UWAGA!

Dłubanie w drewnie mnie uspokaja (Zawody znane i nieznane, odc. 59)

 Elbląg, - Cieszę się z każdego mebla, który stąd wychodzi - mówi Kamila Domagalska
- Cieszę się z każdego mebla, który stąd wychodzi - mówi Kamila Domagalska (fot. Michał Skroboszewski)

Zaczęło się od zajęć w szkole stolarskiej. Po maturze wybrała się na archeologię, ale to stolarka zawsze była jej pasją. Dziś ma swoją pracownię, w której „ożywia” zniszczone meble. Gdy widzi stary mebel, od razu wie, jak będzie wyglądał po metamorfozie. Rozmawiamy z Kamilą Domagalską, renowatorką mebli.

Dominika Kiejdo: - Jakie meble trafiają w Twoje ręce?
       Kamila Domagalska: - Przeróżne, od kolonialnych, przedwojennych po PRL-owskie.
      
       - Widzę właśnie, że masz tutaj także krzesełka Reksio, które pamiętam z dzieciństwa.
      
- Stoją tu aż trzy takie.
      
       - Widziałam, jakie perełki wychodzą spod Twojej ręki. Prawdziwa metamorfoza.
      
- Uwielbiam pracować nad meblami dla dzieci. Dzisiaj jadę do klienta, żeby zobaczyć komodę PRL-owską, którą przerobię na mebel dla niemowlaka. A krzesełka PRL-owskie typu Reksio są naprawdę „na chodzie”.
      
       - Takie zabiegi trwają często bardzo długo. Czy taka praca się opłaca? Nie jest i taniej i łatwiej kupić taką rzecz w meblowej sieciówce?
      
- Nic bardziej mylnego. Meble PRL-owskie są tak bardzo solidne i mają tak świetną konstrukcję, że często współczesnym meblom daleko do ich jakości! Ludzie około czterdziestki, którzy pamiętają takie meble z okresu dzieciństwa, wracają do tych trendów zazwyczaj kierowani sentymentem. Dodatkowo wróciła moda na styl z PRL-u, który przeplata się z nowoczesnością, a że jestem duszą artystyczną, to potrafię łączyć to w całość.
      
       - Jak to się robi?
      
- Każdy mebel do sprawa indywidualna. Każdy ma inne potrzeby, warunki, stan zużycia, zniszczenia albo ktoś ma na niego już pomysł. Ostatnio dostałam przedwojenny stolik, bardzo zniszczony. Życzeniem klienta jest doprowadzenie go do takiego stanu, by mógł się dobrze prezentować obok komody z Ikei. Najpierw muszę zedrzeć cały fornir, który jest już tak popękany i z taką ilością ubytków, że trzeba go usunąć. Niestety znalazłam też korniki, muszę więc odpowiednio zaaplikować chemię i stolik pójdzie do ciepłej kwarantanny. Trzeba go będzie odstawić na miesiąc, dwa. Potem szlifowanie, uzupełnianie ubytków i najprzyjemniejsza część – malowanie. Mebel to pamiątka rodzinna i klient zdecydował się go ratować, choć efekt końcowy będzie dużą metamorfozą.
      
       - Taka metamorfoza trwa czasami bardzo długo. Trudno jest więc od razu wycenić Twoją pracę?
      
- Nigdy od razu nie wiem i nie mogę powiedzieć, ile czasu zajmie mi praca. Dopiero po dokładnym obejrzeniu mebla i jego ocenie, mogę stwierdzić, co mu jest. Po takim „przeglądzie” dopiero rozmawiamy o cenie. To sprawa bardzo indywidualna. Wycena zależy przede wszystkim od stanu, w jakim znajduje się mebel i wizji końcowej klienta. Obie te rzeczy decydują o moim nakładzie pracy i materiałów.
      
       - Z zawodu jesteś archeologiem, ale zawsze ciągnęło Cię do stolarki...
      
