W Warszawie poszukiwanym asortymentem stały się nagle kury nioski. Stateczni Niemcy wyrywają sobie z rąk towary w sklepach. Wbrew logice nie środki do dezynfekcji, ale papier toaletowy najszybciej znika z półek sklepowych. Robimy zapasy, bo coraz bardziej niż choroby i śmierci, boimy się dalszego życia. Utraty pewności, komfortu i bezpieczeństwa.
Nie jestem od tego całkiem wolna. Zamiast pakować puste słoiki do wywiezienia na wieś, postanowiłam zasłoikować trochę jedzenia na zapas. Na wszelki wypadek. Mimo wstrętu do prac polowych, zastąpię ulubione rabaty kwiatów warzywami. Sąsiadka rozstawiła już tunel ogrodniczy. Za kilka dni opuszczę Elbląg i ze wsi będę obserwować zmiany. Mam przy tym oczywiste wyrzuty sumienia, bo nie wszyscy mają ten komfort.
W najgorszej sytuacji są pracownicy służby zdrowia. To nie komunał – oni są naprawdę na pierwszej linii ognia. Zaniedbywani przez wiele lat (pierwsze miasteczko protestujących pielęgniarek powstało 15 lat temu), codziennie ryzykują życiem swoim i swoich rodzin. Przerażające, że dla własnego spokoju i bezpieczeństwa pacjentów, nie są objęci obowiązkowymi testami. Ich poświęcenie jednak nie wystarcza, bo wieloletnie zaniedbania sprawiają, że system ochrony zdrowia jest niewydolny. Nie wystarcza też pospolite ruszenie z pomocą dla szpitali – kolejne oddziały wypadają z obiegu.
Z każdym dniem coraz trudniej bronić społeczeństwo przed rozprzestrzenianiem wirusa. Wiadomo już, że to się szybko nie skończy. Jedyny racjonalny kierunek na dziś – przetrwanie, dlatego każdy przejaw przymuszania pracowników do opuszczania domów, kiedy mogą pracować zdalnie, nabiera charakteru socjopatycznego. Obrona wczorajszego status quo i tak na nic się nie zda. Do polityków i administracji nie bardzo to jeszcze dociera.
Wkurzają mnie teksty „żaden Polak i żadna Polka nie może zostać bez opieki i pomocy państwa”. To dalej zaklinanie rzeczywistości politycznymi frazesami. Jaką pomoc i kto ją dostanie naprawdę w małym stopniu zależy od tych złotoustych. Gospodarka to system naczyń połączonych. Jeśli się zatrzyma, nie będzie z czego dawać. Dzisiaj trzeba zmienić całkowicie sposób myślenia, by przygotować się na jutro. A problemy będą zupełnie nowe.
Od lat filozofowie społeczni podnoszą temat rosnącej rzeszy ludzi nieprzydatnych w sferze produkcyjnej i usługowej. Dotychczas nieprzydatni generowani byli przez błyskawiczny rozwój technologii oraz cyfryzacji. Zastępowanie człowieka odbywa się już nie tylko na polu wytwórczości, ale i rozwoju. Przełom przyszedł wraz z samouczącą się sztuczną inteligencją. Póki co, przy doprowadzonym do absurdu konsumpcyjnym życiu i błyskawicznym przepływie pieniądza, można było ukrywać ten rosnący problem w gąszczu generowanych sztucznie „przydatności”. Normą stało się globalne wmawianie ludziom, że absolutnie muszą mieć to czy tamto, bo inaczej ich życie będzie bez wartości. Dzisiaj dociera, że jedyną prawdziwą wartością jest samo życie.
Wypada ostrożnie założyć, że stan epidemii potrwa nawet do jesieni. W tym czasie zdąży upaść branża turystyczna, rozrywkowa, gastronomiczna, reklamowa i wiele innych. Bez pracy zostaną rzesze trenerów (zwanych także coachami), szkoleniowców (szczególnie specjalistów od biznesu i niczego), obsługi imprez sportowych i rozrywkowych, PR-owcy, marketerzy itp. Ucierpią młodzi i dynamiczni, którzy poukładali swoje życiowe kariery. 30-, 40-latkowie, obarczeni dziećmi i dużymi wydatkami. Nie wystarczy prolongować im płatność w ZUS czy dać zasiłek opiekuńczy. Trzeba będzie im pomóc od nowa się odnaleźć i zacząć o tym myśleć już dziś.
Jestem całkowicie za tym, by wybory prezydenckie odbyły się najwcześniej za pół roku. Dotychczasowe koncepcje i programy wyborcze już się zdezaktualizowały i trzeba schować je głęboko do szuflady. Kandydaci powinni dostać wystarczająco dużo czasu, by zaproponować Polakom drogę wychodzenia z głębokiego kryzysu spowodowanego pandemią wirusa. Wszak musimy wybrać prezydenta na kolejne pięć lat, a nie na stan przejściowy.
Jakby tego było mało, zawłaszczone przez polityków samorządy wykazują wyjątkową inercję, nadal winą za swoją nieudolność obarczając rząd. Administratorzy mielą swoje papiery, jakby się nic nie działo, nie mając żadnego pomysłu na wejście w społeczną interakcję. Tymczasem biurokratyczna machina wygrywa. 24 marca nasz zapobiegliwy Urząd Miejski ogłosił zapytanie ofertowe na dostawę dziesiątków tysięcy druków, z kartami wędkarskimi włącznie. Masek dla personelu medycznego i ludzi może brakować, ale nie druków dla administracji. Ot, priorytety władzy.
W tym stanie oderwania tejże od rzeczywistości byłabym i za tym, by za jednym zamachem przeprowadzić nowe wybory do wszystkich organów samorządowych oraz Sejmu i Senatu. Ci, którzy się sprawdzą w obecnym czasie próby, tylko wzmocnią swoją pozycję. Ale horda pozerów, pasożytów i socjopatów będzie mogła z woli suwerena zasłużenie zasilić rzesze nieprzydatnych. I jeśli czeka nas nowy świat, niech młodzi zaczną go zmieniać i wezmą zań odpowiedzialność. Nie czekajmy, aż przejmą go siłą.