UWAGA!

Sprawa ratowników wraca do sądu

 Elbląg, Sprawa ratowników wraca do sądu
(fot. archiwum portEl.pl)

Zarówno dwaj ratownicy medyczni jak i kobieta, która oskarża ich o gwałt, złożyli do sądu odwołanie od wyroku pierwszej instancji w tej sprawie. Oskarżeni domagają się uniewinnienia, pokrzywdzona – kary więzienia dla ratowników bez zawieszenia. Sąd Okręgowy nie wyznaczył jeszcze wokandy, prawdopodobnie proces w drugiej instancji rozpocznie się we wrześniu.

O tej sprawie informowały wszystkie ogólnopolskie media, szczególnie po wyroku, który zapadł w pierwszej instancji. W maju ratownicy zostali przez sąd uznani winnymi: pan Mariusz został skazany na 2 lata w zawieszeniu na 5 lat za gwałt i inne czynności seksualne, pan Jarosław - na 8 miesięcy w zawieszeniu na 3 lata za tak zwane inne czynności seksualne. Obaj mają też zapłacić pani Aleksandrze, pokrzywdzonej w tej sprawie, odszkodowanie (pan Mariusz – 30 tysięcy złotych, pan Jarosław – 10 tysięcy złotych). Wyrok nie jest prawomocny, proces toczył się od czerwca 2014 roku za zamkniętymi drzwiami.
       Nikt poza stronami nie miał wglądu do akt, sąd z uwagi na dobre obyczaje nie zgodził się na ich udostępnienie dziennikarzom, mimo że wyraziła na to zgodę pokrzywdzona pani Aleksandra. Tajne było też uzasadnienie skazującego wyroku. Nie wiadomo więc, jakimi przesłankami kierował się sąd, wydając wyrok, na jakich dowodach się opierał, jak je ocenił, jakie były zeznania świadków, którzy uczestniczyli w feralnych wydarzeniach podczas szkolenia ratowników medycznych w Kaliningradzie we wrześniu 2013 roku. Wiadomo jedynie, że przeprowadzono badania psychologiczne i psychiatryczne pokrzywdzonej, przesłuchano świadków, pobrano materiał do badań DNA na wniosek samego oskarżonego, ale ich wyniki, jak i cały proces, są utajnione.
      
       Dla nas to była trauma
      
Wiadomo jeszcze jedno – zarówno pokrzywdzona jak i oskarżeni ratownicy medyczni nie zgadzają się z wyrokiem sądu pierwszej instancji. Pani Aleksandra jako oskarżyciel posiłkowy domaga się kary bezwzględnego więzienia. Już po ogłoszeniu wyroku przez Sąd Rejonowy, razem ze swoim mężem uczestniczyła w kilku programach telewizyjnych w ogólnopolskich stacjach, opowiadając o wydarzeniach z września 2013 roku i późniejszych.
       - Pomijając całą sytuację, która była przerażająca, co się działo potem, to był kolejne gwałty psychiczne na mojej żonie, począwszy od policji, gdzie wmawiano jej, że jest sama sobie winna. Potem okazało się, że sprawę początkowo umorzono, mimo że żona podała nazwiska sprawców. Nawet nikt nie skontaktował się ze sprawcami, by pobrać materiał genetyczny, gdyby nie nasz adwokat, tej sprawy by nie było. Prokurator najpierw mówiła o najwyższym wymiarze kary dla nich, a okazało się, że chce zaproponować wyrok w zawieszeniu. Dla nas to była trauma, po tylu przejściach, przesłuchaniach, psychologach okazało się, że moja żona jest traktowana jak byłaby oskarżoną, a nie ofiarą - mówił 10 czerwca na antenie „Dzień Dobry TVN” pan Michał, mąż pani Aleksandry.
       - W mojej sprawie nie ma najmniejszych wątpliwości. Sąd też ich nie miał. Kluczowym dowodem jest DNA, ale też obdukcja, zeznania świadków. Tu nie ma kwestii zastanawiania się winni-niewinni. Mi chodzi tylko i wyłącznie o pokazanie, jak koszmarną drogę musi przejść osoba zgwałcona. To się musi zmienić! - twierdzi pani Aleksandra. - A że gwałciciel się nie przyznał? To raczej oczywiste. Teraz szukają na mnie "haków", wyciągają stare wpisy z sieci, jakieś zdjęcia. Jakby to miało jakieś znaczenie, że np. jestem chora i piszę o tym na ściśle zamkniętym forum! Zresztą obaj sprawcy najpierw podpisali na siebie wyrok w prokuraturze, a potem nagle zmienili zdanie. Co bardzo ważne - mieli czas na przygotowanie swojej wersji, bo zanim ich przesłuchano, minęło ponad pół roku – dodaje. - Ja poszłam na policję kilka godzin po powrocie z Kaliningradu, roztrzęsiona i przerażona, gdzie potraktowano mnie koszmarnie. Dodam jeszcze jedną ważną rzecz. Niektórzy mówią, że byłam pijana. Nie byłam. Byłam w pracy, byłam po stracie dziecka. Wypiłam do długiej kolacji, dwa kieliszki wina, na co pozwala mi mój lekarz. To oni pili, do czego się chętnie przyznają. Później szukałam w pokoju jednego z ratowników koordynatorki, pani Danuty, nie miałam zamiaru się z nimi bawić. Niestety, najpierw jeden zaciągnął mnie na balkon, a potem drugi poszedł za mną do pokoju i zgwałcił. Tyle razy to powtarzam, a ludzie wciąż wierzą w stereotypy.
      