- Meblami zajmuję się od kilku dobrych lat i w końcu pasja zamieniła się w działalność. Zaczęło się od tego, że chciałam przerobić coś sama dla siebie, a że jestem archeologiem i zawsze kochałam starocie, miałam ich dużo i łatwo wpadały mi w ręce. Znałam się na nich, jednak z pokorą i dużą przyjemnością ciągle się uczę. Mam na kim się wzorować, mój ojciec jest mistrzem stolarstwa, sam kiedyś przeprowadzał renowacje i był w tym całkiem niezły. Uczył mnie i uczy do tej pory. Jestem szczęściarą, że mam swojego maestro.
      
       - Ten sam maestro zabierał Cię kiedyś jako małą dziewczynkę do szkoły stolarskiej...
      
- Gdy miałam pięć lat, ojciec wziął mnie do szkoły dla stolarzy. Pamiętam to do dziś, bo potem poszedł ze mną przekuwać mi uszy. Bolało mnie, więc dlatego ten dzień zapamiętałam. Tata się uczył, a ja siedziałam w ostatniej ławce i rysowałam chłopakom meble. Wybrałam archeologię, ale gdy mogłabym cofnąć czas, poszłabym po prostu na stolarza.
      
       - Jaki mebel najbardziej zapamiętałaś?
      
- Chyba coś, co było dość zdewastowane, a wróciłam temu życie. Była to stara maszyna do szycia, drewniany stolik z komorą, szufladkami, a raczej ich brakiem. Jej właścicielem jest mężczyzna. Maszyna była pamiątką po babci i stała wiele lat nieużywana. Zajęłam się drewnem i metaloplastyką, częścią szyjącą inny rzemieślnik. Maszyna teraz szyje i pięknie wygląda.
       Przeprowadziłam jej renowację od A do Z i jak przyszło mi się z nią rozstać, miałam dosłownie łzy w oczach. Cieszy mnie, jak klienci do mnie wracają, zamawiają u mnie coś na prezenty, odnawiają stare rzeczy, które związane są z jakimś wspomnieniem.
       Dostaję zdjęcia od klientów, jak już ustawią mebel w domu. To bardzo miłe.
      
       - Co jest w Twojej pracy najtrudniejsze?
      
- To, że brakuje mi czasami siły fizycznej do rozkręcenia mebla, ale i na to jest sposób. Zawsze ktoś pomoże, jak poproszę. Klienci są zaskoczeni, gdy otwierają drzwi i widzą w pracowni kobietę. Mówią wtedy często: „a pani tutaj sama? Daje pani radę?”. A tak, to każdy dzień jest przygodą, bo nigdy nie wiem, kto do mnie przyjdzie, z czym, bądź, co mi się uda pozyskać. Często jest tak, że mam jakiś gotowy projekt w głowie na jakiś mebel, ale nagle zmienia mi się on w trakcie pracy. I to jest naprawdę fajne. Cieszę się z tych mebli, które sama mogę zrobić pod swoje dyktando, bo są tak naprawdę moje, ale klientom zawsze służę pomocą w ich zamyśle, projekcie. Często jadę do klienta, by najpierw zobaczyć wnętrze jego domu, podpowiedzieć, pomóc podjąć decyzję w zmianie wyglądu mebla. Transport jest dość niebezpieczny dla starych, zniszczonych mebli, zwłaszcza tych o dużych gabarytach. Ustalanie zasad usługi jeszcze u klienta jest więc bardzo wygodne.
      
       - Wiele projektów tworzysz sama...
      
- Pierwszeństwo zawsze mają meble klientów. Chcąc pozyskać meble do swoich projektów obserwuję przede wszystkim ogłoszenia. Jest ich naprawdę sporo. Zakupione mebelki czekają w kolejce, robię je w wolnych chwilach. Ostatecznie wystawiam je również na sprzedaż lub znajduję kupca już podczas mojej pracy.
      
       - Jaki styl umeblowania osobiście preferujesz?
      
