UWAGA!

Chcę dzielić się tym, co jest mi bliskie

 Elbląg, Chcę dzielić się tym, co jest mi bliskie
(fot. Piotr Grdeń)

O pożytkach płynących z faktu, że jazz jest muzyką niszową; o tym, co lubi i o czym nie marzy, a nawet o Powstaniu Warszawskim z Agą Zaryan przed wczorajszym koncertem w Galerii EL rozmawiali Piotr Derlukiewicz i Edyta Machul z e-swiatowid. Zobacz fotoreportaż Piotra Grdenia.

Jakie jest Pani muzyczne marzenie?
     Aga Zaryan: To jest trudne pytanie, bo właściwie ja żyję dzisiejszym dniem i czuję się spełniona - grywam z muzykami, z którymi pragnę grywać. Jestem daleka od budowania takich marzeń na zasadzie: słucham od lat Stevie Wondera, to chce z nim zagrać. Dla mnie to musi naturalnie z czegoś wynikać, projekty są z jakiegoś tam powodu realizowane. Dlatego nagrywam z tymi, nie innymi muzykami, bo z nimi od lat współpracuję i to jest dla mnie spełnienie moich marzeń - żeby nagrać koncert z muzykami, z którymi jestem w trasie. Tak było na przykład z Arkiem Oleszkiewiczem; przez niego poznałam amerykańskich muzyków, z którymi zaczęłam jamować, grywać i potem nagrałam płytę, byli też tutaj, w Polsce, na trasie koncertowej. Więc nie mam takich wielkich muzycznych marzeń, bo jestem spełniona w tym miejscu, w którym pracuję.
     
     Wydała Pani płytę z wierszami z Powstania Warszawskiego. Dlaczego akurat w tę stronę się Pani zwróciła?
     Propozycja wypłynęła od mojego menadżera, później, po rozmowie z dyrektorem Muzeum Powstawania Warszawskiego, zdecydowałam się nagrać tę płytę. Już wcześniej myślałam o nagraniu jakiejś polskiej płyty. Ponieważ jestem warszawianką, moja babcia i mój dziadek walczyli w Powstaniu, więc nagranie tej płyty jest takim hołdem dla nich i wszystkich warszawiaków z tamtych lat. To jest płyta, przy której musiałam się na chwilę zatrzymać w biegu i przyjrzeć się Warszawie od innej strony. Poza tym rok wcześniej (Muzeum Powstania Warszawskiego co roku wydaje takie płyty, ta moja była już trzecią z cyklu) nagrał taką płytę Tomasz Stańko, a więc artysta jazzowy. Więc pomyślałam, czemu nie? To była niesamowita praca, bo przewertowałam większość wierszy napisanych w czasie wojny i trochę po niej, dotyczących Powstania. To były godziny spędzone w bibliotece, setki przeczytanych wierszy, żeby wybrać te, które wydawały mi się dobre do zaśpiewania. Później Michał Tokaj pisał do nich muzykę i aranżował piosenki. Płyta „Umiera piękno” to także taka moja próba zrobienia czegoś po polsku, bo cały czas śpiewam po angielsku, zajmuję się muzyką amerykańską. Ale było to dla mnie przeżycie nie tylko muzyczne, ale i emocjonalne, i to bardzo głębokie.
     
     W planach kolejna płyta śpiewana po polsku?
     Nie. W planach na jesieni jest wejście do studia i nagranie płyty, która wyjdzie na wiosnę przyszłego roku. Połowę tekstów sama napisałam. Piszę po angielsku, to są takie moje bardzo osobiste... nie wiersze, choć niektóre pisane rymem, ale ja siebie nigdy nie będę nazywała poetką. Staram się pisać w sposób bardzo naturalny, osobiste teksty. Płyta będzie miała dwie warstwy; jedna będzie właśnie taka, akustyczna i bardziej liryczna, druga bardziej ostra. Ona pokaże może moją drugą stronę, która we mnie od lat drzemie.
     
     Od jak dawna występuje Pani z Davidem Doruzką?
     Z Davidem gram od półtora roku i on też będzie gościem na mojej płycie, komponuje dla mnie utwory na tę płytę. David jest muzykiem wybitnym, ponieważ on, po pierwsze, świetnie komponuje, po drugie, gra bardzo lirycznie, bardzo ciekawie harmoniczne. Te koncerty w duecie, takie jak dzisiejszy... Ja się czuję spełniona po takim koncercie, nie mogę powiedzieć, że brakuje mi sekcji rytmicznej czy że musi jeszcze ktoś inny być na scenie. To jest taka bardzo intymna relacja muzyczna między nami.
     
     Przed koncertem w Elblągu występowała Pani...
     Ostatnie koncerty grałam w Norymberdze i wcześniej w Lizbonie.
     
     Jakiego rodzaju koncerty lubi Pani najbardziej?
     Bardzo różne. Gdy jest trio i sekcja rytmiczna, to koncerty bywają bardzo dynamiczne, taki był ten w Norymberdze. W klubie jazzowym z tradycjami z lat 50., gdzie mieści się góra sto osób, grałam z triem, ale z fortepianem. Te koncerty są dosyć długie, trwają nawet do dwóch godzin. Duety to taka forma liryczna i minimalistyczna, relacja między dwoma muzykami jest inna niż wtedy, kiedy jest ich więcej. Bardzo lubię koncerty klubowe, wręcz uwielbiam. Ale bardzo miło wspominam także duże koncerty, jak choćby ten rok temu, pierwszy koncert z „Umiera piękno” na dziedzińcu Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie było około 7 tys. osób. Takie koncerty bardzo się przeżywa, kiedy widzi się las głów. Ale każda interakcja z żywym człowiekiem, który dobrze odbiera to, co robimy, jest miła, czy to jest koncert dla garstki ludzi, czy dla tłumu. Jednak stadiony to nie jest moja domena. Na pewno nie.
     
