UWAGA!

Gramy słuchając siebie nawzajem

 Elbląg, Zespół Dreadless Lions na scenie. Podczas kilku utworów towarzyszyła im aktorka elbląskiego teatru - Małgorzata Jakubiec- Hauke
Zespół Dreadless Lions na scenie. Podczas kilku utworów towarzyszyła im aktorka elbląskiego teatru - Małgorzata Jakubiec- Hauke (fot. AD)

Każdy z nich bierze udział w przeróżnych projektach. Każdy ma za sobą muzyczną historię. Co ich łączy? Wspólne granie muzyki reggae, bez prób, bez aranżacji, przede wszystkim dla czystej przyjemności oraz sztuki. Tak też wyglądało to podczas niedzielnego (16 września) koncertu w elbląskiej Mjazzdze. Zobacz zdjęcia z koncertu.

Zespół Dreadless Lions to formacja nietuzinkowa. Złożona z wybitnych muzyków, mająca najlepszą sekcję rytmiczną reggae w Polsce, formacja o której mówi się, że „grają takie roots, jakiego nie gra się już na Jamajce”. Ich bogaty dorobek sprawia, że swoje przedsięwzięcie traktują jak pasję, hobby, nie zmuszając się do czegokolwiek. Zespół ten tworzą takie osoby jak Larry Okay Ugwu (wokal), który z muzyką reggae w Polsce związany jest od lat 80-tych. Przemysław Dyakowski (saksofon), Grzegorz Zając (gitara), Janek Mróz (keyboard), Michał „Galago” Erszkowski (bass), Jan „Galago” Erszkowski (drums), którzy grają reggae od połowy lat 70-tych, Łukasz Dąbrowski (dub-mix). W niedzielę (16 września) zagrali w elbląskiej Mjazzdze wyjątkowy koncert, gdzie pojawiła się solidna porcja świetnej muzyki.
      
       - Marta Wiloch: Skąd wziął się pomysł na reggae w czasach, które postrzegane są jako dość nieciekawe, być może mało tolerancyjne, mało kolorowe?
       - Jan Erszkowski: No może właśnie to były takie czasy, żeby je sobie pokolorować? A tak na poważnie były to czysto muzyczne inspiracje, fascynacje rytmem, taką cechą tej muzyki, której nie znajdowaliśmy wcześniej w bluesie, w tych gatunkach rockopodobnych. Natomiast tutaj stanowi on taką część, która przestaje być akompaniamentem, zaczyna się harmonia rytmu, coś z czegoś wynika, tak naprawdę to żelazna piękna konstrukcja estetyczna, to chyba nas tak porwało.
      
       - Podobno z projektem Galago [autorski projekt braci Erszkowskich] wiążą się takie historie jak nagrywanie w…szafie.
       - Jan Erszkowski:
To była potrzeba chwili, połowa lat 70-tych, czas permanentnego braku wszystkiego, by móc nagrywać. Gitary robili wtedy elektrycy i stolarze, które brzmiały jak brzmiały, były także tandetne mikrofony, więc jakoś musieliśmy się ratować. Z drugiej strony jak zaczęliśmy poznawać tę muzykę graną na Jamajce usłyszeliśmy różne pogłosy, zabawy dźwiękiem to strasznie nas to korciło, żeby też tak grać. Aby uzyskać odpowiedni pogłos łapaliśmy się różnych rzeczy – a to szafa, w której mój brat był zamknięty dlatego, że była tam o wiele lepsza akustyka a to rura od odkurzacza przez którą śpiewał. Miałem wówczas taką perkusję, w której nie było normalnego mechanizmu stopy i musiałem obwiązywać stopę drutem, na tym drucie była żarówka, a było to tak misternie uplecione, że kiedy była przerwa obiadowa to ja tego nie demontowałem, bo to się nie opłacało.
      
       - Te czasy uchodzą za mało otwarte na nowości, czy było trudno „rozkręcić” tę całą machinę, wprawić w ruch wspólne granie, koncertowanie?

       - Jan Erszkowski: Dopóki nie wyszliśmy z tym jakby na zewnątrz i nie pojawiła się taka formacja koncertująca, a odbyło się to w dużym stopniu za sprawą Larry’ego, poznaliśmy się w 1983 roku, to do tego czasu grywaliśmy z bratem studyjnie, we dwóch, nagrywaliśmy bardzo chałupniczymi sposobami na dwóch magnetofonach szpulowych, potem kasetowych. W pewnym momencie pojawił się taki kontakt, doszło kilka osób i utworzyła się formacja. Wiosną 1984 zagraliśmy pierwszy koncert w klubie studenckim Łajba w Sopocie. To wszystko odbywało się poza jakimś oficjalnym obiegiem, było to czysto spontaniczne spotkanie, w dużym stopniu oparte na koleżeństwie, zresztą do tej pory tak jest. Jesteśmy przyjaciółmi, gramy tyle lat ze sobą, nie musimy już specjalnie się umawiać, namawiać. Można powiedzieć, że po tylu latach nie gramy już prób, my się spotykamy, siadamy i gramy.
      
       - Trzeba przyznać, że wygląda to niesamowicie, po prostu siadacie i gracie.
       - Jan Erszkowski: To jest taka niekończąca się historia. Cały ocean dźwięków i podziałów w zależności od budzących się emocji, cały czas coś odkrywamy, wspólnie się inspirujemy. Można nawet powiedzieć, że nie aranżujemy tylko gramy słuchając się nawzajem, w bardzo dużym stopniu ta muzyka na tym polega.
       - Grzegorz Zając: Bardzo dużo jazzmanów lubi tak grać, również ci „topowi” przychodzą pograć w takich klimatach.
       - Jan Erszkowski: Bardzo często mówią, że dzięki temu łapią też oddech, bo nie jest to aranżacja, nie jest to ścisłe, można zagrać, można nie grać. Jak wiadomo cisza też gra, nie wszystko musi być wypełnione dźwiękiem, tak jak spotyka się to w jazzie.
      
