 10 lat. Odszedłem głównie z przyczyn finansowych, trzeba było się z czegoś utrzymać. Judoków z Sakury przejął Integracyjny Klub Sportowy Atak i do tej pory ta sekcja świetnie funkcjonuje. W Sakurze swoje pierwsze kroki stawiał Marcin Liszcz, który w 2019 r. w Abu Dhabi zdobył srebrny medal na Olimpiadach Specjalnych.

 

- Dziś...

- Jestem trenerem dzieci w UKS Olimpia Judo Elbląg. Prowadzę treningi judo w przedszkolach. Ta dyscyplina jest stworzona dla najmłodszych dzieci. Jest na tyle atrakcyjna, że jest alternatywą dla siedzenia przed komputerem. Pozwala się wyszaleć, a przy okazji uczy prawidłowych odruchów. Jak bezpiecznie upadać, pamiętają wszyscy, którzy chociaż przez moment przewinęli się przez matę. Teraz już nie skupiam się na zdobywaniu medali tylko tej pracy u podstaw, a w zasadzie u fundamentów. I jak już te maluchy, w przyszłości pójdą do jakiegokolwiek klubu, niekoniecznie judo, to już jakieś przygotowanie fizyczne będą miały.

Dlatego bardzo zapraszam do treningów maluszków już od trzeciego roku życia i starszych, do grupy Masters, nawet do stu lat.  Judo zapewni wszystkim doskonałą formę i radość życia, „ bo Judo nie kończy się na macie”.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama