UWAGA!

Sylwester w blasku olimpijskiego złota

Złoty medal olimpijski to marzenie każdego sportowca. Obchodzący dzisiaj imieniny Sylwester Flis, niepełnosprawny hokeista, udowadnia, że dzięki ciężkiej pracy i uporowi można spełnić nawet najskrytsze marzenia. Zobacz fragmenty z gry elblążanina na igrzyskach paraolimpijskich.

Sylwester Flis urodził się z przepukliną oponowo-rdzeniową, przez co stracił władzę w nogach. Wraz z rodziną wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie rozpoczął profesjonalną karierę sportową. Za zasługi dla amerykańskiego hokeja Flis jako jedyny niepełnosprawny zawodnik na świecie został uwieczniony na prestiżowych kartach NHL. Dzięki elbląskiemu klubowi Atak powrócił do kraju, aby propagować wśród mieszkańców hokej dla niepełnosprawnych. Stał się tym samym pierwszym elbląskim zimowym paraolimpijczykiem.
      
       - Swoją karierę rozpoczynał Pan w Stanach Zjednoczonych. Co sprawiło, że opuścił Pan ojczyznę?
       - Moja babcia urodziła się w Stanach, co prawda mieszkała w Polsce, ale gdy pojawiła się możliwość wyjazdu, to z niej skorzystaliśmy. Półtora roku później zostałem zaproszony na lód i skorzystałem z tej oferty, a reszta to już historia. Sport mówi sam za siebie i sam się promuje.
      
       - Był Pan uczestnikiem kilku igrzysk paraolimpijskich. Jak Pan je wspomina?
       - Na igrzyska w Nagano w 1998 r. nie dostałem się, bo nie byłem obywatelem Stanów Zjednoczonych. Moja sprawa trafiła nawet do Senatu, do Izby Reprezentantów, ale w związku z tym, że wtedy właśnie wybuchł skandal z Moniką Lewinsky, odstawili mój problem na boczny tor. Obywatelstwo udało mi się zdobyć dopiero na paraolimpiadę w Salt Lake City (2002 r. - red.) i powiem, że nie da się opisać tego przeżycia. Igrzyska w Salt Lake City były dla mnie jednym z najpiękniejszych paraolimpiad. Organizatorzy spisali się na medal, a poza tym miałem tam też swój osobisty sukces.
      
       - Co było kluczem do sukcesu drużyny Stanów Zjednoczonych na Igrzyskach Paraolimpijskich w Salt Lake City?
       - Zmiana sledża! Czyli specjalnych saneczek, których używamy do poruszania się po lodzie w trakcie gry. Dwa lata wcześniej niż inne drużyny zmieniliśmy rozstaw łyżew każdego zawodnika z naszego zespołu. Działania te sprawiły, że mieliśmy dużo większe możliwości na lodzie. Nie ujmując, że trenowaliśmy ciężko, bo wszystko co osiągnęliśmy zawdzięczamy głównie pracy i wysiłkowi, jaki włożyliśmy w ten sport. Były dni, że zaczynaliśmy trening o godzinie 23, a schodziliśmy z lodu o 4 nad ranem. Bywało, że wychodziliśmy z lodowiska i jechaliśmy prosto na śniadanie do restauracji. Takie były czasy. Nie było łatwo, ponieważ były to początki hokeja na sledżach w Stanach. Mówię tu o latach 90., kiedy każdy musiał płacić za wszystko samemu. Ale robiliśmy to, bo po prostu kochaliśmy ten sport.
      
       - W Salt Lake City oprócz złotego medalu otrzymał Pan również tytuł najlepszego zawodnika turnieju. Co sprawiło, że to właśnie Pan został najlepszym zawodnikiem na świecie?
       - Po prostu byłem w formie, to był mój czas. Do tego momentu tak naprawdę nikt mnie nie znał. Była to moja pierwsza paraolimpiada. Do tego czasu grałem tylko w Chicago, a jak gdzieś wyjeżdżałem, to nie dostawałem tej szansy, którą powinienem dostać. Zawsze byłem gdzieś z tyłu, aż w końcu zmienili trenera.
       Nowy selekcjoner grał wcześniej w lidze NHL. To był człowiek, który chciał wygrywać. Dogłębnie poznał każdego gracza i każdemu dał sporo czasu na lodzie, adekwatnie do umiejętności. Wtedy dostałem aż za dużo czasu. Były tercje, w których nie schodziłem z lodu i nie miałem nawet możliwości napić się wody. To były piękne czasy i mam wielką nadzieję, że one kiedyś powrócą. Oczywiście z biało-czerwonymi, bez gwiazdek.
      
