Tydzień z polskim kinem za nami. Tegoroczne elbląskie repliki Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych obfitowały w smutne, ponure obrazy polskiej rzeczywistości, ale też w wizyty twórców filmowych. Kino Światowid gościło Andrzeja Seweryna, Wojciecha Mecwaldowskiego, Marka Koterskiego i jego syna Michała, Małgorzatę Bogdańską i Jerzego Satanowskiego.
Spotkania publiczności z reżyserami, aktorami i krytykami filmowymi to stały element elbląskich replik odbywających się od kilkudziesięciu lat w kinie Światowid. Jest to wspaniała okazja, by podyskutować o filmie z jego twórcą, poznać opinię aktora grającego jedną z ról lub po prostu zobaczyć na żywo „gwiazdę” znaną do tej pory tylko z ekranu (dużego albo małego).
Spotkania z tegorocznymi gośćmi prowadził dziennikarz i krytyk filmowy Łukasz Maciejewski. Udział w rozmowach brała publiczność, która nie szczędziła twórcom ani pochwał, ani też krytyki.
Seweryn i Mecwaldowski
We wtorek 12 września mieliśmy okazję oglądać film „Kto nigdy nie żył”. Przy tej okazji odbyło się spotkanie z debiutującym w roli reżysera Andrzejem Sewerynem i początkującym aktorem Wojciechem Mecwaldowskim. I choć witająca gości Bożena Sielewicz miała problem z zapamiętaniem trudnego nazwiska młodego aktora, to zapewniła, że wkrótce będzie ono bardzo znane. Takie samo zdanie miał Andrzej Seweryn, wróżąc Wojciechowi udaną karierę. Seweryn nie krył radości z wypełnionej po brzegi sali kinowej.
- To jest dla nas ogromną satysfakcją. Od obecności państwa w kinach nie zależy tylko moja ewentualna przyszłość reżyserska, nie zależy od tego tylko przyszłość paru filmów, które się ukażą lub nie, nie zależy od tego również tylko przyszłość kina polskiego, ale od tego zależy po prostu los kultury polskiej. I tu nie ma co się oszukiwać - mówił Seweryn.
Pierwsza wersja scenariusza filmu „Kto nigdy nie żył” powstała już osiem lat temu, przez ten czas czekała na odpowiedniego reżysera. Zdaniem Seweryna, temat jest ciekawy nie dlatego, że mówi o chorobie, że jest w pewnym sensie skandalizujący, ale dlatego, że mówi o cierpieniu, o jego sensie i o sile miłości, którą się poświęca. W końcu - zdaniem Seweryna - jest to film o nadziei, o tym, że każdy jest komuś potrzebny, że istnienie każdego człowieka ma sens i jest potrzebne światu, przyrodzie, kosmosowi, bogu…
Koterscy, Bogdańska i Satanowski
Kolejnymi gośćmi elbląskich replik byli twórcy i aktorzy filmu „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, którzy odwiedzili Światowid w czwartek 14 września. To był wyjątkowy i zaskakujący wieczór, ponieważ artyści przyjechali do Elbląga prosto z Gdyni, nie biorąc udziału w tamtejszej konferencji ani w spotkaniu po projekcji filmu. Po prostu wybrali Elbląg.
- To zasługa pani Bożeny, która zadała sobie tyle trudu. Dlatego uznałem, że moje miejsce jest tu - powiedział Koterski.
- Ja uwielbiam publiczność elbląską. Byłam w Elblągu już sześć czy siedem lat temu i bardzo ciepło wspominam to miejsce - dodała Małgorzata Bogdańska.
Rozmawiano o filmie, muzyce, pomyśle, poczuciu homoru (którego nie brakowało podczas spotkania) i problemie alkoholizmu, którego film dotyczy.
Reżyser Marek Koterski przyznał, że po tak długim czasie od premiery filmu jego los mało go interesuje, to już przeszłość. Myśli skupia już na kolejnym projekcie, a film zostawia publiczności. Największą euforię wśród publiczności (jak zauważyli goście - w większości kobiet) wzbudziła obecność Michała Koterskiego, filmowego syna Sylwusia. Okazało się, że mówi w ten sam sposób, jak w filmie, czyli nieco flegmatycznie i z pewną manierą, również na żywo.