       Zostaliśmy niesłusznie oskarżeni
      
Po nieprawomocnym wyroku obaj ratownicy stracili pracę. Nadal uważają, że są niewinni. - Przez cały czas tej sprawy i procesu nie zabieraliśmy publicznie głosu, bo wierzyliśmy w sprawiedliwość. Szanowaliśmy decyzję sądu, ponieważ sprawa była niejawna ze względu na dobro pokrzywdzonej. Każdy zanim coś skomentuje i zlinczuje nas z góry, niech zada sobie pytanie: czy jeżeli na niego ktoś by wskazał, czy nie chciałby mieć sprawiedliwego, dociekliwego, wyważonego sądu, a nie medialnego? Po wyroku, gdy zobaczyliśmy, że pani Aleksandra opowiada we wszystkich mediach o rzeczach, które nie miały miejsca, to chcemy, by ludzie poznali prawdę. Nie doszło do żadnego gwałtu, ani obmacywania. Zostaliśmy niesłusznie oskarżeni – twierdzą zgodnie pan Mariusz i Jarosław.
       W ich winę nie wierzą żony, rodzina i znajomi ratowników. Uważają, że pokrzywdzona wymyśliła całą tą historię. Podają przykłady jej wpisów w internecie, które ich zdaniem mają świadczyć o tym, że zeznania pani Aleksandry są niewiarygodne. Dlaczego w takim razie w początkowym etapie postępowania obaj ratownicy poddali się dobrowolnie karze?
       - Nasza pierwsza adwokatka przekonywała nas że będzie to najlepszym wyjściem, by się poddać karze, by uniknąć procesu, kosztów, ciągania rodziny po sądach, powiedziała że w 99 procentach i tak nas sąd skarze, że takie sprawy są trudne do udowodnienia, że dużo ludzi tak właśnie robi... Nie mając świadomości, że mamy wgląd do akt sprawy, wzięliśmy karę na siebie, podpisując jednocześnie, że jesteśmy niewinni. Nigdy nie przyznaliśmy się do winy na żadnym etapie postępowania, jak twierdzi pani Aleksandra. To był nasz największy błąd w życiu, że początkowo poddaliśmy się dobrowolnie karze – twierdzą obaj ratownicy.
       - Do niczego się nie dopuściłem, nie padły z mojej strony żadne propozycje wobec tej pani, zachowywałem się normalnie, jak podczas każdego tańca i rozmowy z kobietą. Czy za zwykłą rozmowę można zostać skazanym? - pyta pan Jarosław.
       - O oskarżeniu mnie dowiedziałem się od kolegów, dopiero po pół roku od przyjazdu z Kaliningradu zostałem przesłuchany – dodaje pan Mariusz, główny oskarżony w tej sprawie. - Ja z panią Aleksandrą jedynie rozmawiałem u niej w pokoju. Wszedłem tam, bo wcześniej na korytarzu zwymiotowałem i sama pokrzywdzona powiedziała, żebym przyszedł do jej łazienki i tam zwymiotował. Dopiero, gdy wyszedłem z pokoju na korytarz, dowiedziałem się, że rzekomo ją zgwałciłem. Czy gdyby doszło do gwałtu, to pokrzywdzona jadłaby z nami na drugi dzień śniadanie, jeździła na zakupy czy poszła do restauracji na piwo, czy zachowywałaby się jakby nic się nie stało, czy wracałaby z nami tym samym autobusem? Czy mąż, który odbierał tę panią z autobusu, nie zareagowałby, nawet emocjonalnie, do kogokolwiek? Nic tej pani nie zrobiłem, jestem niewinny – przekonuje.
       - Podczas pierwszego przesłuchania na policji pokrzywdzona nie powiedziała ani słowa na temat tego, abym ją obmacywał. Dopiero po miesiącu w prokuraturze stwierdziła, że miałem ją dotykać w miejsca intymne na balkonie, a po pół roku przypomniała sobie, że rzekomo miałem ją dotykać również podczas tańca . Jej wersje co przesłuchanie były coraz bardziej rozbudowane, dlatego na nasz wniosek ta pani była przesłuchiwana za weneckim lustrem, gdzie można było nagrywać jej zeznania – opowiadają ratownicy. - Wyrok sądu naszym zdaniem był medialny. Chcemy, by ta sprawa w drugiej instancji była jawna, dopiero wtedy otworzyłaby niektórym oczy, w jak prosty sposób można zniszczyć komuś życie, nie mając dowodów. Ludzie wierzą tylko w wersję przedstawioną przez panią Aleksandrę. My nie mamy nic do ukrycia.
      
       Akcja protestacyjna na starówce
      
Do sądu wpłynęły już odwołania od wyroku pierwszej instancji. Złożyli je zarówno oskarżeni jak i pokrzywdzona oraz prokuratura. Sąd Okręgowy nie wyznaczył jeszcze wokandy, ale wiele wskazuje na to, że proces w drugiej instancji rozpocznie się we wrześniu. Wcześniej, bo już 14 lipca o godz. 14 pod Bramą Targową w Elblągu ma się odbyć akcja protestacyjna organizowana przez ponad 20 organizacji kobiecych, które zbierają od kilku tygodni podpisy pod petycją „Stop gwałtom”. Jest ona adresowana m.in. do dyrekcji szpitala, w której pracowali ratownicy, a także do elbląskiej policji i prokuratury. W akcji swój udział zapowiedziała również pani Aleksandra.
       - Takie akcje jak jutrzejsza są bardzo, bardzo potrzebne. Apeluję do wszystkich zgwałconych - mimo wszystko, walczcie o swoje! Zgłaszajcie się do Feminoteki, piszcie i dzwońcie tam. Tam nie zostawią Was samych, jak mnie nie zostawiono. Nie musicie natrafić na takich ludzi na policji czy prokuraturze jak ja. Wierzę głęboko,że jest wielu wspaniałych policjantów, prokuratorów, prokuratorek, którzy Wam pomogą – dodaje pani Aleksandra.
      
       Ze względu na delikatny charakter sprawy możliwość komentowania została przez redakcję wyłączona. 
      

      

Najnowsze artykuły w dziale Wiadomości

Artykuły powiązane tematycznie

Reklama