       - Wracając do reggae, jak to jest właściwie z tym roots? Czy jest to jakaś ścisła klasyfikacja?
       - Jan Erszkowski: To takie starojamajskie brzmienie, niemniej jak górale grają swoją ludową muzykę czy to nie jest ich „roots” ? Ja bym tego tak nie klasyfikował, ten gra roots, a ten nie gra. To powinno samo z siebie bronić.
       - Przemysław Dyakowski: Każda muzyka, która wywodzi się z folkloru to jest „roots”.
      
       - Mówiąc o folklorze, a nawiązując do projektu Galago, skąd wziął się pomysł na swego rodzaju skręt w tę stronę, czego efektem jest na przykład płyta „Małgoś”?
       - Jan Erszkowski: To zaczęło się od takiego eksperymentu, takiej próby połączenia polskiej muzyki ludowej, polskiego tekstu, języka, brzmienia głosu z takim surowym bitem reagge. Takie zderzenia bardzo nas interesowały. Z drugiej strony nie pałaliśmy jakąś szczególną chęcią, żeby to poddać w kierunku głównego nurtu, jakiegoś szołbiznesu.
      
       - Tutaj należy wspomnieć, że pojawia się tam „akcent elbląski” czyli tytułowa Małgoś, którą jest Małgorzata Jakubiec- Hauke, aktorka elbląskiego Teatru im. A.Sewruka. Jak doszło do waszej współpracy?
       - Jan Erszkowski: Małgosia studiowała wtedy w studium wokalno- aktorskim im. D. Baduszkowej w Gdyni, wtedy też szukaliśmy wokalistki do takiego projektu ludowego. Trafiliśmy na Małgosię, która pochodzi spod Rzeszowa i od dziecka tańczyła oraz śpiewała w ludowych zespołach. Przyszła do nas po raz pierwszy, zaśpiewała i od razu „kupiła nas”.
      
       - Mówiąc o dyskografii, ciekawe jest to, że grają Panowie bardzo dużo, ale płyta jest cały czas w przygotowaniu…
       - Jan Erszkowski:
Nie chcemy się spieszyć. Nie jest to nasze źródło zarobkowania, dlatego też mamy to szczęście i ten komfort, że możemy zrobić to powoli. Dopóki nie będziemy pewni do końca i nie będziemy wiedzieli w stu procentach co chcemy powiedzieć to wolimy nie mówić nic.
      
       - Podobno koncertujecie jedynie w wybranych miejscach, to dość ciekawe podejście jak na dzisiejsze czasy...
       - Jan Erszkowski: Nasze źródło utrzymania każdego jest gdzie indziej, to jest bardziej pasja.
       - Grzegorz Zając: To nie jest projekt rynkowy, spotykamy się i gramy po prostu.
       - Jan Erszkowski: Nie przychodzimy grać do pracy, jest to spotkanie towarzyskie. Ale rzeczywiście wybieramy miejsca, bo nie musimy. Nikt nie przylepia nam stu złotych na czoło i nie każe grać na festynie czy na imprezie integracyjnej dla biznesu.
       - Larry Okay Ugwu: Albo ubrać nas tak jak chce, a nie jak my chcemy.
       - Jan Erszkowski: Nie chce nam się tak grać, my wybieramy sobie miejsca takie jakie nam odpowiadają.
      
       - A jakie plany ma formacja Dreadless Lions?
       - Larry Okay Ugwu: Mamy materiał na jakieś cztery płyty, nawet pięć, więc to jest kwestia po prostu wyczyszczenia paru materiałów i wydania ich. Nam nie zależy na rozgłosie czy karierze telewizyjnej, zależy nam na sztuce. Kochamy to, co robimy, a ludziom się to podoba. Nie jesteśmy przykładowym zespołem, który podpisuje kontrakt z wielką wytwórnią a później każe się mu w specyficzny sposób śpiewać, ubierać się, bo wtedy kupią nas i zagramy 300 koncertów rocznie. My robimy to, co uważamy za słuszne, to, co daje nam radość. Mamy nagraną płytę, wystarczy ją wyczyścić i będzie to wydane prawdopodobnie do końca roku. Następną zaś chcielibyśmy wydać w przyszłym roku. Ten cały materiał to efekt współpracy dojrzałych artystów roots reagge, którzy grają ze sobą od prawie 30 lat.
       - Jan Erszkowski: My byśmy się nawet obawiali oddać to w ręce jakiejś dużej wytwórni, ten materiał by na tym stracił, od strony muzycznej oraz artystycznej. Mieliśmy już taką krótką przygodę z tego typu nagrywaniem. W momencie kiedy byliśmy już zadowoleni z brzmienia to okazało się, że trzeba dać mniej basu, bo ludzie słuchają na różnych odbiornikach, jedni na małych drudzy na dużych i ten bas musi wszędzie tak samo brzmieć. W związku z tym całe to nagranie było jakby bez skrzydeł, a to przecież sztuka jest najważniejsza.
      
      

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
  • Sądzac po zdjęciach i ciekawym skladzie zespołu była to super impreza, szkoda, że tylko dla kilkunastu widzów. Duza częstotliwość bardzo ciekawych koncertów w Mjazzdze przekracza chyba mozliwości percepcyjne elblażan.
Reklama