Michał opowiedział o swojej przygodzie z filmem: - Nigdy nie chciałem zostać aktorem i nie ciągnęło mnie w tę stronę, mimo że zawsze lubiłem filmy i oglądałem ich mnóstwo. Chodziłem non stop do wypożyczalni, miałem tam długi… No, uwielbiałem film… to był dla mnie jakiś taki świat… W ogóle tak sobie myślę, że zawsze chciałem, żeby życie wyglądało tak jak w filmie. A przecież to niemożliwe. Przede wszystkim chciałem, żeby miłość była taka jak w filmie, no i to też jest niemożliwe, żeby trwała wiecznie i kończyła się happy endem... (…) Moja przygoda zaczęła się tak, że gdy byłem w podstawówce, byłem bardzo nieśmiałym chłopcem, takim wstydliwym i w ogóle… i było grane przedstawienie „Kopciuszka”. Tam księcia oczywiście grał największy playboy w klasie, taki, co miał powodzenie u dziewczyn. Ja mu bardzo zazdrościłem, bo taki byłem nieśmiały i w ogóle… No i tak się złożyło, że on przed samym przedstawieniem bryknął sobie, nie przyszedł do szkoły, w ogóle się nie pojawił. No i jakoś mnie wepchnięto w to, wmanewrowano. A ja się nie potrafiłem sprzeciwić. Zagrałem w tym przedstawieniu i wtedy pierwszy raz coś mi zaświtało, że mogą być z tego jakieś profity, bo potem biegały za mną dziewczyny i krzyczały - o księciu!… A ja sobie myślałem – no, jest w tym coś fajnego, nie? Wtedy tak jakby pierwszy raz zaistniałem, zostałem zauważony. A każdy młody człowiek chce być w jakiś sposób zauważony i chce zaistnieć. Potem tata zaproponował mi występ w filmie „Aj law ju”. Byłem wtedy w liceum i nie myślałem, że chcę być aktorem, że chcę podjąć jakąś rolę, tylko po prostu pomyślałem: fajnie będzie wystąpić z Pazurą, zaszpanuję w liceum, będę taki cool i laski będą na mnie leciały i będzie fajnie, nie… To się nie sprawdziło w ogóle, ale coś zaczęło się dziać. Przyszła propozycja, żeby zagrać w „Dniu Świra” i wtedy pierwszy raz się zachłysnąłem się tym filmem. I to już nie była jakaś tam przygoda, tylko wiedziałem, że to jest coś, co chcę w życiu robić. To był pierwszy przebłysk, że w jakiś sposób to mnie pasjonuje, interesuje, pociąga... (…) Potem dostałem scenariusz „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” i pomyślałem sobie, że ja siebie w tej roli bym nie obsadził, prawdę mówiąc. Myślałem, co on robi, przecież to taki kawał tekstu, a ja mam problem z nauką tekstów. To jest bardzo duże ryzyko. Nie ukrywam, że praca na scenariuszem była bardzo trudna. To był koszmar. Buntowałem się, chciałem zmieniać dialogi. Wtedy Marek Kondrat powiedział mi, że scenariusz jest jak utwór muzyczny i jeśli byśmy u Szopena zmienili jakieś nuty, wyrzucili coś, no to by nie był ten sam utwór. I tak samo jest ze scenariuszami ojca. (…) Zawsze wiedziałem, ze mój tata jest wielkim twórcą, ale jednak dla mnie był zawsze tatą. Dopiero podczas pracy nad tym filmem zrozumiałem, w czym w ogóle biorę udział, jaka to wielka sprawa i jak spoczywa na mnie odpowiedzialność. Podszedłem do tego bardzo ambicjonalnie i obiecałem sobie, że zrobię to jak najlepiej. (…) Mam świadomość, że to, że zaistniałem medialnie, to zasługa mojego ojca. I się tego nie wstydzę. Ja się cieszę, że dostałem taką możliwość - przyznał Michał. – Kiedy byłem mały i oglądałem „Pana Kleksa”, byłem zafascynowany tą postacią, zresztą, jak chyba każdy w moim wieku. No i pewnego razu, to było chyba w pierwszej klasie podstawówki, wracam z workiem i z plecakiem do domu… patrzę… a w pokoju siedzi mój tata z Panem Kleksem przy zupie pomidorowej. I pomyślałem sobie, że to jest naprawdę to, to jest coś niesamowitego - Pan Kleks w moim domu! Teraz, jak to wspominam, myślę sobie, że chciałbym, żeby moje dzieci też miały takie wspomnienia z dzieciństwa. I nadal marzę, żeby życie było takie jak w filmach.