       - Co sprawiło, że po tak dużym sukcesie w USA powrócił pan do Polski, aby od podstaw zbudować drużynę narodową w dyscyplinie, która jest nowością w naszym kraju?
       - W 2006 roku zadzwoniła do mnie Aneta Rękas-Woźna i powiedziała, że chciałaby założyć pierwszą w Polsce drużynę niepełnosprawnych hokeistów. Powiem szczerze, że czekałem kilka lat na ten telefon i w końcu się doczekałem. Miałem marzenie, żeby podzielić się wiedzą, którą zdobyłem za oceanem z moimi rodakami. Przyjechałem jeszcze w tym samym roku.
      
       - Jak wyglądały początki hokeja na sledżach w Polsce?
       - Wiadomo, początki były trudne. Zaczynaliśmy od podstaw, przewracaliśmy się na lodzie, a sprzęt nie był jeszcze taki jaki powinien być. Jednak systematyczne ciężkie treningi stopniowo dawały efekty. Bardzo szybko pojawiły się pierwsze sukcesy, wygrane mecze. Obecnie nasza drużyna mocno się przerzedziła, ale przyszli już do nas nowi zawodnicy, którzy próbują w przyspieszonym tempie dorównać kolegom starszym stażem.
      
       - Jak odnalazł się pan w nowej roli - trenera?
       - W Stanach nie miałem okazji być trenerem, więc w Polsce szukałem nowych pomysłów. To była jednocześnie nauka i przekazywanie wiedzy innym na temat hokeja.
      
       - Polska reprezentacja w hokeju na sledżach nie zakwalifikowała się na Igrzyska w Vancouver. Pan się zakwalifikował, jednak w zupełnie innej dyscyplinie. Może Pan opowiedzieć o tym wydarzeniu?
       - Nie dostaliśmy się do Vancouver jako reprezentacja, ponieważ przegraliśmy kluczowy mecz z Estonią w kwalifikacjach. Było to rozczarowanie, lecz niestety tak wyglądają początki. Ja faktycznie nie poddałem się i postanowiłem przeskoczyć szybko na tzw. "sitski" i spróbowałem szczęścia w nartach biegowych. Pojechałem do Vancouver licząc najbardziej na sprint, ponieważ jako hokeista na dłuższe dystanse nie miałem żadnych szans. Niestety pech mnie nie ominął. Podczas sprintu, zjeżdżając z dużej górki, pękła mi narta i to było zakończenie mojej przygody na igrzyskach w Vancouver.

  Elbląg, Sylwester w blasku olimpijskiego złota
(fot. archiwum prywatne Sylwestra Flisa)


       - Jakie ma Pan plany na przyszłość?
       - W tym roku w grudniu mija równe 20 lat, od kiedy gram i bawię się w ten sport. Plany były takie, aby w ten okrągły jubileusz tuż po operacjach w Konstancinie zakończyć karierę hokejową, bo moje 40-letnie ciało błaga o odpoczynek.
       Nie dość, że kariery nie zakończyłem, to dodatkowo zaangażowałem się w grę w czterech drużynach hokejowych - w tym dwóch ligach. Gram w lidze niemieckiej dla Bremen Weser Stars, w lidze czeskiej dla HC Studenka, dla szwedzkiej drużyny Malmoe Sledgehammers i dla elbląskiego IKS Atak. Początki powrotu do gry po trzyletniej przerwie nie były łatwe. Pierwsze mecze grałem asekuracyjnie i próbowałem wyciągnąć z siebie te cechy, które nie są oparte na sile, wytrzymałości i kondycji zawodnika. Dużo podawałem, asystowałem, a znacznie mniej angażowałem się w indywidualne zabawy z krążkiem. Dziś, po czterech miesiącach treningów i 20 meczach, mogę śmiało powiedzieć, że wróciłem do formy. Potwierdzeniem może być choćby to, że w ostatnich meczach w listopadzie i grudniu zaliczyłem w ligach trzy hat-tricki. Prawdziwym testem mojego powrotu do gry będzie turniej w Malmoe w lutym 2016 roku, w którym wezmą udział najlepsze europejskie drużyny klubowe.
      

Rozmawiał Michał Skorupa

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
Reklama