We wtorek (6 listopada) w „Gazecie Wyborczej” ukazał się tekst, którego bohaterem jest były elblążanin, Tomek. Teraz mieszka w Warszawie i jest nieszczęśliwy, bo spłata kredytu hipotecznego na zakup mieszkania przekracza jego możliwości finansowe. Ale w Elblągu nieszczęśliwy był jeszcze bardziej. W tekście Elbląg jawi się jako niezbyt ciekawe miejsce.
„Tomek ma dobrą posadę w PR dużej firmy, 35 lat i pętlę na szyi. Rok temu zaciągnął 400 tys. zł kredytu na mieszkanie. Na 35 lat - czyli do 70. roku życia. Prawdopodobieństwo, że dożyje spłaty, nie jest bardzo duże.
- Kredyt wisi mi nad głową jak miecz. Muszę się sprężać, żeby zarabiać na comiesięczne raty. Ale i tak nigdy tego kredytu nie spłacę, bo przy takim tempie nie dożyję 70. roku życia - opowiada Tomek.”
Cały tekst jest o kłopotach bohatera wynikających z zaciągniętego kredytu, Elbląg jest „bohaterem” drugoplanowym. I raczej „czarnym charakterem”. Tak oto Tomek opisuje nasze miasto:
„Trzy lata temu przyjechałem do Warszawy z Elbląga. Tam już się tak dusiłem, że potrafiłem jechać z żoną na kawę do Gdańska, byle się wyrwać. Przez pierwszy rok byłem tu sam, w służbowym mieszkaniu, zarabiałem tak mało, że żyłem z oszczędności. Ale mi wtedy nie zależało na pieniądzach, tylko żeby się wyrwać z Elbląga. Co tydzień, dwa jeździłem do żony na weekend.”
[…]
„Musiałem zmienić pracę. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy wracamy do Elbląga, czy kupujemy mieszkanie w Warszawie. Tu nie ma życia prywatnego. Po całym tygodniu jestem tak wypompowany, że nie mam ochoty nikogo widzieć. Na sąsiedniej ulicy mieszkają nasi znajomi z Elbląga, ale spotykamy się z nimi u mojego kolegi w Elblągu. Tu nie ma na to czasu. Tu wszyscy chcą się naścigać, nazarabiać, a nie żyć.
Ale z drugiej strony wracać do tej chujni w Elblągu? Do tych układów, do tego włażenia wszystkim w dupę, żeby cokolwiek załatwić.”
Swą obecną sytuacje Tomek opisuje następująco:
„Razem z żoną zarabiamy netto 7 tys. Dużo? Od tego musisz odjąć 2 tys. raty kredytu i stałe opłaty - między 1,5 a 2 tys. Zostaje na życie 3-3,5 tys. I tak będzie do śmierci, a nawet dłużej. Córka odziedziczy zadłużone jeszcze mieszkanie. Martwię się, że nie mam jak tych spłat przyspieszyć. Wszystko jest u nas w domu wyliczone jak w maszynie. Kręci się. Ale co się stanie, jak w tryby tej maszyny wpadnie kamyczek? Żona straci pracę, ja stracę pracę, skoczy kurs franka, zdrożeje ropa? To jest niepokój setek tysięcy ludzi. […] Jak byłem mały, to śniła mi się wojna światowa. A teraz komornik.”
Cały, bardzo interesujący tekst, znajdziesz na stronach internetowych gazetawyborcza.pl .
- Kredyt wisi mi nad głową jak miecz. Muszę się sprężać, żeby zarabiać na comiesięczne raty. Ale i tak nigdy tego kredytu nie spłacę, bo przy takim tempie nie dożyję 70. roku życia - opowiada Tomek.”
Cały tekst jest o kłopotach bohatera wynikających z zaciągniętego kredytu, Elbląg jest „bohaterem” drugoplanowym. I raczej „czarnym charakterem”. Tak oto Tomek opisuje nasze miasto:
„Trzy lata temu przyjechałem do Warszawy z Elbląga. Tam już się tak dusiłem, że potrafiłem jechać z żoną na kawę do Gdańska, byle się wyrwać. Przez pierwszy rok byłem tu sam, w służbowym mieszkaniu, zarabiałem tak mało, że żyłem z oszczędności. Ale mi wtedy nie zależało na pieniądzach, tylko żeby się wyrwać z Elbląga. Co tydzień, dwa jeździłem do żony na weekend.”
[…]
„Musiałem zmienić pracę. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy wracamy do Elbląga, czy kupujemy mieszkanie w Warszawie. Tu nie ma życia prywatnego. Po całym tygodniu jestem tak wypompowany, że nie mam ochoty nikogo widzieć. Na sąsiedniej ulicy mieszkają nasi znajomi z Elbląga, ale spotykamy się z nimi u mojego kolegi w Elblągu. Tu nie ma na to czasu. Tu wszyscy chcą się naścigać, nazarabiać, a nie żyć.
Ale z drugiej strony wracać do tej chujni w Elblągu? Do tych układów, do tego włażenia wszystkim w dupę, żeby cokolwiek załatwić.”
Swą obecną sytuacje Tomek opisuje następująco:
„Razem z żoną zarabiamy netto 7 tys. Dużo? Od tego musisz odjąć 2 tys. raty kredytu i stałe opłaty - między 1,5 a 2 tys. Zostaje na życie 3-3,5 tys. I tak będzie do śmierci, a nawet dłużej. Córka odziedziczy zadłużone jeszcze mieszkanie. Martwię się, że nie mam jak tych spłat przyspieszyć. Wszystko jest u nas w domu wyliczone jak w maszynie. Kręci się. Ale co się stanie, jak w tryby tej maszyny wpadnie kamyczek? Żona straci pracę, ja stracę pracę, skoczy kurs franka, zdrożeje ropa? To jest niepokój setek tysięcy ludzi. […] Jak byłem mały, to śniła mi się wojna światowa. A teraz komornik.”
Cały, bardzo interesujący tekst, znajdziesz na stronach internetowych gazetawyborcza.pl .
oprac. PD