     Jazz pozostaje jednak muzyka niszową. Jest Pani uznaną artystką, nie tylko w Polsce, ale nie trafia na okładki kolorowych pism. I jakoś sobie Pani z tym radzi...
     Po pierwsze, miewam propozycje pojawienia się w tych gazetach, ale, szczerze mówiąc, to nie jest mój cel. Po drugie, bardzo się cieszę, że jest to muzyka niszowa i że mogę wyjść rano po bułki i nikt mi nie robi zdjęć, kiedy wyjdę bez makijażu. Moim celem jest, żeby dzielić się z ludźmi tym, co jest mi bliskie i od lat było mi bliskie. W tym roku obchodzę 10 lat swojej pracy scenicznej, więc to, osiągnęłam, to jest sukces, na który bardzo długo pracowałam. Miałam niesamowite szczęście, że w ogóle udało mi się dotrzeć z tą muzyką do szerszej publiczności... chociażby multiplatynowa płyta - w muzyce jazzowej w Polsce to jest wielki sukces. Ta muzyka jest rzeczywiście, tak jak pan zauważył - jak muzyka poważna, przeznaczona dla o wiele mniejszej publiczności, jest niszowa. Ale ja jestem bardzo szczęśliwa, że ludzie przychodzą na moje koncerty, i nie czuję jakiegoś niedosytu. To jest mój świadomy wybór - żeby nie brać udziału w Opolu, żeby nie jeździć do Sopotu, żeby nie garnąć się do takich komercyjnych telewizyjnych sytuacji... Chociaż to nie znaczy, że ja zawsze odmawiam. Jeżeli czuję, że to, co robię, pasuje do charakteru koncertu, to się na nim pojawiam i robię to z chęcią. Media nie interesują się mną, bo jestem taką osobą, która, jak tu, w Elblągu, wysiada z pociągu i jest nierozpoznawalna. Ale ja chcę, żeby tak pozostało, bo po co mi taka popularnosć? Co jest w tym przyjemnego, tak naprawdę?
     
     W Warszawie, Krakowie jazz zawsze może liczyć na pełne sale. A jak Pani koncerty odbierane są w mniejszych ośrodkach?
     Nawet lepiej. Czasami wydaje mi się, że w mniejszych miastach ludzie czekają na wydarzenia kulturalne i odbiór tam jest często bardziej żywiołowy niż w tych wielkich ośrodkach, gdzie ludzie są rozpieszczeni i mają dostęp do wysokiej kultury częściej. W związku z tym bardzo lubię docierać do miejsc, które nie są wielkimi metropoliami, bo tam często wytwarza się taka ciepła nic porozumienia między publicznością a muzykami. A w tej muzyce jest to bardzo ważne. Jazz to niej jest muzyka wyreżyserowana, te koncertyny są bardzo różne i bardzo ważny jest element improwizacji. Więc to, jak publiczność odbiera koncert, wpływa na jego charakter i na to, jak on będzie przebiegał.
     
     Czy w mieście takim jak Elbląg klub jazzowy ma sens, utrzyma się?
     Nie wiem, jak będzie z publicznością na mój dzisiejszy koncert, czy będą ludzie, czy nie [rozmawialiśmy przed koncertem - PD].
     
     Na pewno będą.
     No to myślę, że chyba tak, utrzyma się. Uważam, że inicjatywa zrobienia klubu jazzowego w mniejszej miejscowości ma sens, bo jeżeli tutaj, w tej sali zbierze się 200 osób, to w klubie jazzowym wystarczy, jak przyjdzie ich 50. To nie musi być miejsce przez cały czas wypełnione. Jeżeli są muzycy, którzy by mogli tutaj grać, jeżeli jest grupa ludzi, którzy tej muzyki potrzebują, to myślę, że byłaby to świetna inicjatywa. Tak w ogóle, gdy mówi się, że Polacy słuchają słabej muzyki, że mamy w radio taką muzykę, bo takiej potrzebują słuchacze, ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że to media kreują to, czego później słuchają ludzie, i jeżeli naród jest karmiony papką muzyczną, która nie ma żadnych wartości, i nie ma możliwości wyboru jakiejś innej „potrawy” muzycznej, to konsumuje to, co jest serwowane. Nie ma wyjścia.
     

 


     A potem był koncert. Przyszło znacznie ponad 300 osób. Aga Zaryan śpiewała amerykańskie standardy, utwór „Miłość” z płyty „Piękno umiera”, „Kołysankę” Krzysztofa Komedy z filmu „Dziecko Rosemary”, własne interpretacje Leonarda Cohena i Beatlesów. Koncert trwał półtorej godziny, artyści trzykrotnie bisowali. Artyści, czyli Aga Zaryan i David Doruzka. Taka minimalistyczna aranżacja - jak to określiła Aga Zaryan. Było lirycznie, nastrojowo i... bardzo przyjemnie.

Piotr Derlukiewicz

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
Reklama