Na kolejne atrakcje związane z replikami Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych musimy poczekać do przyszłego roku. Miejmy nadzieję, że nic nie stanie na przeszkodzie, by się odbyły po raz kolejny i dostarczyły elblążanom wielu emocji i możliwości spotkania z artystami. Miejmy też nadzieję, że w przyszłym roku do konkursu o Złote Lwy stanie więcej optymistycznych filmów.
Spotkania z tegorocznymi gośćmi prowadził dziennikarz i krytyk filmowy Łukasz Maciejewski. Udział w rozmowach brała publiczność, która nie szczędziła twórcom ani pochwał, ani też krytyki.
Seweryn i Mecwaldowski
We wtorek 12 września mieliśmy okazję oglądać film „Kto nigdy nie żył”. Przy tej okazji odbyło się spotkanie z debiutującym w roli reżysera Andrzejem Sewerynem i początkującym aktorem Wojciechem Mecwaldowskim. I choć witająca gości Bożena Sielewicz miała problem z zapamiętaniem trudnego nazwiska młodego aktora, to zapewniła, że wkrótce będzie ono bardzo znane. Takie samo zdanie miał Andrzej Seweryn, wróżąc Wojciechowi udaną karierę. Seweryn nie krył radości z wypełnionej po brzegi sali kinowej.
- To jest dla nas ogromną satysfakcją. Od obecności państwa w kinach nie zależy tylko moja ewentualna przyszłość reżyserska, nie zależy od tego tylko przyszłość paru filmów, które się ukażą lub nie, nie zależy od tego również tylko przyszłość kina polskiego, ale od tego zależy po prostu los kultury polskiej. I tu nie ma co się oszukiwać - mówił Seweryn.
Pierwsza wersja scenariusza filmu „Kto nigdy nie żył” powstała już osiem lat temu, przez ten czas czekała na odpowiedniego reżysera. Zdaniem Seweryna, temat jest ciekawy nie dlatego, że mówi o chorobie, że jest w pewnym sensie skandalizujący, ale dlatego, że mówi o cierpieniu, o jego sensie i o sile miłości, którą się poświęca. W końcu - zdaniem Seweryna - jest to film o nadziei, o tym, że każdy jest komuś potrzebny, że istnienie każdego człowieka ma sens i jest potrzebne światu, przyrodzie, kosmosowi, bogu…
Koterscy, Bogdańska i Satanowski
Kolejnymi gośćmi elbląskich replik byli twórcy i aktorzy filmu „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, którzy odwiedzili Światowid w czwartek 14 września. To był wyjątkowy i zaskakujący wieczór, ponieważ artyści przyjechali do Elbląga prosto z Gdyni, nie biorąc udziału w tamtejszej konferencji ani w spotkaniu po projekcji filmu. Po prostu wybrali Elbląg.
- To zasługa pani Bożeny, która zadała sobie tyle trudu. Dlatego uznałem, że moje miejsce jest tu - powiedział Koterski.
- Ja uwielbiam publiczność elbląską. Byłam w Elblągu już sześć czy siedem lat temu i bardzo ciepło wspominam to miejsce - dodała Małgorzata Bogdańska.
Rozmawiano o filmie, muzyce, pomyśle, poczuciu homoru (którego nie brakowało podczas spotkania) i problemie alkoholizmu, którego film dotyczy.
Reżyser Marek Koterski przyznał, że po tak długim czasie od premiery filmu jego los mało go interesuje, to już przeszłość. Myśli skupia już na kolejnym projekcie, a film zostawia publiczności. Największą euforię wśród publiczności (jak zauważyli goście - w większości kobiet) wzbudziła obecność Michała Koterskiego, filmowego syna Sylwusia. Okazało się, że mówi w ten sam sposób, jak w filmie, czyli nieco flegmatycznie i z pewną manierą, również na żywo.
Michał opowiedział o swojej przygodzie z filmem: - Nigdy nie chciałem zostać aktorem i nie ciągnęło mnie w tę stronę, mimo że zawsze lubiłem filmy i oglądałem ich mnóstwo. Chodziłem non stop do wypożyczalni, miałem tam długi… No, uwielbiałem film… to był dla mnie jakiś taki świat… W ogóle tak sobie myślę, że zawsze chciałem, żeby życie wyglądało tak jak w filmie. A przecież to niemożliwe. Przede wszystkim chciałem, żeby miłość była taka jak w filmie, no i to też jest niemożliwe, żeby trwała wiecznie i kończyła się happy endem... (…) Moja przygoda zaczęła się tak, że gdy byłem w podstawówce, byłem bardzo nieśmiałym chłopcem, takim wstydliwym i w ogóle… i było grane przedstawienie „Kopciuszka”. Tam księcia oczywiście grał największy playboy w klasie, taki, co miał powodzenie u dziewczyn. Ja mu bardzo zazdrościłem, bo taki byłem nieśmiały i w ogóle… No i tak się złożyło, że on przed samym przedstawieniem bryknął sobie, nie przyszedł do szkoły, w ogóle się nie pojawił. No i jakoś mnie wepchnięto w to, wmanewrowano. A ja się nie potrafiłem sprzeciwić. Zagrałem w tym przedstawieniu i wtedy pierwszy raz coś mi zaświtało, że mogą być z tego jakieś profity, bo potem biegały za mną dziewczyny i krzyczały - o księciu!… A ja sobie myślałem – no, jest w tym coś fajnego, nie? Wtedy tak jakby pierwszy raz zaistniałem, zostałem zauważony. A każdy młody człowiek chce być w jakiś sposób zauważony i chce zaistnieć. Potem tata zaproponował mi występ w filmie „Aj law ju”. Byłem wtedy w liceum i nie myślałem, że chcę być aktorem, że chcę podjąć jakąś rolę, tylko po prostu pomyślałem: fajnie będzie wystąpić z Pazurą, zaszpanuję w liceum, będę taki cool i laski będą na mnie leciały i będzie fajnie, nie… To się nie sprawdziło w ogóle, ale coś zaczęło się dziać. Przyszła propozycja, żeby zagrać w „Dniu Świra” i wtedy pierwszy raz się zachłysnąłem się tym filmem. I to już nie była jakaś tam przygoda, tylko wiedziałem, że to jest coś, co chcę w życiu robić. To był pierwszy przebłysk, że w jakiś sposób to mnie pasjonuje, interesuje, pociąga... (…) Potem dostałem scenariusz „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” i pomyślałem sobie, że ja siebie w tej roli bym nie obsadził, prawdę mówiąc. Myślałem, co on robi, przecież to taki kawał tekstu, a ja mam problem z nauką tekstów. To jest bardzo duże ryzyko. Nie ukrywam, że praca na scenariuszem była bardzo trudna. To był koszmar. Buntowałem się, chciałem zmieniać dialogi. Wtedy Marek Kondrat powiedział mi, że scenariusz jest jak utwór muzyczny i jeśli byśmy u Szopena zmienili jakieś nuty, wyrzucili coś, no to by nie był ten sam utwór. I tak samo jest ze scenariuszami ojca. (…) Zawsze wiedziałem, ze mój tata jest wielkim twórcą, ale jednak dla mnie był zawsze tatą. Dopiero podczas pracy nad tym filmem zrozumiałem, w czym w ogóle biorę udział, jaka to wielka sprawa i jak spoczywa na mnie odpowiedzialność. Podszedłem do tego bardzo ambicjonalnie i obiecałem sobie, że zrobię to jak najlepiej. (…) Mam świadomość, że to, że zaistniałem medialnie, to zasługa mojego ojca. I się tego nie wstydzę. Ja się cieszę, że dostałem taką możliwość - przyznał Michał. – Kiedy byłem mały i oglądałem „Pana Kleksa”, byłem zafascynowany tą postacią, zresztą, jak chyba każdy w moim wieku. No i pewnego razu, to było chyba w pierwszej klasie podstawówki, wracam z workiem i z plecakiem do domu… patrzę… a w pokoju siedzi mój tata z Panem Kleksem przy zupie pomidorowej. I pomyślałem sobie, że to jest naprawdę to, to jest coś niesamowitego - Pan Kleks w moim domu! Teraz, jak to wspominam, myślę sobie, że chciałbym, żeby moje dzieci też miały takie wspomnienia z dzieciństwa. I nadal marzę, żeby życie było takie jak w filmach.
Na kolejne atrakcje związane z replikami Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych musimy poczekać do przyszłego roku. Miejmy nadzieję, że nic nie stanie na przeszkodzie, by się odbyły po raz kolejny i dostarczyły elblążanom wielu emocji i możliwości spotkania z artystami. Miejmy też nadzieję, że w przyszłym roku do konkursu o Złote Lwy stanie więcej optymistycznych filmów.
OK