Często przechodzę koło jednej z elbląskich podstawówek. Nierzadko zdarza mi się być również w „miasteczku szkolnym” . Zawsze zaskakuje mnie i jednocześnie smuci jedna sprawa. Te dzieciaki, a może już młodzież, nie potrafią posługiwać się językiem polskim. I nie chodzi mi o błędy językowe, ale o ich niezwykle mały zasób słów, który ogranicza się głównie do przekleństw i wulgaryzmów.
Nie wydaje mi się, żebym była przesadnie wrażliwą osobą, która na każde mało eleganckie słowo reaguje alergicznie. Jednak gdy słyszę dzieciaki rozmawiające i używające słownictwa, jakiego nie byłabym w stanie nawet powtórzyć, to jest mi autentycznie przykro. Dlaczego ci młodzi ludzie sprowadzają wszystko do wulgaryzmów?
Odpowiedź, a może jej część, nasunęła mi się sama, gdy zobaczyłam, a przede wszystkim usłyszałam, mężczyznę pchającego wózek z około dwuletnim dzieckiem. Ten młody, jak przypuszczam, tata, rozmawiał przez telefon komórkowy. Na tyle głośno, by mogli go usłyszeć wszyscy w jego otoczeniu. Nie przejmował się ani dzieckiem, ani ludźmi wokół siebie. Klął niczym przysłowiowy szewc , wyrzucał z siebie potok słów ogólnie uznanych za obraźliwe. A przecież dziecko uczy się na podstawie tego, co widzi i słyszy. Przebywając w towarzystwie osób nagminnie przeklinających, ono także będzie przeklinać. A potem rodzina dziwi się, „skąd ta mała zna takie słowa? Pewnie usłyszała gdzieś na podwórku!”
Nie czarujmy się, w ten sposób rozmawiają nie tylko osoby z tak zwanego marginesu. Wszyscy czasem przeklinamy, rzucimy mocnym słowem, gdy coś nas zdenerwuje. Jednak dlaczego coraz więcej Polaków używa wulgaryzmów w co drugim zdaniu i potrafi zastąpić nimi bardzo dużą część czasowników?
Język najmłodszych obywateli naszego kraju niejedną starszą osobę może wpędzić do grobu. Bo jak rozmawiać z nastolatkiem, który mówi „o k…, ale zaj…..” gdy chce wyrazić podziw, a „ch….i sk….”, by wyrazić swój stosunek do nielubianego nauczyciela? Jak podaje Wikipedia, wulgaryzmy służą do wyrażenia negatywnych emocji, obrażenia lub lekceważenia kogoś bądź czegoś. Czy to znaczy, że te dzieciaki mają negatywny stosunek do całego świata? A może one nie potrafią już mówić inaczej?
Być może młodzi ludzie, którzy nie mają czasu ani ochoty czytać, czas wypełniają grami komputerowymi albo malowaniem paznokci, nie znają naszego ojczystego języka na tyle dobrze, by móc nim się w pełni posługiwać. Słowa, których nie znają, zastępują więc wulgaryzmami, które potrafią przystosować do dowolnej sytuacji. A może naprawdę są sfrustrowani, nieszczęśliwi i, wyrzucając z siebie potok przekleństw, dają upust emocjom? Przeklinając, jak wszyscy rówieśnicy z ich otoczenia, stają się tacy sami, jak inni. Mogą utożsamiać się z grupą, być wśród swoich i jednocześnie w opozycji do dorosłych, „smęcących” o nauce, przyszłości, karierze… W ten sposób dają do zrozumienia, co myślą o ich radach i o ich świecie. A może chcą pokazać, że sami już są wystarczająco dorośli i mogą posługiwać się takim językiem?
Jakie by nie były powody takiego zachowania młodych ludzi, wszystko jest mało optymistyczne. Nie najlepiej świadczy też o nas, dorosłych. Nie umiemy wychować własnych dzieci? Nie potrafimy być dla nich autorytetami, nie dajemy im przykładu. Szkoda, że dzieciaki tak mówią. Bo przecież nasz język jest bogaty, słownictwo piękne, a sprowadzanie wszystkiego do wulgaryzmów jest tak bardzo płytkie i ograniczające! Być może, jak twierdzą niektórzy językoznawcy, tego typu słowa są potrzebne, by czasem wyładować stres i dać upust emocjom. Ale czy to znaczy, że mają pełnić rolę przerywników w zdaniu i być podstawą naszych wypowiedzi? Zastanówmy się nad tym, rozmawiając przy dziecku. Może czasami lepiej jednak ugryźć się w język?
Odpowiedź, a może jej część, nasunęła mi się sama, gdy zobaczyłam, a przede wszystkim usłyszałam, mężczyznę pchającego wózek z około dwuletnim dzieckiem. Ten młody, jak przypuszczam, tata, rozmawiał przez telefon komórkowy. Na tyle głośno, by mogli go usłyszeć wszyscy w jego otoczeniu. Nie przejmował się ani dzieckiem, ani ludźmi wokół siebie. Klął niczym przysłowiowy szewc , wyrzucał z siebie potok słów ogólnie uznanych za obraźliwe. A przecież dziecko uczy się na podstawie tego, co widzi i słyszy. Przebywając w towarzystwie osób nagminnie przeklinających, ono także będzie przeklinać. A potem rodzina dziwi się, „skąd ta mała zna takie słowa? Pewnie usłyszała gdzieś na podwórku!”
Nie czarujmy się, w ten sposób rozmawiają nie tylko osoby z tak zwanego marginesu. Wszyscy czasem przeklinamy, rzucimy mocnym słowem, gdy coś nas zdenerwuje. Jednak dlaczego coraz więcej Polaków używa wulgaryzmów w co drugim zdaniu i potrafi zastąpić nimi bardzo dużą część czasowników?
Język najmłodszych obywateli naszego kraju niejedną starszą osobę może wpędzić do grobu. Bo jak rozmawiać z nastolatkiem, który mówi „o k…, ale zaj…..” gdy chce wyrazić podziw, a „ch….i sk….”, by wyrazić swój stosunek do nielubianego nauczyciela? Jak podaje Wikipedia, wulgaryzmy służą do wyrażenia negatywnych emocji, obrażenia lub lekceważenia kogoś bądź czegoś. Czy to znaczy, że te dzieciaki mają negatywny stosunek do całego świata? A może one nie potrafią już mówić inaczej?
Być może młodzi ludzie, którzy nie mają czasu ani ochoty czytać, czas wypełniają grami komputerowymi albo malowaniem paznokci, nie znają naszego ojczystego języka na tyle dobrze, by móc nim się w pełni posługiwać. Słowa, których nie znają, zastępują więc wulgaryzmami, które potrafią przystosować do dowolnej sytuacji. A może naprawdę są sfrustrowani, nieszczęśliwi i, wyrzucając z siebie potok przekleństw, dają upust emocjom? Przeklinając, jak wszyscy rówieśnicy z ich otoczenia, stają się tacy sami, jak inni. Mogą utożsamiać się z grupą, być wśród swoich i jednocześnie w opozycji do dorosłych, „smęcących” o nauce, przyszłości, karierze… W ten sposób dają do zrozumienia, co myślą o ich radach i o ich świecie. A może chcą pokazać, że sami już są wystarczająco dorośli i mogą posługiwać się takim językiem?
Jakie by nie były powody takiego zachowania młodych ludzi, wszystko jest mało optymistyczne. Nie najlepiej świadczy też o nas, dorosłych. Nie umiemy wychować własnych dzieci? Nie potrafimy być dla nich autorytetami, nie dajemy im przykładu. Szkoda, że dzieciaki tak mówią. Bo przecież nasz język jest bogaty, słownictwo piękne, a sprowadzanie wszystkiego do wulgaryzmów jest tak bardzo płytkie i ograniczające! Być może, jak twierdzą niektórzy językoznawcy, tego typu słowa są potrzebne, by czasem wyładować stres i dać upust emocjom. Ale czy to znaczy, że mają pełnić rolę przerywników w zdaniu i być podstawą naszych wypowiedzi? Zastanówmy się nad tym, rozmawiając przy dziecku. Może czasami lepiej jednak ugryźć się w język?