- Musiałbyś mnie odwiedzić. Ponoć wchodzi się do mnie jak do XIX wieku. Większość mebli wyszło spod mojej ręki, w sensie renowacji. Pośrodku mieszkania stoi piec kaflowy. Wyobraź sobie, piec w bloku komunistycznym! Oczywiście to imitacja, choć wielu już pytało, czy w nim palę. Jedynym nowoczesnym akcentem w moim mieszkaniu jest pokój mojej córki, wedle jej życzenia.
      
       - Kto przychodzi do Ciebie w sprawie renowacji mebli?
      
- Właściwie to są osoby w każdym wieku. Starsi ludzie przychodzą do mnie zazwyczaj z przedwojennymi meblami, które chcą ratować, przywrócić oryginalny blask. Młodsi chcą, by stworzyć z mebli coś innego. Przeważnie są to pierwsze PRL-owskie komody, części meblościanek, krzesła. Wszystkie łączy jedno – są rodzinnymi pamiątkami lub udało się je pozyskać niewielkim kosztem, a zgodnie z modą posiadanie tego typu mebli jest designe.
      
       - Twoja praca wymaga cierpliwości. Renowacja mebla trwa czasami miesiącami, a pieniądze przychodzą później.
      
- Nie pracuję non stop tylko nad jednym meblem. Gdy coś musi wyschnąć, dobrze się skleić, zabieram się za coś innego. Także jednocześnie robię kilka zleceń. Oczywiście otwierając pracownię bałam się, czy mi się uda, ale powoli wszystko się jakoś rozkręca. Ludzie mnie polecają. Szczęśliwie nie narzekam na brak pracy. Takie dłubanie w drewnie, malowanie zawsze mnie uspokajało, może częściowo to też forma ucieczki przed rzeczywistością. Wiele ostatnio zmieniłam w swoim życiu, pasja jednak została niezmienna i przerodziła się w zawód.
      
       - Dopasowujesz się do życzeń klienta czy sugerujesz mu własne pomysły?
      
- Trzeba umieć słuchać ludzi. Nie zawsze jednak podzielam pomysły moich klientów lub po prostu nie mają koncepcji i oczekują jej ode mnie. Wówczas delikatnie sugeruję swoją propozycję lub proponuję konkretny projekt. Ostatecznie jednak i tak decyduje klient. Ja mam zrobić tak, żeby mu pasowało, żeby mebel był odratowany, służył dalej i żeby się podobał.
      
       - Wróciło zamiłowanie do meblowego PRL-u?
      
- Bardzo. To już trend w wystroju wnętrz. Powstają tematyczne grupy miłośników PRL-u, coraz więcej jest literatury, katalogów, nawet współczesne firmy meblarskie zaczynają nawiązywać do tamtego stylu. Teraz młodzi ludzie urządzając swoje mieszkania bardzo chętnie wracają do mebli w stylu PRL-owskim, bo taki design jest coraz bardziej modny. Tego się szuka i takie rzeczy zaczynają się robić coraz droższe, bo jest ich coraz mniej.
      
       - Czy Twoja praca to rzemiosło czy sztuka?
      
- I jedno i drugie. Tutaj jest moja samotnia, tutaj fantastycznie się czuję. Cieszę się z każdego mebla, który stąd wychodzi. Jest bardziej mój lub całkowicie mój.
      
       - Skąd czerpiesz pomysły?
      
Z serca. Gdy widzę mebel, to już wiem, co chcę z nim zrobić. Po prostu to czuję. Także tapiceruję, tata mnie nauczył, tkaniny są teraz tak przepiękne! Tak jak w stylizacji stroju, mały drobiazg daje tak dużo! Teraz są fantastyczne farby, lakiery, blokery, podkłady, nowoczesne narzędzia. Daje to ogrom możliwości. Tylko techniki są stare, a najlepsze są stare techniki. Renowacji mebli trzeba uczyć się od starych mistrzów.
      

Najnowsze artykuły w dziale Społeczeństwo

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama